Strony

wtorek, 20 stycznia 2015

Pozornie wiem o Tobie wszystko

Mam w grupie na studiach fantastyczną koleżankę M. Dziewczyna jest ambitna, dobrze zorganizowana i wyznajemy podobny system wartości. Myślałam, że jesteśmy podobne a tymczasem okazało się, że M. jest ode mnie znacznie bardziej pracowita. W ciągu tygodnia studiuje z nami, co drugi weekend studiuje zaocznie (drugi kierunek), a oprócz tego dorywczo pracuje jako sprzedawczyni w sklepie z odzieżą. Niedawno rozmawiałam z nią na ten temat i mówię jak jest: „M. podziwiam Cię, że się tak ze wszystkim wyrabiasz”. W odpowiedzi usłyszałam: „Oj nie. Nie wyrabiam się. Uwierz mi, że się nie wyrabiam.” Przypuszczam, że chodzi o studia zaoczne, które kończy wraz ze styczniem i w związku z tym ma mnóstwo nauki na egzaminy końcowe. M. generalnie mało sypia, bo przecież jej doba również ma skromne 24 godziny. I tyle było słuszności w moim założeniu, że fajnie jest pracować jednocześnie studiując.

Jakiś czas temu odbyłam rozmowę telefoniczną z P. P. działa w jednej ze studenckich organizacji, których na mojej uczelni ze świeczką szukać. W zeszłym roku jej organizacja prężnie działała i chociaż miewali od czasu do czasu problem z zaangażowaniem uczestników to jednak organizowali akcję po akcji i sprawnie szli do przodu. W tym roku odpuściłam sobie swoje Koło, bo byłam jedyną która się angażowała, bo stary skład się posypał. W rozmowie z P. wspomniałam, że „masz się fajnie z tą Twoją organizacją. Aż chce się coś organizować jak się ma tylu uczestników.” Na co P. postanowiła pozbawić mnie złudzeń i wytłumaczyła, że w zeszłym roku owszem – było nieźle. W tym roku jest nieproporcjonalnie gorzej – zainteresowanie uczestników spadło do tego stopnia, że musieli się wycofać z organizacji paru projektów, które odbywały się rok rocznie. Zabrakło ludzi do koordynacji. I tyle było słuszności w moim założeniu, że lepiej jest tam, gdzie mnie nie ma.

W tym tygodniu rozmawiałam z E., która mi powiedziała jaka jest już silna i że nie przejmuje się opinią innych. Ba! Ostatnio nawet sama co nieco nagadała co poniektórym osobnikom. Jaka byłam z niej dumna! Do momentu aż po policzkach pociekły jej łzy. Bo chociaż zrobiła to wszystko, co opowiedziała, to wcale nie czuła się z tym szczęśliwa. Chciała udawać, że niektóre przykre słowa wcale do niej nie trafiły – tymczasem trafiły prosto w serce. I tyle było słuszności w moim założeniu, że prawda wyzwala.

Znam jeszcze inną M., która zanim zaczęła drugi kierunek, dawała w kość wszystkim w mojej grupie. Za dużo mówiła, za dużo się udzielała i po prostu było jej za dużo pod każdym względem. Z racji tego, że drugi kierunek również studiuje w trybie dziennym, bardzo rzadko się z nią widuję. Jak jest, to zazwyczaj wpada na samo zaliczenie przedmiotu i „wypada”. Okazji do rozmów jest niewiele. Ostatnia rozmowa miała miejsce z początkiem listopada, kiedy przyszła do naszej uczelni trochę przed czasem i przegadałyśmy przerwę. M. ma taką naturę, że dużo mówi. Jak dotąd żyłam w przekonaniu, że chociaż jest jej ciężko, to jednak jest zadowolona. Po tamtej rozmowie mam mieszane uczucia, bo M. wygląda jak cień samej siebie. Przemęczona, z poszarganą psychiką, bo co poniektórzy postanowili uprzykrzyć jej życie (tak dla zasady) i z poważnym problemem jakim jest nadmiar stresu a więc i w pewnym stopniu uzależnieniu się od lekarstw na nerwy. I tyle było słuszności w moim założeniu, że warto robić to, co Cię interesuje za wszelką cenę.

