Strony

wtorek, 14 kwietnia 2015

Krótka refleksja na temat naiwności

Parę ostatnich dni z mojego życia wpisuje się w słowa piosenki „Cisza” zespołu Sumptuastic:
"Czasami jestem poza zasięgiem.
Całego świata ludzkich spraw,
Wtedy przez chwile wiem, po co żyję.
I tylko cisza przy mnie jest"

Lubię ten stan intensywnego myślenia, a zarazem luzu w działaniu. Przede mną 6 tygodni wypełnionych projektami, referatami, prezentacjami, zaliczeniami, pracą dyplomową i jednym małym wykładem w Katowicach w przyszłym tygodniu (bo przecież nie byłabym sobą gdybym nie pojechała posłuchać o sukcesach Wielkich Ludzi ;-) tak, to jest nieuleczalne). Na dodatek, ten nawał wzmożonej pracy wcale mnie nie przeraża! Dlatego teraz dałam sobie parę dni na „odprężenie”, by mieć energię do działania, a w konsekwencji czego mało było mnie w domu. Oficjalnie od jutra powracam do formy, nieoficjalnie już od dzisiaj jestem z powrotem na blogu. Tak więc: do dzieła!

Pisząc poprzedni wpis byłam przekonana, że moja naiwność tylko utrudnia mi życie i zadaje wiele cierpienia, prowokując takie a nie inne sytuacje. Potem trafiłam na tekst, w którym M. Grzesiak pokazywał iż bez naiwności jego obecne życie wyglądałoby zupełnie inaczej – bardziej przeciętnie. To spowodowało, iż zadałam sobie pytanie: czy naiwność naprawdę jest taka zła? Czy to właśnie przez nią częściej obrywam w życiu niż otrzymuję wsparcie?

W piątek przeprowadziłam prezentację o kampaniach reklamowych. Wspominałam iż to wydarzenie jest dla mnie ważne, ponieważ po raz pierwszy miałam wystąpić z mikrofonem w ręce przed grupą, która liczyła więcej niż 20 osób. Myślę, że gdybyśmy z T. nie były naiwne, w naszych głowach nie pojawiłaby się myśl: „a co jeśli się uda?”. W konsekwencji nie przeprowadziłybyśmy jednej z lepszych prezentacji (a mojej najlepszej) i nie powstałby ten wpis. Nie wspominając już o uczuciach towarzyszących całemu wydarzeniu czyli oprócz dumy i zadowolenia – wszechogarniające poczucie możliwości przenoszenia gór.

Moja naiwność spowodowała lawinę pozytywnych wydarzeń.


Ostatnio usłyszałam wspaniały cytat, który (nie)przypadkiem bezproblemowo odnalazłam w Internecie: „Nie gońcie za sukcesem - im bardziej ku niemu dążycie, czyniąc z niego swój jedyny cel, tym częściej on was omija. Do sukcesu bowiem, tak jak do szczęścia, nie można dążyć; musi on z czegoś wynikać i występuje jedynie jako niezamierzony rezultat naszego zaangażowania w dzieło większe i ważniejsze od nas samych lub efekt uboczny całkowitego oddania się drugiemu człowiekowi.
Szczęście po prostu musi samo do nas przyjść i to samo dotyczy sukcesu: sukces przydarza się nam, kiedy o niego nie zabiegamy.”
[1]

Mądrość tych słów zachwyca mnie za każdym razem, kiedy je czytam.

Szczęście i sukces to inaczej pewna wypadkowa podjętych wcześniej działań. Nie podjęłyśmy się zadania przygotowania prezentacji, aby zostać nagrodzone brawami, oceną czy uznaniem… Zrobiłyśmy to… z czystej ciekawości. Bo na chwilę w naszych głowach pojawiła się myśl, że „to może być fajne”.

Nie mam pojęcia ile osób było na auli – zapewne niewiele mniej niż setka. Denerwowałam się na samym początku, a potem zaczęłam się stopniowo odprężać i… coś poczułam. Pojawiła się krótka myśl, iż „mogłabym to robić na co dzień”. Spodobało mi się mówienie do innych, a po raz pierwszy zyskałam okazję, by przekonać się jak to jest mówić do obcych ludzi. A jest to zaskakująco dobre uczucie :-) Przynajmniej wtedy, kiedy jest się przygotowanym na takie wystąpienie.

Daleko mi do dobrego mówcy, bo dopiero po raz pierwszy udało mi się nie wpaść w „stresowy słowotok”, co oznacza mały postęp. Pewnie sprawiła to świadomość iż mówię do mikrofonu, a więc muszę starać się mówić wolniej i wyraźniej. Paradoksalnie, nagłośnienie zamiast dodatkowo mnie denerwować (jak początkowo zakładałam), uspokoiło mnie. 



