Święta muszą spełniać dwa warunki: muszą być białe (o czym już pisałam) i muszą być perfekcyjne.
Wszystko zaczyna się od perfekcyjnych porządków, które obejmują mycie okien, odkurzanie sufitów, polerowanie rodzinnego szkła po pradziadkach, a nawet porządki w piwnicy (na wypadek, gdyby goście pomylili drzwi do łazienki). Potem przychodzi czas na perfekcyjne posiłki, które są gotowane przez minimum 3 pełne dni. O perfekcyjnej kreacji i makijażu już nie wspomnę. Do tego perfekcyjnie wybrane prezenty i wspaniała rodzinna atmosfera przy wigilijnym stole.
Perfekcyjny obrazek w naszej głowie powstał już na długo przed pojawieniem się „Perfekcyjnej Pani Domu” i pozostanie tam jeszcze na równie długo. Dlatego uważam, że jakakolwiek drobna krytyka perfekcjonizmu świąt mija się z celem. Zamiast tego, chciałabym poruszyć temat osobistego perfekcjonizmu. Jak zwykle, posłużę się swoim własnym przykładem.
Zawsze uważałam się za osobę dokładną, która skrupulatnie wykonuje powierzone jej zadania i zależy jej na tym, by to co zrobi, było zrobione dobrze. Kiedyś w czasie gimnazjum/liceum określono mnie mianem perfekcjonistki. Wtedy, pod wpływem tego jednego pojęcia, zaczęłam się zmieniać, bo zaczęłam siebie postrzegać jako inną osobę – perfekcyjną. Z jednej strony mnie to cieszyło, bo perfekcjonizm kojarzył mi się z czymś pozytywnym (jestem dokładna i ktoś to zauważył oraz docenił). Z drugiej strony (którą poznałam po pewnym czasie) było ciągle obecne poczucie frustracji, bo perfekcja nigdy nie pozwalała mi na osiągnięcie stanu pełnego zadowolenie z osiągniętych wyników. Zawsze w głowie pojawiała się myśl, że coś mogło być, mimo wszystko, lepiej wykonane. Nietrudno zgadnąć, że uczucie satysfakcji z wykonanej pracy pojawiało się niezmiernie rzadko.
Nieświadomie, dałam sobie uczynić krzywdę, przyjmując czyjeś zdanie na mój temat za prawdę. Jakiś czas temu usłyszałam inne słowa, które wywróciły mój świat: Ideały nie istnieją. Perfekcji nie ma.
Niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poczułam się cudownie wolna, presja zniknęła. Od tamtej chwili, po wykonaniu jakieś pracy zawsze odczuwam zadowolenie, bo wiem, że wykonałam ją najlepiej jak potrafiłam i chociaż efekt nie jest idealny, to jest mój. Nikt nie zrobiłby tego tak samo, jak ja.
Nie wiem dlaczego, ale czasem słyszę jakieś zdanie 100 razy i nie robi na mnie żadnego wrażenia. Dopiero kiedy usłyszę je po raz 101. to trafia na zupełnie inny grunt w mojej świadomości, bo zaczynam je inaczej rozumieć i mam ochotę krzyknąć EUREKA! Też tak macie?
Wszystko zaczyna się od perfekcyjnych porządków, które obejmują mycie okien, odkurzanie sufitów, polerowanie rodzinnego szkła po pradziadkach, a nawet porządki w piwnicy (na wypadek, gdyby goście pomylili drzwi do łazienki). Potem przychodzi czas na perfekcyjne posiłki, które są gotowane przez minimum 3 pełne dni. O perfekcyjnej kreacji i makijażu już nie wspomnę. Do tego perfekcyjnie wybrane prezenty i wspaniała rodzinna atmosfera przy wigilijnym stole.
