Uciekłam z domu. Dwukrotnie w przeciągu dwóch tygodni. Nigdy dotąd mi się to nie zdarzało. Nigdy nie czułam potrzeby, by tak postąpić. Aż do teraz. Uciekłam, bo nie potrafiłam już wysiedzieć w domu. Cztery ściany mojego pokoju zaczęły mnie przytłaczać, w głowie pojawiały się wciąż na nowo te same zdania – które odtwarzały się jak zdarta płyta. Patrzyłam na świat za oknem i w jednym momencie wydawał się tak kolorowy, tak pociągający, że nie potrafiłam mu odmówić. Uciekłam z domu dwukrotnie, za każdym razem na dwie godziny.
Pierwsza ucieczka miała miejsce dwa tygodnie temu, kiedy siedziałam lekko otępiała od nauki i pomyślałam, że jak jeszcze spędzę kolejne pięć minut na wpatrywaniu się w notatki, to zwariuję. Roznosiła mnie energia, więc włożyłam słuchawki na uszy, puściłam głośną muzykę i poszłam na spacer po okolicy. Z założenia na pół godziny-godzinę, tyle co „dotlenić mózg”. Po godzinie nadal czułam niedosyt. Zrobiłam większe „kółko” wokół domu i wróciłam lekko przegoniona, przez trójkę podejrzanie wesołych mężczyzn. Ot, codzienność albo też inaczej moje szczęście. Tyle dobrze, że spotkanie miało miejsce przy końcu mojej trasy, to za bardzo mi nie zaszkodziło.
Druga ucieczka miała miejsce wczoraj. Spędziłam dzień (no dobra połowę) nad pisaniem pracy licencjackiej i kiedy zeszłam do kuchni, umyć kubek, spojrzałam za okno i pomyślałam: a gdyby tak wyjść? Było po 19, ale co tam. Wyszłam pojeździć na rowerze. Z założenia niecała godzinka, w rzeczywistości ponad półtorej godziny, ale co zrobić jak się już gdzieś zajedzie? Przecież trzeba wrócić, nie można zostać, bo „czas się skończył”. W drodze powrotnej pożarły mnie komary (teraz już wiem, że to dlatego, że mam w organizmie za mało witaminy B1) i w sumie dobrze mi tak.
Co mi dały te ucieczki? Bo to nie było zwykłe wyjście z domu. Z domu wychodzę jak muszę coś załatwić, spotkać się ze znajomymi albo iść na wykłady. Te ucieczki były spowodowane moją potrzebą zmiany otoczenia, zmiany myśli i szukania nowej perspektywy. I faktycznie, chociaż nie wiedziałam jak się do tego zabrać, udało mi się i moje myśli na „łonie natury” automatycznie zmieniły kierunek przepływu; coś się we mnie naraz odblokowało. Nie wiem, czy to dlatego że pogoda jest taka cudna i mnie kusi, czy dlatego że sesja dała mi popalić, czy też dlatego że dojrzałam do pewnych rzeczy, zachowałam się tak a nie inaczej.
Pierwsza ucieczka miała miejsce dwa tygodnie temu, kiedy siedziałam lekko otępiała od nauki i pomyślałam, że jak jeszcze spędzę kolejne pięć minut na wpatrywaniu się w notatki, to zwariuję. Roznosiła mnie energia, więc włożyłam słuchawki na uszy, puściłam głośną muzykę i poszłam na spacer po okolicy. Z założenia na pół godziny-godzinę, tyle co „dotlenić mózg”. Po godzinie nadal czułam niedosyt. Zrobiłam większe „kółko” wokół domu i wróciłam lekko przegoniona, przez trójkę podejrzanie wesołych mężczyzn. Ot, codzienność albo też inaczej moje szczęście. Tyle dobrze, że spotkanie miało miejsce przy końcu mojej trasy, to za bardzo mi nie zaszkodziło.