To zdanie wcale nie musi mieć negatywnego wydźwięku. Bo naiwność zajmuje nasz czas, skazuje na poszukiwanie rozwiązania jednego problemu na dziesięć sposobów, sprawdza determinacje i pokazuje kto z naszego otoczenia tą naiwność podziela, a kto chce nas zmienić. Poza tym jeżeli coś dużo kosztuje, to powinno oferować w zamian coś naprawdę wysokiej jakości!

Nie mam jedynie pomysłu w jakim zawodzie mogłabym realizować swoje nowe zamiłowanie do wystąpień publicznych? Czasem myślę, że mam za dużo pomysłów na swoją przyszłość, ponieważ interesuje mnie za wiele tematów, a serce z rozumem nadal nie potrafią dojść do porozumienia… A czasu na decyzje coraz mniej. Naiwnie wierzę, że go wystarczy ;-)

[1] Viktor Frankl „Człowiek w poszukiwaniu sensu”

13 komentarzy:

  1. Na pewno przyjdzie odpowiedź i będziesz wiedzieć co zrobic z tym dalej:):)Naiwność nie jest wcale naiwna jest nadzieją....że wszystko przyjdzie i będzie tak jak trzeba . I tego Ci zyczę:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba coś tej "naiwności" przy nadziei się namnożyło, ale domyślam się że życzysz samego dobrego, więc dziękuję ;-)

      Usuń
  2. Naiwność nie jest zła, o ile nie jest się zbyt naiwnym. Czasem trzeba choć odrobinę w coś uwierzyć, żeby spróbować i żeby się udało - wtedy naiwność jest nawet plusem. Jednak kiedy ktoś jest po prostu naiwny, to odda portfel pierwszej osobie, która obieca, że potroi jego zawartość. I prawdopodobnie nie zwróci go.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli z naiwnością jest jak z większością rzeczy w naszym życiu - jest dobra pod warunkiem, że stosowana z umiarem. To dobre spostrzeżenie :-)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Tam na pewno mnie nie znajdziesz ;-) Studenci rzadko kiedy dają dochodzić do głosu komuś poza nimi samymi ;-) Uciszanie ludzi to zdecydowanie nie mój żywioł!

      Usuń
  4. Gratuluję udanej prezentacji:) I tego, że jesteś taka aktywna.
    Żałuję, że wiele lat zmarnowałem na oglądanie TV i siedzenie w Internecie (a co teraz robimy? ;)). Staram się nadrabiać stracony czas ze zdwojoną siłą.
    Jeśli chodzi o dążenie do sukcesu, najlepiej chyba stosować zasadę "miej wyjebane, a będzie ci dane". Tak jest ze wszystkim w życiu. Trzeba ciężko pracować, a efekty same przyjdą.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!
      Podoba mi się ta uwaga o przesiadywaniu w Internecie. To potwierdza tezę, iż jako ludzie jesteśmy pełni sprzeczności ;-) Poza tym jak Internet służy do robienia czegoś dobrego, kreatywnego to należałoby taki czas traktować inaczej od tego poświęconego na demotywatory, fb i gry.
      Zacytowana przez Ciebie zasada jest mi znana i czasem, kiedy ręce opadają, stosuję ją. Nie naprawisz świata i wszystkich wokół, obojętnie ile optymizmu w sobie posiadasz. Ale stosuję ją w ostatniej ostateczności. Wolę myślenie, że mam na (prawie) wszystko wpływ. A Ty sam sobie zaprzeczyłeś, pisząc zaraz że "trzeba ciężko pracować, a efekty same przyjdą". Poza tym skoro ciężko pracujesz, to te efekty nie biorą się znikąd ;-)
      Pozdrawiam ;-)

      Usuń
    2. Co do Internetu, to nie mam Facebooka ani Twittera właśnie dlatego, by nie tracić czasu na głupoty. Poza tym mam tylko kilka gier i rzadko w nie gram.
      Co do tej zasady, to ciężko ją stosować, bo gdy na czymś nam zależy, to się stresujemy i spinamy. Ja też często robię ten błąd. Ale najlepiej ciężko pracować i nie liczyć na szybki sukces. Sukces przyjdzie sam, jakby od niechcenia:)

      Usuń
    3. Wiesz, nie potępiam Internetu jako źródła rozrywki - chodzi tylko o zachowanie umiaru ;-) Bo potem krążą takie historie, że "dzisiejsze dzieci to tylko przed komputerem siedzą i ani kolegów z bloku obok nie znają"...
      Teraz rozumiem to wytłumaczenie - sukces jako efekt uboczny podjętego działania ;) Chyba taki "smakuje" najlepiej, bo jest największym zaskoczeniem ;-)

      Usuń
  5. No jeśli lubisz takie mówienie do ludzi, to może powinnaś prowadzić szkolenia jakieś... myślę, że się do tego doskonale nadajesz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za radę ;-) W sumie kusiłoby mnie to :-)

      Usuń
  6. Całkowiecie się zgadzam z treścia posta. Mądrze napisane ;)
    www.aroundempty.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń