Powierzchnia Warszawy to przeszło 500 km2, na których mieszka 1,7 miliona ludzi. Kraków zajmuje (zaledwie) 327 km2, na których mieszka o milion ludzi mniej, ale to mnie nie uspokaja. Moje rodzinne miasto jest mniejsze o jeszcze ponad połowę i zamieszkuje go ok. 140 tys. ludzi. Od paru lat wiedziałam, że jest to małe miasto, które nie stwarza perspektyw pracy. Wcześniej po prostu nad tym nie dumałam – miasto jak miasto, fajnie że ma centrum handlowe i kino. Reszta, z perspektywy nastolatki, wydawała się mniej ważna. Ale co innego mieć świadomość, a co innego przekonać się o tym na własnej skórze.
Od dwóch dni jestem w Krakowie z racji załatwiania spraw uczelnianych i pobędę tu jeszcze do końca tygodnia. Z początku planowałam napisać trochę o tym mieście po cało tygodniowym pobycie, ale uznałam, że ciekawsze będzie krótka relacja po 2 dniach – takie pierwsze wrażenie kompletnego nowicjusza w „Wielkim Świecie”. Wiem, że dwa dni pobytu to prawie jak wyjazd na wycieczkę, więc o czym ja tu chcę pisać?! No właśnie, po pierwsze to nie jest wyjazd na wycieczkę.
Dwa dni wycieczki a dwa dni życia
Jadąc na wycieczkę ustalasz po pierwsze wysokość budżetu, którą jesteś w stanie wydać oraz punkty typu must see. Jeżeli punkty są od siebie znacznie oddalone to ewentualnie rozważasz możliwość skorzystania z komunikacji miejskiej.
Żyjąc w mieście przez dwa dni ze świadomością, że będziesz tam żyć przez kolejne dwa lata, zmieniasz perspektywę patrzenia. W pierwszej kolejności być może skupiasz się na punktach must see (np. dzisiaj byłam nad Wisłą przy Wawelu), ale patrzysz przy okazji na całą okolicę: gdzie jest tanio, gdzie zrobić zakupy, gdzie można iść na kawę, a którą restaurację omijać szerokim łukiem, gdzie zapraszają na koncerty w przyszłym miesiącu… Wsiadasz do tramwaju i uczysz się, które numery gdzie jeżdżą i który z 5 przystanków opisanych „Dworzec Główny” pozwala Ci wrócić do miejsca zamieszkania, poznajesz okoliczne sklepy i godziny ich funkcjonowania. Na dodatek naiwnie wierzysz, że to wszystko opanujesz w 48h.
Żyjąc w mieście przez dwa dni ze świadomością, że będziesz tam żyć przez kolejne dwa lata, zmieniasz perspektywę patrzenia. W pierwszej kolejności być może skupiasz się na punktach must see (np. dzisiaj byłam nad Wisłą przy Wawelu), ale patrzysz przy okazji na całą okolicę: gdzie jest tanio, gdzie zrobić zakupy, gdzie można iść na kawę, a którą restaurację omijać szerokim łukiem, gdzie zapraszają na koncerty w przyszłym miesiącu… Wsiadasz do tramwaju i uczysz się, które numery gdzie jeżdżą i który z 5 przystanków opisanych „Dworzec Główny” pozwala Ci wrócić do miejsca zamieszkania, poznajesz okoliczne sklepy i godziny ich funkcjonowania. Na dodatek naiwnie wierzysz, że to wszystko opanujesz w 48h.
Czy ktoś tu mówi po polsku?!
To była moja wczorajsza myśl po przejściu wzdłuż i wszerz całego rynku. Słyszałam wielu Anglików, nie mniej Niemców, paru Czechów… Na wylocie z rynku trafiłam przypadkiem na ojca z synem, którzy rozmawiali w języku, który rozumiałam bez starań. I to mnie najbardziej zdumiało! Z drugiej strony są takie chwile, kiedy jestem dumna z nas Polaków, kiedy stojąc w kolejce do kasy lub składając zamówienie w restauracji jesteśmy w stanie płynnie przełączyć się z jednego języka na drugi i robimy to bez mrugnięcia oka! Z jednej strony jest to fascynujące, ale z drugiej można poczuć wyobcowanie… A można też poczuć parcie na przypomnienie sobie paru zardzewiałych zwrotów językowych, które ostatnio słyszało się jedynie w filmie.
Jestem z małego miasteczka
Uzmysłowiłam sobie z jak bardzo małego najpierw kiedy usłyszałam same obce języki (u mnie w „miasteczku” proporcje są odwrotne – 99,9% język użytkowy to język polski). Poczułam to również, kiedy po paru godzinach przebywania wśród chmary ludzi poczułam, że jeżeli spędzę w centrum minutę dłużej, to zacznę krzyczeć. Do wynajmowanego mieszkania wróciłam z niekłamaną ulgą – tutaj czekała na mnie cisza. W Krakowie nawet jak nie chcesz z nikim rozmawiać, to i tak ktoś obcy Cię zaczepi i zaprosi do nowo otwartego sklepu, zaprezentuje produkt lub poprosi o pieniądze (a kiedy ich nie dasz zostaniesz obrzucony wyzwiskami). Tak, to wszystko przytrafiło mi się zaledwie na odcinku 500 m. Napisałabym, że był to zaludniony odcinek pełny pieszych, ale czy w tym mieście są jakieś inne?
W mojej głowie pojawiła się dobrze znana myśl „a może ja tu nie pasuję”? Galeria Krakowska z początku mnie zafascynowała („bo jest taka ogromna”), a chwilę później przeraziła jak próbowałam odnaleźć tam schody powrotne w dół (ale te konkretne prowadzące do podziemnego dworca) oraz zniechęciła, kiedy przechodziłam alejkami obok sklepów i przez chwilę zastanawiałam się „czy to się kiedyś skończy?”
Nie jest tak źle – plusy również istnieją
Jeżeli o 19 wieczorem zamarzy Ci się cytryna, bo tak fajnie byłoby wypić herbatę z cytryną, to ubierasz kapcie, poprawiasz dres i idziesz do osiedlowego sklepiku czynnego codziennie od 6 do 23 i nie stojąc w kolejce kupujesz produkt niezbędny do umilenia Ci wieczoru. To jest piękne w swojej prostocie.
Podoba mi się też mój pokój, który jest większy niż go zapamiętałam. Poza tym jest dla mnie termiczną zagadką. Obojętnie czy mam otwarte okno czy zamknięte, temperatura nie spada poniżej 23 kreski, a dzisiaj z rana temperatura nawet podniosła się o cały stopień mimo tego, że na zewnątrz z całą pewnością temperatura nie osiągnęła więcej niż 20 kreskę.
Lubię to, że mogę się w tym mieście zagubić. Nie zgubić. Do Wawelu pojechałam tramwajem (i tak przeoczyłam przystanek, bo wcale nie staliśmy na światłach – głupi nawyk z bycia kierowcą samochodu, patrzysz nie na tą sygnalizację świetlną co masz i źle interpretujesz to, co się dzieje). Wracałam piechotą, bo chciałam zażyć więcej ruchu – udało mi się z nawiązką, bo chodziłam dzisiaj 4h i zastanawiałam się nad tym, czy upadłam na głowę. Wracając do tematu, fascynuje mnie to, że wchodzę w jakąś uliczkę bez planu i sprawdzam gdzie mnie zaprowadzi. I tak tego nie zapamiętam, ale podoba mi się wizja iż jest tutaj trochę miejsc do odkrycia. Podoba mi się, że jeszcze tylu rzeczy nie wiem – jakkolwiek dziwnie to nie brzmi.
Poznaję również uroki życia bez Internetu. Na chwilę obecną posiadam jedynie ten w telefonie z ograniczoną przepustowością danych, a wpis publikuje jedynie dzięki możliwości zamiany smartfona w routera. Dotąd weekend spędziłam w większości poza domem. Przyszły tydzień planuję również potraktować w podobny sposób. Życie bez sieci jest chyba bardziej produktywne. Jedyne czego, to brakuje mi muzyki… Ale to drobiazg, bo na nowo powróciłam do porzuconych książek.