Druga ucieczka miała miejsce wczoraj. Spędziłam dzień (no dobra połowę) nad pisaniem pracy licencjackiej i kiedy zeszłam do kuchni, umyć kubek, spojrzałam za okno i pomyślałam: a gdyby tak wyjść? Było po 19, ale co tam. Wyszłam pojeździć na rowerze. Z założenia niecała godzinka, w rzeczywistości ponad półtorej godziny, ale co zrobić jak się już gdzieś zajedzie? Przecież trzeba wrócić, nie można zostać, bo „czas się skończył”. W drodze powrotnej pożarły mnie komary (teraz już wiem, że to dlatego, że mam w organizmie za mało witaminy B1) i w sumie dobrze mi tak.
Co mi dały te ucieczki? Bo to nie było zwykłe wyjście z domu. Z domu wychodzę jak muszę coś załatwić, spotkać się ze znajomymi albo iść na wykłady. Te ucieczki były spowodowane moją potrzebą zmiany otoczenia, zmiany myśli i szukania nowej perspektywy. I faktycznie, chociaż nie wiedziałam jak się do tego zabrać, udało mi się i moje myśli na „łonie natury” automatycznie zmieniły kierunek przepływu; coś się we mnie naraz odblokowało. Nie wiem, czy to dlatego że pogoda jest taka cudna i mnie kusi, czy dlatego że sesja dała mi popalić, czy też dlatego że dojrzałam do pewnych rzeczy, zachowałam się tak a nie inaczej.
Chęć wczorajszej ucieczki była spowodowana jeszcze czymś innym. Wokół mnie panuje choroba zakaźna zwana brakiem weny. Tak jak normalną chorobą, tak i tą można się zarazić poprzez kontakt (w tym wypadku blogowy), czego jestem najlepszym przykładem. Nie ma ludzi odpornych na tego wirusa. Każdego dopada i męczy, robiąc w środku niesamowity bałagan, a na zewnątrz powodując opóźnienia, by w końcu po czasie nieokreślonym porzucić swojego „żywiciela”, który od tej pory zaczyna stopniowo powracać do zdrowia. Obecnie czuję się zarażona – stąd pomysł na szukanie antidotum w naturze. Chyba się udało ;-)
Nie wiem, czy stosujecie ucieczki w swoim domu, czy macie jakieś wyznaczone trasy albo jak często je robicie. Mam jedynie nadzieję, że jeżeli pozwalacie sobie na takie chwile wytchnienia i odcięcia się od wszystkich i wszystkiego, to jesteście wtedy naprawdę szczęśliwi. Ja byłam. Bo to taki czas, aby pobyć sam na sam ze sobą i zastanowić się na paroma sprawami. Taki powiew świeżego powietrza wzbogaca, otwiera oczy i pozwala nabrać dystansu. Polecam :-)
Nie wiem, czy stosujecie ucieczki w swoim domu, czy macie jakieś wyznaczone trasy albo jak często je robicie. Mam jedynie nadzieję, że jeżeli pozwalacie sobie na takie chwile wytchnienia i odcięcia się od wszystkich i wszystkiego, to jesteście wtedy naprawdę szczęśliwi. Ja byłam. Bo to taki czas, aby pobyć sam na sam ze sobą i zastanowić się na paroma sprawami. Taki powiew świeżego powietrza wzbogaca, otwiera oczy i pozwala nabrać dystansu. Polecam :-)
Hmmm... ostatnio chyba za rzadko to robię, tzn. wymykam się bez konkretnego celu;) Z reguły ciągnę ze sobą męża wczesnym rankiem na rower i to też są takie chwile, które opisujesz, w dodatku wsparte poczuciem bezpieczeństwa wynikającym z obecności rycerza u swego boku;)
OdpowiedzUsuńChociaż faktycznie pamiętam takie eskapady z czasów studenckich, pewnie to najlepszy sposób na odreagowanie frustracji wynikającej z przeciążenia umysłu nadmiarem zbędnej wiedzy:)
pozdrawiam ciepło
Taki rycerz to skarb ;-)
UsuńJazda na rowerze o poranku? Tego jeszcze nie próbowałam. Najwyższy czas to zmienić! Niech się tylko u mnie wypogodzi...
