Wyobraź sobie, że nauczyciel/wykładowca zadaje pytanie na forum klasy/grupy. Znasz odpowiedź, ale milczysz. Albo też stoisz na przystanku autobusowym i zastanawiasz się, czy jechać autobusem o 13:18, czy też przejść się kawałek na inny przystanek i pojechać o 13:33 autobusem, który zawiezie Cię niemal pod sam dom. Problem polega na tym, że nie masz zegarka i nie wiesz czy zdążysz, ale nie decydujesz się zapytać kogokolwiek o godzinę (wiem, że w dobie komórek prawdopodobieństwo tej sytuacji jest równe zero – a jednak dzisiaj ktoś zapytał mnie o godzinę!). A pamiętasz taką sytuację, kiedy miałeś ciekawy pomysł na rozwiązanie problemu/ zrealizowanie inicjatywy/ dobrą prezentację, ale niczego nie powiedziałeś? Tak właśnie mają osoby nieśmiałe. Nieraz kipią wręcz od wiedzy i dobrych koncepcji. Jedynie czego im brakuje to odwagi, która podobno bierze się z braku pewności siebie…
Ale… czy nieśmiałość to tylko kwestia odwagi?
Swego czasu dużo czytałam o nieśmiałości – głównie jak z nią walczyć. Im więcej czytałam, tym mniej do mnie trafiało… Ćwiczenia, które proponowano w książkach były dla mnie zbyt abstrakcyjne albo tak wyświechtane, że nie wierzyłam w ich moc sprawczą. Jeżeli czytaliście podobne poradniki, prawdopodobnie wiecie o czym mówię.
Z problemem nieśmiałości borykałam się przez długi okres czasu, ale rozwiązania nie znalazłam w artykułach, czy książkach. Odpowiedź za to podsunęło mi samo życie. Posłuchałam również tego, co mówiła moja intuicja – jeżeli coś Ci się nie podoba, zmień to! I okazało się, że odwaga nie ma tutaj wiele do gadania. Wszystko staje się kwestią dobrze wypracowanego nawyku.
Z odwagą jest jeszcze inny problem. Osoba nieśmiała, kiedy usłyszy: bądź odważny! robi coś całkowicie odwrotnego. Skoro jestem nieśmiały/-a, to jak mam być odważny/-a? Te przymiotniki stoją ze sobą w sprzeczności i nie trafiają do młodych ludzi. Zresztą nie ma się im co dziwić. Dlatego ja swoją walkę potraktowałam jako wyćwiczenie w sobie pewnego nawyku. Ćwiczenia te zajęły mi mnóstwo czasu. Ale warto było – teraz już działam automatycznie. Pada pytanie, a moja ręka wędruje w górę. Pojawia się polecenie przygotowania prezentacji, a w mojej głowie ma miejsce eksplozja pomysłów i cześć z nich zostaje z powodzeniem zastosowana. A ja mam tą swoja głupią dumę, że to moje dzieło/ mój pomysł.
Najpierw jednak coś sobie ustalmy. W mojej skromnej opinii ludzi można podzielić ze względu na (nie)śmiałość na 3 grupy: nieśmiałych, śmiałych i niezadowolonych. Ludzie śmiali to ci przebojowi, którzy nie boją się życia – biorą je szturmem. Nieśmiali siedzą sobie cichą i nikomu krzywdy swoim bytem nie wyrządzają, a co najważniejsze – odpowiada im to. W ciszy domu odnajdują spokój. Nie lubią się wyróżniać ani niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi, ponieważ wtedy czują się skrępowani. Największym błędem jest chęć zmienienia tego, bo to jak wyrządzanie sobie samemu krzywdy. Coaching, czy też szeroko rozumiany samorozwój i to całe wielkie ‘halo’ wokół zmiany samego siebie na lepsze staje się tak silną presją, że łatwo jest się w tym zatracić i pominąć ważne pytanie: czy ta zmiana jest dobra dla mnie, czy tylko jest za taką postrzegana przez społeczeństwo? Czasem nie należy w życiu walczyć, tylko zwyczajnie odpuścić, bo nie wszystkie walki są nasze. Zarówno osoba gadatliwa, której zabroni się mówić oraz osoba nieśmiała, którą zmusi się do publicznego wystąpienia, nie będzie szczęśliwa.
Jest jeszcze trzecia grupa, mianowicie niezadowoleni. Wydaje mi się, że jestem dobrą przedstawicielką tej właśnie grupy. To ktoś, kto jest nieśmiały, ale czuje, że ta nieśmiałość go uwiera (jak za ciasny sweter) i drapie (jakby był zrobiony z moheru i ubrany na gołą skórę) oraz powstrzymuje przed czymś lepszym, co czeka go w życiu. Właśnie tacy ludzie i tylko tacy powinni próbować się zmienić. Tylko tacy mogą to osiągnąć i w końcu, tylko oni będą po tej całej transformacji naprawdę szczęśliwi.
Ustaliliśmy, że reszta osób jest już szczęśliwa, ponieważ znajduje się w tej grupie osób, w której dobrze się czuje, więc ich zostawmy już w spokoju i zajmijmy się grupą trzecią, czyli mną… ;-)
Wpis wyszedł mi dość długi, więc pozwoliłam sobie podzielić go na dwie części. W następnej będzie co nieco o mnie i co konkretnie wydarzyło się w moim życiu, że obecnie nie postrzegam siebie jako osoby nieśmiałej.
Powiązane wpisy:
Jak nieśmiałość zamieniła się w śmiałość (2/2)
Ale… czy nieśmiałość to tylko kwestia odwagi?
Swego czasu dużo czytałam o nieśmiałości – głównie jak z nią walczyć. Im więcej czytałam, tym mniej do mnie trafiało… Ćwiczenia, które proponowano w książkach były dla mnie zbyt abstrakcyjne albo tak wyświechtane, że nie wierzyłam w ich moc sprawczą. Jeżeli czytaliście podobne poradniki, prawdopodobnie wiecie o czym mówię.
Z problemem nieśmiałości borykałam się przez długi okres czasu, ale rozwiązania nie znalazłam w artykułach, czy książkach. Odpowiedź za to podsunęło mi samo życie. Posłuchałam również tego, co mówiła moja intuicja – jeżeli coś Ci się nie podoba, zmień to! I okazało się, że odwaga nie ma tutaj wiele do gadania. Wszystko staje się kwestią dobrze wypracowanego nawyku.
Z odwagą jest jeszcze inny problem. Osoba nieśmiała, kiedy usłyszy: bądź odważny! robi coś całkowicie odwrotnego. Skoro jestem nieśmiały/-a, to jak mam być odważny/-a? Te przymiotniki stoją ze sobą w sprzeczności i nie trafiają do młodych ludzi. Zresztą nie ma się im co dziwić. Dlatego ja swoją walkę potraktowałam jako wyćwiczenie w sobie pewnego nawyku. Ćwiczenia te zajęły mi mnóstwo czasu. Ale warto było – teraz już działam automatycznie. Pada pytanie, a moja ręka wędruje w górę. Pojawia się polecenie przygotowania prezentacji, a w mojej głowie ma miejsce eksplozja pomysłów i cześć z nich zostaje z powodzeniem zastosowana. A ja mam tą swoja głupią dumę, że to moje dzieło/ mój pomysł.