Perfekcyjny obrazek w naszej głowie powstał już na długo przed pojawieniem się „Perfekcyjnej Pani Domu” i pozostanie tam jeszcze na równie długo. Dlatego uważam, że jakakolwiek drobna krytyka perfekcjonizmu świąt mija się z celem. Zamiast tego, chciałabym poruszyć temat osobistego perfekcjonizmu. Jak zwykle, posłużę się swoim własnym przykładem.
Zawsze uważałam się za osobę dokładną, która skrupulatnie wykonuje powierzone jej zadania i zależy jej na tym, by to co zrobi, było zrobione dobrze. Kiedyś w czasie gimnazjum/liceum określono mnie mianem perfekcjonistki. Wtedy, pod wpływem tego jednego pojęcia, zaczęłam się zmieniać, bo zaczęłam siebie postrzegać jako inną osobę – perfekcyjną. Z jednej strony mnie to cieszyło, bo perfekcjonizm kojarzył mi się z czymś pozytywnym (jestem dokładna i ktoś to zauważył oraz docenił). Z drugiej strony (którą poznałam po pewnym czasie) było ciągle obecne poczucie frustracji, bo perfekcja nigdy nie pozwalała mi na osiągnięcie stanu pełnego zadowolenie z osiągniętych wyników. Zawsze w głowie pojawiała się myśl, że coś mogło być, mimo wszystko, lepiej wykonane. Nietrudno zgadnąć, że uczucie satysfakcji z wykonanej pracy pojawiało się niezmiernie rzadko.
Nieświadomie, dałam sobie uczynić krzywdę, przyjmując czyjeś zdanie na mój temat za prawdę. Jakiś czas temu usłyszałam inne słowa, które wywróciły mój świat: Ideały nie istnieją. Perfekcji nie ma.
Niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poczułam się cudownie wolna, presja zniknęła. Od tamtej chwili, po wykonaniu jakieś pracy zawsze odczuwam zadowolenie, bo wiem, że wykonałam ją najlepiej jak potrafiłam i chociaż efekt nie jest idealny, to jest mój. Nikt nie zrobiłby tego tak samo, jak ja.
Nie wiem dlaczego, ale czasem słyszę jakieś zdanie 100 razy i nie robi na mnie żadnego wrażenia. Dopiero kiedy usłyszę je po raz 101. to trafia na zupełnie inny grunt w mojej świadomości, bo zaczynam je inaczej rozumieć i mam ochotę krzyknąć EUREKA! Też tak macie?
Wystarczyło krótkie zdanie: „Perfekcji nie ma”, by wywołać u mnie natychmiastową zmianę sposobu myślenia. Perfekcja to niekończące się dążenie do doskonałości, która na świecie przecież nie istnieje. Nic ani nikt nie jest idealny, więc dlaczego uparcie myślimy, że to właśnie my zostaniemy okrzyknięci fenomenem na skalę ludzkości? Idealnym fenomenem, pragnę zaznaczyć.
Perfekcja to też usiłowanie panowania nad wszystkim - czasem nawet wbrew prawom fizyki - jak na zdjęciu powyżej.
Działanie pod presją perfekcjonizmu nie może przynieść niczego dobrego. Często perfekcjonizm wręcz nas blokuje przed ZACZĘCIEM jakiegoś projektu/ zadania, bo od razu pojawia się myśl: a jak mi nie wyjdzie? Zaraz za tymi wątpliwościami powinna pojawić prosta odpowiedź: no to nie wyjdzie. Nie będzie tragedii, a Ziemia nie przestanie się kręcić wokół własnej osi, tylko dlatego że Tobie nie udało się czegoś osiągnąć. Trochę popadamy w megalomanię, prawda?
To również zrozumiałam całkiem niedawno i od tego czasu z tym walczę. Pozwalam sobie czasem odpuścić i zrobić coś niedokładnie. Chociaż mój wewnętrzny głos niełatwo odpuszcza i ciągle pyta: ale jak to tak? Ano właśnie tak, że zrobiłam to najlepiej jak mogłam w danych warunkach i to MUSI WYSTARCZYĆ.