Pozdrawiam ;-)
Świetnie opracowana notka pod względem retorycznym. Pierwszy rzut oka na tytuł i już strach się pojawił w moich oczach. Czytam pierwszy akapit, aż serce zaczęło szybciej bić. w pewnym momencie czytam: "za każdym razem na dwie godziny".
OdpowiedzUsuńAle muszę przyznać, że jak na dwa wyjścia z domu to rozpisałaś się. I dobrze "ugryzłaś" temat. A swoją drogą i w przenośni i dosłownie to też sobie bym zaszarżował po drogach w moich pięknych okolicach ;P
Bo ja już tak mam, że potrafię dużo pisać o niczym ;-)
UsuńA co Cię powstrzymuje przed wyciągnięciem roweru na świeże powietrze?
Takiej umiejętności to sobie i innym ludziom mogę życzyć :)
UsuńTrzeba mieć rower i być na swoich terenach :P
To rzeczywiście problem. Powiedziałabym nawet, że podstawowy. Zawsze pozostaje wersja pierwsza tj. iść się przejść na spacer ;-)
Usuńkompletnie nie zauważalny tutaj brak weny :) nie zagnieździło się to choróbsko i mam nadzieję - nie zagnieździ :)
OdpowiedzUsuńna takie ucieczki każdy może, a nawet powinien sobie pozwolić :) byle nie za daleko, żeby się odnaleźć, a nie pogubić :))
Brak weny został sprytnie zakamuflowany ;-)
UsuńSłuszna uwaga końcowa - "aby się nie pogubić". Szkoda byłoby gdzieś pojechać i tam zostać, bo niby jest tak pięknie i bezproblemowo. Jednak życie toczy się tu, gdzie się toczy. Niemniej takie SPA dla mózgu dobra rzecz :-)
Uwielbiam takie spontaniczne wyprawy, gdy siedzę sobie w domu i przychodzi mi myśl "a może tak by wyjść na rower", czasami w ogole sie nad tym nie zastanawiam nawet jeśli pada deszcz, kaptur na glowę i w trasę. Niesamowicie można odpocząc na dworze, naladowac akumularory, zdobyc wene. Dla mnie taki odpoczynek jest najlepszy, a często jest tak, że jak sporo czasu o czyms mysle i nie moge znaleźć żadnego dobrego rozwiązania, to w parku bądź w lesie pomysly przychodzą niespodziewanie szybko.
OdpowiedzUsuńWierzę Ci, bo zawsze przywozisz ze sobą jakieś ładne zdjęcia. I znowu mamy punkt wspólny ;-) Aczkolwiek ja dopiero odkrywam uroki takich wypraw.
UsuńCo do problemów, to jeszcze nie próbowałam rozwiązywać ich na świeżym powietrzu. Na razie jedynie się z nimi "przesypiam" i to mi pomaga. Ale mogę rozszerzyć środki rozwiązywania problemów o "ucieczki z domu" ;-)
Odkąd mam synka, takie ucieczki od wszystkiego są naprawdę luksusem, ale czasami trzeba - dla własnej psychicznej higieny.
OdpowiedzUsuńNo tak. Małe dzieci mogą to zadanie trochę utrudniać ;-) Z drugiej strony to kolejny powód, aby szukać takich chwil w swoim życiu. Dla zdrowia ;-)
Usuńucieczki zawsze pomagają i regenerują. Dobrze jest mieć takie miejsce,w które lubimy uciekać. Powodzenia w pisaniu pracy:)
OdpowiedzUsuńJa wciąż szukam takiego miejsca. Może kiedyś je znajdę. Na razie idę tam, gdzie mnie oczy poniosą ;-)
UsuńPrzyda się!
przecież jak sama napisałaś to był spacer po okolicy a nie żadna ucieczka. Niby taka wykształcona a nie umie nazwać rzeczy po imieniu
OdpowiedzUsuńtak zdaje sobie sprawę z tego że post jest z 2015 roku a ja pisze to w 2018
OdpowiedzUsuń