Najpierw jednak coś sobie ustalmy. W mojej skromnej opinii ludzi można podzielić ze względu na (nie)śmiałość na 3 grupy: nieśmiałych, śmiałych i niezadowolonych. Ludzie śmiali to ci przebojowi, którzy nie boją się życia – biorą je szturmem. Nieśmiali siedzą sobie cichą i nikomu krzywdy swoim bytem nie wyrządzają, a co najważniejsze – odpowiada im to. W ciszy domu odnajdują spokój. Nie lubią się wyróżniać ani niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi, ponieważ wtedy czują się skrępowani. Największym błędem jest chęć zmienienia tego, bo to jak wyrządzanie sobie samemu krzywdy. Coaching, czy też szeroko rozumiany samorozwój i to całe wielkie ‘halo’ wokół zmiany samego siebie na lepsze staje się tak silną presją, że łatwo jest się w tym zatracić i pominąć ważne pytanie: czy ta zmiana jest dobra dla mnie, czy tylko jest za taką postrzegana przez społeczeństwo? Czasem nie należy w życiu walczyć, tylko zwyczajnie odpuścić, bo nie wszystkie walki są nasze. Zarówno osoba gadatliwa, której zabroni się mówić oraz osoba nieśmiała, którą zmusi się do publicznego wystąpienia, nie będzie szczęśliwa.
Jest jeszcze trzecia grupa, mianowicie niezadowoleni. Wydaje mi się, że jestem dobrą przedstawicielką tej właśnie grupy. To ktoś, kto jest nieśmiały, ale czuje, że ta nieśmiałość go uwiera (jak za ciasny sweter) i drapie (jakby był zrobiony z moheru i ubrany na gołą skórę) oraz powstrzymuje przed czymś lepszym, co czeka go w życiu. Właśnie tacy ludzie i tylko tacy powinni próbować się zmienić. Tylko tacy mogą to osiągnąć i w końcu, tylko oni będą po tej całej transformacji naprawdę szczęśliwi.
Ustaliliśmy, że reszta osób jest już szczęśliwa, ponieważ znajduje się w tej grupie osób, w której dobrze się czuje, więc ich zostawmy już w spokoju i zajmijmy się grupą trzecią, czyli mną… ;-)
Wpis wyszedł mi dość długi, więc pozwoliłam sobie podzielić go na dwie części. W następnej będzie co nieco o mnie i co konkretnie wydarzyło się w moim życiu, że obecnie nie postrzegam siebie jako osoby nieśmiałej.
Powiązane wpisy:
Jak nieśmiałość zamieniła się w śmiałość (2/2)
z przymrużeniem oka, bo zważając na liczbę chętnych szanse są nikłe i nie ma co sobie wielkich nadziei robić :)
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawą notkę napisałaś, a i drugiej części doczekać się nie mogę. nie będę komentować, bo wyczerpałaś temat i zgadzam się ze wszystkim. dałaś mi dużo do myślenia i dziękuję Ci za to bardzo :)
A ja się "uparcie uprę", że trzeba mieć nadzieję i skoro startujesz w konkursie to znaczy, że też tą nadzieję posiadasz!
UsuńMówiłam, że ja za dużo piszę ;-) Cieszę się, że notka się spodobała i mam nadzieję, że drugą częścią Cię nie zawiodę!
Ja jestem gdzieś w połowie drogi. Mi było dobrze tam gdzie byłam, uwierało mnie to czasem ale rzadko ( z tego co pamiętam), a potem nagle zostałam starościną i odblokowałam się, choć nie całkiem czasem nadal wstydzę się zapytać o godzinę. No i nie zapominajmy o mojej prywatnej walce, którą cały czas przegrywam i nie wiem co mnie uwiera ta przegrana czy mój charakter? Nigdy nie jest tak, że każdego da się wsadzić w dane przedziały. Mnie się nie da :D Do tego zaczęłam czuć, że mój charakter to nie jest ten przynoszący zawodowy sukces. Może kiedyś moja zmiana będzie kompletna.
OdpowiedzUsuńSkoro było Ci dobrze tam, gdzie byłaś, to dlaczego zostałaś starościną? Oj, coś ściemniasz koleżanko ;-) Chyba jednak chciałaś spróbować czegoś nowego i myślę, że też jesteś w tej grupie "niezadowolonych". A dlaczego Ty siebie widzisz pomiędzy?