Na (prawie) koniec zostawiłam K. Dziewczyna bardzo władcza, dominująca w towarzystwie – całkiem niezła manipulantka (ale na akceptowalnym poziomie), posiadająca swoje zdanie. Do czasu aż ktoś zwróci uwagę na jej kompleks jakim jest waga. W przypływie szczerości powiedziała, że nie liczy na znalezienie odpowiedniego chłopaka. Można było wysnuć wniosek, że obwinia o to swój wygląd. I tak z pewnej siebie dziewczyny, stała się zagubioną poszukującą miłości dziewczyny, która czasem gubi swoją drogę. I tyle było słuszności w moim założeniu, że uśmiech na twarzy odzwierciedla uśmiech duszy.

Jest jeszcze jedna K. – imienniczka, która jest równie wygadana a nieraz odważniejsza od swojej poprzedniczki. Z zewnątrz twarda, potrafiąca zachować się w każdej sytuacji, a wewnętrznie rozsypana. Niewiele mówi o tym, co ją boli, ale kiedy zacznie, to mówi szczerze i dużo. I okazuje się wtedy, że życie nadzieją wcale nie jest tak dobre. A kiedy nadchodzi życiowy Armagedon (który u niej zdarza się dość często), to rozsypuje się na drobne kawałki, bo nadzieja która była fundamentem jej życia, nie była w stanie utrzymać takiego naporu siły i w konsekwencji dziewczyna pęka. Przykro mi wtedy na nią patrzeć, bo nagle gdzieś znika ta silna dziewczyna, którą jest na co dzień a zamiast tego pojawia się krucha istota, która na przekór wszystkiemu stara się mówić, że „jest dobrze”. I tyle było słuszności w moim założeniu, że twardych ludzi nie da się złamać.


Z pozoru oni wszyscy mają wspaniałe życie. Ale dopiero kiedy poznasz każdego z osobna, możesz dostrzec, że ich image to jedynie z trudem budowany wizerunek. Wewnętrznie wszyscy są tacy sami – zagubieni, pragnący akceptacji i poszukujący swojego sposobu na szczęście… Każdy jest potwierdzeniem tego, iż w życiu nie należy czynić żadnych założeń.

12 komentarzy:

  1. Pozory! No właśnie! Pozornie wszyscy są silni, szczęśliwi i ciągle odnoszą sukcesy... Prawda jest jednak inna. Nikt z nas nie ma na czole napisane jaki krzyż dźwiga i z czym się codziennie zmaga. Niestety w wielu sferach wymaga się od nas budowania wizerunku, a nie mówienia prawdy o sobie. Dzisiaj ceni się tych, którzy są mistrzami pozorów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie się wydaje, że ceni się tych, którzy potrafią sobie radzić w każdej sytuacji. I obojętnie jak bardzo jest źle, nie chodzą i nie jęczą o tym dookoła, ale zajmują się swoim problemem. Ceni się ludzi silnych, pewnych swego i takich, którzy potrafią swoją osobą wnieść dobrą atmosferę do zespołu.

      Usuń
  2. Już dawno przestałam oceniać innych po tym jacy wydają się z pozoru. Może dlatego, że taką mam pracę, że wysłuchuję czasem najbardziej osobistych historii. Są entuzjaści (nie twardziele, tylko właśnie entuzjaści), którzy zniosą bardzo wiele. Ale potrzebę akceptacji i miłości mam w sobie każdy. Czasami myślę, że po to tu właśnie jesteśmy, żeby dać akceptację i miłość innym i tym samym otrzymać ją również. Bo niezaprzeczalne jest, że dostajemy tylko gdy dajemy. Ktoś, kto nie dostaje powinien zrobić poważny rachunek sumienia;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od oceniania też jestem daleka, bo nieraz przekonałam się, że nie mam do tego odpowiedniej intuicji. Natomiast po dłuższym stażu znajomości, robię mimowolne założenia. Kształtują się na podstawie tego, co wiem o danej osobie i na podstawie obserwacji jak się zachowuje w życiu codziennym. A mimo to i tak niektóre osoby potrafią mnie zaskoczyć...