Wiem, że tym wpisem nie dokonuję żadnej myślowej rewolucji, ale może ktoś kiedyś przeczyta ten wpis i będzie on jego 101. razem, kiedy usłyszy że nie ma ludzi idealnych, a perfekcja to stan nieosiągalny. Wtedy postanowi zmienić w sobie coś – może zwyczajnie pozwoli sobie na szczęśliwe życie? Tak po swojemu. Mało idealnie, ale cudownie wolno.
Perfekcja to też usiłowanie panowania nad wszystkim - czasem nawet wbrew prawom fizyki - jak na zdjęciu powyżej.
Działanie pod presją perfekcjonizmu nie może przynieść niczego dobrego. Często perfekcjonizm wręcz nas blokuje przed ZACZĘCIEM jakiegoś projektu/ zadania, bo od razu pojawia się myśl: a jak mi nie wyjdzie? Zaraz za tymi wątpliwościami powinna pojawić prosta odpowiedź: no to nie wyjdzie. Nie będzie tragedii, a Ziemia nie przestanie się kręcić wokół własnej osi, tylko dlatego że Tobie nie udało się czegoś osiągnąć. Trochę popadamy w megalomanię, prawda?
To również zrozumiałam całkiem niedawno i od tego czasu z tym walczę. Pozwalam sobie czasem odpuścić i zrobić coś niedokładnie. Chociaż mój wewnętrzny głos niełatwo odpuszcza i ciągle pyta: ale jak to tak? Ano właśnie tak, że zrobiłam to najlepiej jak mogłam w danych warunkach i to MUSI WYSTARCZYĆ.
Wiem, że tym wpisem nie dokonuję żadnej myślowej rewolucji, ale może ktoś kiedyś przeczyta ten wpis i będzie on jego 101. razem, kiedy usłyszy że nie ma ludzi idealnych, a perfekcja to stan nieosiągalny. Wtedy postanowi zmienić w sobie coś – może zwyczajnie pozwoli sobie na szczęśliwe życie? Tak po swojemu. Mało idealnie, ale cudownie wolno.
Ciekawy post. Ja też jestem perfekcjonistą. Kiedyś uważałem to za zaletę. Ale przyszła taka chwila, kiedy uświadomiłem sobie, że mój perfekcjonizm jest przesadny i obsesyjny. Na przykład miałem taki czas w życiu, że chodziłem codziennie do kościoła, dużo się modliłem i często spowiadałem. Chciałem być za bardzo święty. Na szczęście ten etap mam już za sobą. Prawie w ogóle nie chodzę do kościoła, rzadko się spowiadam i modlę.
OdpowiedzUsuńObecnie uważam swój perfekcjonizm zarówno za wadę jak i zaletę. Wadę, bo za bardzo się przejmuję opiniami innych i różnymi niepotrzebnymi pierdołami. Zaletę, bo dzięki swojemu perfekcjonizmowi jestem dobrym pracownikiem, jestem punktualny i zawsze dotrzymuję danego słowa.
A tak w ogóle to myślę, że jestem perfekcjonistą, bo mój znak zodiaku to Panna;)
Pozdrawiam
Perfekcjonizm chyba nie może być rozsądny. On już z definicji jest przesadny. A nawet jeżeli nie, to od przesady oddziela go naprawdę cienka kreska.
UsuńPrzygodę z Kościołem miałam podobną i z tym samym zakończeniem. To też przykład przesady: ze skrajności w skrajność.
Muszę jednak przyznać, że nigdy nie myślałam, że przejmowanie się opinią innych to "gratis" do perfekcjonizmu. Też tak mam, ale nigdy tego ze sobą nie łaczyłam. Teraz, kiedy o tym wspomniałeś, to faktycznie widzę w tym sens. I oczywiście zgadzam się, że perfekcjonizm to nie samo zło i w ogóle coś okropnego. Tysiace ludzi z tym żyje i są szczęśliwi, a mogli to osiagnąć jedynie poprzez korzystanie z zalet bycia perfekcjonistą. Inaczej mogliby zwariować.