UsuńMoże liczyłam na więcej korzyści? A nadal nie zawsze stawiam na swoim (i książki pomagają ale tylko troszkę). myślałam może że będę sobie radzić już zawsze i ZE WSZYSTKIMI. Nie jest tak.
UsuńNie jest, bo jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje słabości oraz słabsze dni. No i nie zawsze musisz postawic na swoim - ludzi, którzy wiecznie maja rację nikt nie lubi ;-) Tak samo jest z tymi, którzy sobie świetnie ze wszystkim radzą. Niby ich podziwiają, ale zazdrość wiele niszczy.
UsuńJak przeczytalam pierwszy akapit twojego postu to pomyslalam sobie, to dokladnie ja. Wlasnie dzisiaj mialam taka sytuacje ze nauczycielka z collegu pokazala nam firme na zdjeciu i kazdy mial zgadnac to to jest i wszyscy zgadywali na glos, rzucali jakies propozycje, a ja choc domyslalam sie i nawet wiedzialam, milczalam. I chcialam powiedziec to koledze, żeby on powiedzial i w trakcie jak mu mowilam to uslysza to nauczycielka i mowi do mnie "bardzo dobrze".
OdpowiedzUsuńNie wiem, ale ja mam w sobie jakas taka blokade, może to pewnie dlatego, że w gimnazjum jak ktos cos powiedzial i to bylo nie poprawne to kazdy sie smial i chyba od tamtej chwili jakies wspomnienia wracaja. Wtedy jeszcze nie mialam dystansu do siebie, a teraz zapewne moglabym sie śmiać z siebie.
Pamiętam jak z przyjaciolka bylysmy w innym mieście i jakos tak sie stalo, że sie zgubiliśmy i oczywiście jak to w takich sytuacjach trzeba bylo wybrac kogos kto bedzie pytal o drogę i wybor padl na mnie i jakos nie mialam z tym problemu, żeby kogos zaczepic i spytac sie o cos, ale w takie sytuacje dodaja kopa.
Mysle, że powoli wychodze z nieśmialości, ale dluga droga przede mna do tego.
Świetny post, czekam na drugą część :)
Pisząc pierwszy akapit, opisywałam tak naprawdę siebie z przed paru lat. Widzę, że dobrze przypuszczałam, że nie jestem jedyną osobą z takimi obawami (w oczach innych zapewne śmiesznymi). Nie wiem jak jest w collegu, ale na studiach widzę, że jak się wykażę na jakiś zajęciach, to wykładowcy sobie mnie zapamiętują i późniejsze dyskusje odnośnie np. zmiany terminów są prowadzone w zupełnie innym tonie - dla mnie jest to o tyle ważne, bo to zazwyczaj ja prowadzę takie rozmowy ;-) Poza tym, czasem ma się z jednym wykładowcą zajęcia przez 2 semestry, więc dobrze jest wyrobić sobie u niego odpowiednią "markę" ;-) Z czasem to punktuje.
UsuńU mnie w gimnazjum ludzie się nie śmiali, a też nie potrafiłam zabrać głosu na forum klasy. Ty przynajmniej masz dobry powód, by się czasem "bać", Chociaż tak naprawdę, to należy zrozumieć, że nie ma się czego bać a dystans do siebie zapewne w tym pomaga, chociaż wcześniej tego ze sobą nie łączyłam. Dzięki za spostrzeżenie!
Działanie pod presją to chyba najlepsze lekarstwo na nieśmiałość. Im więcej takich sytuacji i im dłużej trwają, tym szybciej człowiek uczy się jak sobie z nimi radzić, a potem przenosi nowe zachowanie na inne sfery życia (coś jak z tymi nawykami z żółtej książki - zaczęłam ją już czytać!). Trzymam kciuki, aby Twoja długa droga okazała się przynajmniej prosta (bo krótka już być nie może) ;-)
Nieśmiałość - coś o tym wiem, sama dużo pracowałam nad własną nieśmiałością, podobnie jak w Twoim przypadku poradniki były zbędne. Jestem ciekawa Twojego przypadku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
W sumie ciekawe dlaczego poradniki w tym wypadku zawodzą...