      Usuń
  3. A mnie się wydaję, że bardzo dużo ludzi po prostu zakłada maskę na twarz. Z różnych przyczyn, ale generalnie chcemy być akceptowani, więc udajemy silnych, twardych, radosnych. A koniec końców wcale nie jesteśmy z tym szczęśliwi. bo cały czas udajemy, nie jesteśmy sobą. Ileż można grać, udawać. Myślę, że najważniejsze jest to, by zaakceptować siebie takim jakim się jest, bo tacy tez możemy być lubiani... a przede wszystkim możemy sami sobie spojrzeć w twarz i powiedzieć "to jestem ja". A niedoskonałości? zawsze można z nimi powalczyć, tylko potrzeba trochę samozaparcia, dyscypliny. Poza tym każdy je ma i albo je zaakceptuje, albo zechce zmienić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałam w tym wpisie wprowadzać słowa "maska", bo dla mnie ma ona wydźwięk negatywny. Zakładanie maski kojarzy mi się ze zmianami zachowania poczynionymi tylko i wyłącznie po to, by zyskać jakieś korzyści. Jestem miła dla kogoś, kogo nie znoszę, bo zależy mi aby dana osoba coś dla mnie zrobiła. Jestem super arogancka, bo chcę aby ludzie postrzegali mnie jako "twardzielkę", którą trudno zranić... Dlatego w tym wpisie, starałam się spojrzeć na sprawę z drugiej strony - z tej słabszej. Kiedy ukrywamy coś i to wcale nie po to, by wyjść na lepszych niż jesteśmy w rzeczywistości, ale po to, by pokazać jacy jesteśmy silni.

      Usuń
  4. oj ile ja znam pozornie szczęśliwych ludzi, rodzin, matek, żon... a w ich oczach i codzienności widać jedynie ciężki los, który muszą dźwigać i którego nie mają sił zmienić... To bardzo smutne. Nigdy nie chciałabym być taka osobą, ktora pogodziła się z losem i zrezygnowala z siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie można wyrządzić sobie większej krzywdy niż wtedy gdy się z samej siebie rezygnuje. Też bym tego nigdy nie chciała...

      Usuń
  5. Tak to prawda, pozory bardzo mylą. Czasami ktoś wydaje nam się bardzo szczęśliwy, a w rzeczywistości nie radzi sobie i nie jest mu do śmiechu.
    Często ludzie ukrywają coś co ich dręczy, albo nie chcą martwić i obciążać drugiej osoby. Dobrze powiedziane "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takich chwilach, kiedy ktoś mi pokazuje jak jest nieszczęśliwy, a ja tego wcześniej nie dostrzegłam, czuję się... jak bardzo nieczuła osoba. Mimo iż znajomy/znajoma potrafili się świetnie zakamuflować to i tak czasem myślę, że może za mało z nim/nią rozmawiałam albo przebywałam i to dlatego...

      Usuń
  6. zgadzam się z Tobą, pozory mylą, a żeby człowieka dobrze poznać trzeba jednak trochę czasu poświęcić. czasem mile się człowiek zaskoczy, czasem niemiło zawiedzie...
    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładnie napisane: mile zaskoczy albo niemile zawiedzie... Ostatnio doświadczam obu zjawisk i to pierwsze jest znacznie bardziej przyjemniejsze i zdarza się na szczęście trochę częściej ;-)
      Pozdrawiam!

      Usuń