Powiedziałabym, że Kraków i ja się poznajemy. Obiecałam dać mu szansę i na razie jestem zaskoczona In plus. Póki co brakuje mi jedynie czasu na pisanie. Za to mam nadmiar czasu na każdą inną dziedzinę mojego życia. Uroki bycia studentką? Być może, ale bycie studentem w Krakowie to jednak inna bajka, w której niekoniecznie występują smoki i owieczki. Za to nie brakuje ciekawości, odwagi i determinacji.
Podoba mi się też mój pokój, który jest większy niż go zapamiętałam. Poza tym jest dla mnie termiczną zagadką. Obojętnie czy mam otwarte okno czy zamknięte, temperatura nie spada poniżej 23 kreski, a dzisiaj z rana temperatura nawet podniosła się o cały stopień mimo tego, że na zewnątrz z całą pewnością temperatura nie osiągnęła więcej niż 20 kreskę.
Lubię to, że mogę się w tym mieście zagubić. Nie zgubić. Do Wawelu pojechałam tramwajem (i tak przeoczyłam przystanek, bo wcale nie staliśmy na światłach – głupi nawyk z bycia kierowcą samochodu, patrzysz nie na tą sygnalizację świetlną co masz i źle interpretujesz to, co się dzieje). Wracałam piechotą, bo chciałam zażyć więcej ruchu – udało mi się z nawiązką, bo chodziłam dzisiaj 4h i zastanawiałam się nad tym, czy upadłam na głowę. Wracając do tematu, fascynuje mnie to, że wchodzę w jakąś uliczkę bez planu i sprawdzam gdzie mnie zaprowadzi. I tak tego nie zapamiętam, ale podoba mi się wizja iż jest tutaj trochę miejsc do odkrycia. Podoba mi się, że jeszcze tylu rzeczy nie wiem – jakkolwiek dziwnie to nie brzmi.
Poznaję również uroki życia bez Internetu. Na chwilę obecną posiadam jedynie ten w telefonie z ograniczoną przepustowością danych, a wpis publikuje jedynie dzięki możliwości zamiany smartfona w routera. Dotąd weekend spędziłam w większości poza domem. Przyszły tydzień planuję również potraktować w podobny sposób. Życie bez sieci jest chyba bardziej produktywne. Jedyne czego, to brakuje mi muzyki… Ale to drobiazg, bo na nowo powróciłam do porzuconych książek.
Powiedziałabym, że Kraków i ja się poznajemy. Obiecałam dać mu szansę i na razie jestem zaskoczona In plus. Póki co brakuje mi jedynie czasu na pisanie. Za to mam nadmiar czasu na każdą inną dziedzinę mojego życia. Uroki bycia studentką? Być może, ale bycie studentem w Krakowie to jednak inna bajka, w której niekoniecznie występują smoki i owieczki. Za to nie brakuje ciekawości, odwagi i determinacji.
ja byłam w Krakowie dwa tygodnie temu, ale cały czas spędziłam w pobliżu dworca kolejowego, co nie było takie najgorsze, bo fajnie wymyślona jest ta Galeria Krakowska przy samym dworcu :) czekałam tam ładnych kilka godzin na przesiadkę i pomyślałam sobie, że fajnie byłoby tam studiować i żyć :) no ale czekam na kolejne relacje z pobytu w tym mieście :) a na jakim kierunku zaczynasz studia?
OdpowiedzUsuńspokojnie, z realizacją tematu się nie pali, poczekam, aż znajdziesz więcej czasu, na rozwinięcie mojego tematu :) nie martw się :)
pozdrawiam ciepło!