UsuńTeż kiedyś byłam strasznie nieśmiała, przeszkadzało mi to okrutnie, aż zostałam dziennikarką i musiałam się tego pozbyć, bo nie było wyboru. Jeszcze czasem ze mnie wyłazi ta nieśmiałość, ale nie jest już tak paraliżująco jak kiedyś.
OdpowiedzUsuńNajlepsza motywacja, aby pozbyć się nieśmiałości to przymus - sama maiałam okazję się o tym przekonać. A jeżeli nie mamy takiego "bodźca" z zewmnątrz to dobrze go sobie samemu stworzyć. Wszystko pozostaje kwestią wyuczenia się nowego zachowania i pozbycia się z głowy starych blokad :-)
UsuńJa byłam i chyba wciąż jestem niesmiała, ale zauważyłam, że teraz w mniejszym stopniu i nawet nie wiem skąd ta przemiana. Ale lepiej mi teraz, kiedy mam więcej w sobie pewności, a nie tlyko obawy..
OdpowiedzUsuńPewnie, że lepiej! Obawy pozbawiają wielu okazji i wydarzeń, których nie mamy szans być uczestnikami.
UsuńCzasem przemiana zachodzi wraz z wiekiem i dlatego, nie trzeba nad nią za dużo pracować. Tak sobie myślę, ż to dlatego. Albo też pracujesz nad nią nieświadomie :-)
Ja kiedyś byłem bardzo nieśmiały. Mało mówiłem i często wstydziłem się w ogóle odezwać w obawie przed wyśmianiem, albo miałem jakieś takie głupie poczucie, że to co mówię jest nieważne i nikt nie chce tego słuchać:(
OdpowiedzUsuńMinęło kilka lat i wiele zmieniłem na lepsze jeśli chodzi o nieśmiałość (wiele jeszcze przede mną).
Zgadzam się z Tobą. Jeśli ktoś jest nieśmiały, ale nie przeszkadza mu to w pracy czy w relacjach z innymi, to jest dobrze. Gorzej, gdy ktoś nie może znaleźć pracy albo partnera przez nieśmiałość..
Pozdrawiam:)
Cieszę się, że się ze mną zgadzasz, że śmiałość nie jest dla kaźdego. Sama znam pewną dziewczynę, która jest dość nieśmiała, ale patrząc na nią nie widzę, aby się z tym męczyła. Poza tym. jak to mówią: nie możemy być wszyscy tacy sami, bo byłoby za nudno ;-)
UsuńCiekawe jest to, że jak człowiek jest mały, to wydaje się mu, że wszyscy dookoła są odważni tylko nie on. A po latach dowiaduje się, że tyle ludzi było nieśmiałych. Tak samo miałam ze studiami - kiedy zrezygnowałam, myślałam że jestem jedyna. A potem spotkałam kilku - kilkunastu ludzi, którzu podjęli tą samą decyzję co ja. Z tego wniosek, że widzimy to, co chcemy widzieć - tak jak w przypadku obawy, że to, co ja mówię jest nieważne. Też tak miałam...
Pozdrawiam ;-)
Świetny temat do poruszenia. Osobiście chyba stoję/stałam gdzieś pomiędzy dwiema grupami, które zostały tu wyodrębnione. Choć bardziej utożsamiam się po prostu ze...strachem przed zbyt dużą liczbą słów, zbyt dużym tłumem; wiążę się to w pewnym sensem ze znienawidzoną fałszywością.
OdpowiedzUsuńDlatego uważam, że nie każdy powinien być śmiały - mimo wszystko i na siłę. Bo nie oto chodzi. Chodzi o znalezienie w tym wszystkim siebie i zrozumienie tego jaka chcę być i co daje mi szczęście. Gdyby wszyscy byli pewnymi siebie liderami z charyzmą, to.. nudno byłoby na tym świecie ;-)
OdpowiedzUsuń