A zodiakalnie to rzeczywiście jesteś "skazany na sukces" ;-)
Pozdrawiam
Wszystko ma swoje zalety i wady. Na pewno perfekcjonizm przydaje się w pracy, bo robi się wszystko dokładnie i szef oraz klienci nie mają wielu powodów, żeby się czepiać. Przydaje się teraz przed świętami, bo można dokładnie posprzątać mieszkanie, zrobić odpowiednie zakupy i prezenty, ugotować odpowiednie potrawy.
OdpowiedzUsuńAle perfekcjonizm ma wiele wad. Myślę, że może łączyć się też z nerwicą natręctw albo nerwicą religijną.
W każdym razie zawsze można pracować, żeby był jak najmniejszy:)
Rozbawiłeś mnie, obracając teraz wszystko do góry nogami... :) Bo to, co ja "lekko" skrytykowałam, Ty bronisz... (przedświąteczne porządki, prezenty, zakupy, gotowanie). Czyli po prostu jesteś bardzo zadowolony ze swojego perfekcjonizmu i wyraźnie Ci nie dokucza ;-) W pracy rozumiem, bo to zupełnie co innego - tam wręcz należy być dokładnym, punktualnym, sumiennym itd, i wrodzona perfekcja bardzo pomaga. Ale przed Świętami naprawdę uważasz ją za wielce użyteczną? Mnie się wydaje, że przez nią często umyka to, co w Świętach jest ważne. Kiedy przypalimy przypadkiem jakąś potrawę, to skupiamy się na tym, co nie wyszło i nie doceniamy tym samym np. rodzinnej atmosfery. "Warczymy" na domowników, bo porządki nie zostały zrealizowane w zaplanowanym czasie itp. Dlatego często marudzimy lub w duchu wyrzucamy sobie nasze niedopatrzenie, psując tym samym radość ze Świąt i z wolnego czasu. Chcę powiedzieć, że za bardzo się spinamy "przed", co rzutuje na nasze "w trakcie" i w rezultacie Święta sobie "przelatują" nie pozostawiając po sobie śladu w nas samych.
UsuńNie wiem, czy udało mi się wyjaśnić to, co chciałam...
Rozumiem Cię. Chodzi Ci o to, żeby nie skupiać się na zakupach, prezentach, gotowaniu, pieczeniu, sprzątaniu tylko na rodzinie i atmosferze. Myślę, że niestety nie ma tu złotego środka i każdy obchodzi święta na swój sposób. Jedni się spinają, a inni jadą do Zakopanego lub Turcji i zostają do Sylwestra. Ale można też spędzać czas z rodziną i krewnymi bez napinania się i stresu. Ja tego nie umiem, ale powoli się uczę..
OdpowiedzUsuńCzyli jednak potrafię tłumaczyć to, co mam na myśli ;)
UsuńWiem, że nie ma złotego środka. I nie twierdzę, że objawiam tu niepodważalną prawdę i jak wszyscy zrobią jak ja mówię, to tak będzie dobrze. Bo nie będzie. Prawda jest taka, że każdy musi znaleźć to, co dla niego dobre, bo to on musi czuć się dobrze w Święta.To była tylko taka refleksja przedświąteczna, wynikająca z obserwacji mojego najbliższego otoczenia.
Ja co roku zmieniam strategię i inaczej próbuje podejść do przygotowań oraz do samej formy spędzania Świąt. I zawsze osiągam inny wynik, ale nie wiem czy kiedyś byłam tak w pełni zadowolona - może jako małe dziecko, kiedy za dużo się nie myślało, czy jest się szczęśliwym. Po prostu były Święta i tylko to się liczyło. A teraz człowiek zadaje sobie coraz więcej pytań i coraz bardziej błądzi. Coraz więcej się też zmienia niezależnie ode mnie. Niemniej wciąż uparcie szukam... ;-) I wiem, że kiedyś mój "idealny obrazek" z głowy przeniesie się na rzeczywistość.