Ani nie mów o Galerii. Byłam tam kilka razy i zawsze wchodziłam innym wejściem lub na innym poziomie i nigdy nic nie wyglądało znajomo. Zresztą nadal nie wygląda. Jestem ciekawa,czy kiedyś opanuje to jak bezbłędnie dojść do jakiegoś sklepu zamiast zataczać kółka :)
UsuńKiedyś na pewno napiszę, czy fajnie tu mieszkać i studiować. Liczę, że tak ;-)
Kontynuuję kierunek i dalej brnę w ekonomię :-) Myślałam o zarządzaniu, ale kiedy przygotowywałam się do egzaminów z tych zagadnień, to okropnie mnie to nudziło, więc pozostała ekonomia :-)
Pozdrawiam!
Też czułam się wyobcowana, a zarazem ciekawa, gdy zaczynałam studia we Wrocławiu. Myślę, że pogodzisz się ze swoim nowym miastem i znajdziecie jakiś kompromis :P
OdpowiedzUsuńMyślę, że tak. Wczoraj udało mi się po raz pierwszy przesiąść z jednego tramwaju do drugiego bez problemu. Potem jedynie przegapiłam przystanek i zajechałam o jeden dalej. Oj, dużo nauki na temat funkcjonowania tego miasta mnie czeka, oj dużo. Ale podchodzę do tego z ciekawością, nie ze zniechęceniem ;-)
UsuńTeż jestem z małego miasta i po każdym pobycie w jakimś wielkim cieszę się, że wracam do siebie, ale młodzi ludzie szybciej się asymilują...Zaleta jest taka, że lubię zwiedzanie i powroty w spokojniejsze klimaty.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że z tą asymilacją to prawda. Zobaczę jakie będą moje odczucia po dłuższym czasie bytowania tutaj ;-) Zresztą to też będzie inaczej jak zaczną się studia i znaczna część mojego dnia będzie wypełniona.
UsuńTo mnie zaskoczyłaś z tymi obcokrajowcami, nie wiedziałam ba nie miałam pojęcia, że ich jest tak dużo. To jest bardzo ciekawe, że Ty mieszkając w Polsce częściej słyszysz obcy język ,a ja mieszkając w Wielkiej Brytanii słyszę najczęsciej w Polaków, szczególnie na mojej dzielnicy jest ich od groma. Ale najbardziej zszokowana byłam jak pojechałam do stolicy Szkocji- Edynburga i przez cały dzień słyszałam tylko polski, wszędzie w sklepach, na ulicy, w parkach, a nawet w autobusach.
OdpowiedzUsuńLubię Twoje opisywanie życia, Twoich przeżyć, lubię Twoje spojrzenie na świat z nadzieją i z nutką odkrywania wszystkieggo :)
Świat bywa zabawnym miejscem :-) Słyszymy języki, które nie pasują do naszych oczekiwań. Kiedyś będąc na wakacjach w Chorwacji spotkałam znajomych z mojego rodzinnego miasta i to też był fenomen, bo w Polsce na siebie nie trafiamy ot tak. Dodam, ze nie byłam na wakacjach w żadnej dużej miejscowości tylko w małej "wiosce".
UsuńDzięki za końcową uwagę. Nie wiem jak to robisz, ale zazwyczaj kiedy publikuję tekst, w stosunku do którego mam największe wątpliwości, Ty akurat wtedy postanawiasz je rozwiać ;-)
Ja mieszkam w Poznaniu, na obrzeżach miasta, ale pracuję w samym centrum. powiem szczerze męczy mnie to miasto. To o czym piszesz, że nie wiadomo na czym się skupić to prawda. Hałas jest przerażający. Myślę czasami, że le[piej byłoby mieszkać gdzieś w mniejszym mieście, ale za to jest mniej perspektyw na pracę i uczenie się. Nie ma idealnego rozwiązania.
OdpowiedzUsuńNie ma, dlatego trzeba się jakoś dostosować i szukać rozwiązań, które nam spasują. Chyba zrobiłam już jeden dobry krok tzn. pojechałam do parku, w którym się wyciszyłam i to było fenomenalne uczucie.
UsuńChyba trzeba brać z każdego miejsca to, co najlepsze ;-) Trudna sztuka, ale może da się jakoś opanować.