Prezentacja będzie o kampaniach reklamowych z podziałem na te dobrze i źle zrealizowane. Do tego musi być ciekawie. I trochę łopatologicznie – żadnych zwrotów ze studiów (oczywiste). Temat kampanii reklamowych jest nam średnio znany, bo dopiero mieliśmy jakieś 2 wykłady na ten temat. Do tego będziemy mówić do zupełnie obcych ludzi, na auli z mikrofonem w ręce. Stresu co nie miara!
Razem z T. myślimy o sobie w kategoriach „szalonych”, moi rodzice preferują zwrot „nienormalne”, grupa na studiach o dziwo nie zabrała głosu. Może dlatego, że nikt poza nami nie zgłosił się do tego przedsięwzięcia. I wcale nie chodzi o to, że jest stosunkowo niewiele czasu na przygotowanie takiej półgodzinnej prezentacji. Pośrednio pewnie chodzi o stres i tremę. Przede wszystkim jednak, większość osób najpierw pomyślała: na pewno nie wyjdzie. Obojętnie dlaczego: prezentacja będzie nudna, młodzież nie będzie zainteresowana, przyjdzie mało osób, mój głos źle brzmi przez mikrofon (jak go w ogóle trzymać?), zapomnę co miałam powiedzieć, pomylę się, potknę, zająknę…
W wielu przypadkach, robię długą listę przeciw i w sumie nie wiem jak to się dzieje, że decyduję się robić cokolwiek. Mistrzem w czarnowidztwie jest moja mama, więc siłą rzeczy przejęłam część jej wyobrażeń. Często najpierw myślę o tym, co nie wypali, a dopiero potem dopuszczam do głosu możliwość, iż coś jednak może się udać. No właśnie. A co jeśli się uda?
Niewygodne pytanie, prawda?
W tym przypadku, zaraz po usłyszeniu propozycji wzięcia udziału w wykładzie otwartym, oczami wyobraźni ujrzałam sukces i nie miałam wątpliwości, że to jest coś dla nas. T. mówi, że najwyższy czas podnieść poprzeczkę i zrealizować „new challenge”. Ma rację. Przy okazji zdałam sobie sprawę, że będzie mi jej niesamowicie brakować w przyszłym roku, kiedy będę realizować takie prezentacje z zupełnie innymi osobami…
Wracając do głównego wątku. Dlaczego część ludzi wychodzi z założenia, że coś się nie uda? Mateusz Grzesiak (ostatnio „prześladuje mnie” w sieci) mówi, że „ludzie boją się swojego potencjału”. Ma rację, bo boimy się nie tylko porażki, ale i sukcesu. Sama nie wiem, co przeraża bardziej?
Co jeżeli w tym wszystkim nie chodzi o strach, a o zwykłe… zaniechanie? Bo tak łatwiej i wygodniej. Dalajlama pisze, że współczuje każdemu, kto „żyje tak, jakby nigdy nie miał umrzeć, a następnie umiera, choć nigdy tak naprawdę nie żył.” Trudno o przykład większej ludzkiej tragedii, który bierze się tylko i wyłącznie z założenia, że „to nie może się udać”.
Może uznajesz, że nie warto? Bo to taki mały projekt, który nie ma wpływu na Twoją karierę, więc po co się wysilać? Co takiego w Twoim życiu może zmienić jedna poznana osoba więcej? Jeden opublikowany post więcej? Jedna książka napisana więcej? (nawet gdyby miała być tą jedną jedyną to i tak będzie jedną więcej od zera). Edith Schaefer pisze: „Ważne wydarzenia w życiu nie afiszują się. Nie grają traby… Zazwyczaj to, co odmieni całe Twoje życie, staje się wspomnieniem, zanim zdążysz się zatrzymać i poczuć podziw.”
To może problem tkwi w tym, że już robiłeś podobną rzecz, ale nie udało się? Skoro nie udało się raz, to i nie uda się drugi. Jak mówi stare przysłowie: „za wysokie progi na Twoje nogi”. Widocznie nie można osiągnąć wszystkiego zawsze i wszędzie… Tylko, że w odpowiedzi mogę się z Tobą podzielić słowami Mart Pickford, które od wczoraj nie dają mi spokoju: „Możesz zaczynać od nowa zawsze wtedy, kiedy chcesz, ponieważ to co nazywamy „porażką” nie jest wcale upadkiem. Porażką jest nie wstać.”
Trudno jest uwierzyć, że po wykonaniu takiego zdania czeka na Ciebie coś wspaniałego. Denerwujesz się i ostatecznie dochodzisz do wniosku, że to coś wymaga od Ciebie za dużo poświęcenia, a poza tym już kiedyś próbowałeś i się nie udało. Nie, lepiej odpuścić. Tylko, że… Hafez kilka wieków temu powiedział: „Odkąd szczęście po raz pierwszy usłyszało twoje imię, biega po ulicach, próbując cię znaleźć.” Może właśnie odnalazło Cię przez to jedno niepozorne zadanie do wykonania? Chyba głupio tak się poddać, co?
W ostatnich dniach dostałam w smsie cytat (autor nieznany): „Padłaś. Powstań. Popraw koronę i zasuwaj!”. Coś w tym jest i nawet Panowie mogą się tutaj odnaleźć, bo nie ma królowej bez króla ;-)
A co jeżeli zwyczajnie nie masz siły, bo weszłaś na Mount Everest, zrobiłaś doktorat, urodziłaś dziecko i wymyśliłaś lekarstwo na raka? Dla jasności: wszystko w tym samym czasie. Wtedy musisz zadać sobie pytanie, rozpoczynając od słowa: dlaczego? Dlaczego (nie)warto podejmować się tego zadania? Dlaczego ja a nie kto inny? Dlaczego to/tego (nie) zrobię?
Jeżeli będziesz mieć kiedyś czas i okazję, to polecam przeczytać książkę Wendy Welch pt. „Księgarenka w Big Stone Gap”. Nie ukrywam, że na część powyższych cytatów, trafiłam dzięki jej lekturze. W dwóch zdaniach o książce: opowiada o tym jak pewne małżeństwo postanowiło porzucić życie w korporacji i otworzyło własną księgarnię w małej mieścinie, gdzie odnaleźli swoje szczęście. Książka oparta na faktach, autorka jest jednocześnie właścicielką tytułowej księgarenki.
Pod koniec książki pojawiają się słowa, które mnie zatrzymały na dłuższą chwilę. Nawet przeczytałam je parokrotnie zanim ruszyłam dalej z czytaniem. Dlaczego? Bo odnalazłam w tej książce cząstkę siebie. Autorka przelała na papier moje myśli i odczucia.
Dlatego zaczęłam prowadzić bloga z przekonaniem, że może się udać ;-) Od dwóch lat (bez 3 dni) się udaje, więc jeszcze trochę popiszę ;-)
Jeżeli będziesz mieć kiedyś czas i okazję, to polecam przeczytać książkę Wendy Welch pt. „Księgarenka w Big Stone Gap”. Nie ukrywam, że na część powyższych cytatów, trafiłam dzięki jej lekturze. W dwóch zdaniach o książce: opowiada o tym jak pewne małżeństwo postanowiło porzucić życie w korporacji i otworzyło własną księgarnię w małej mieścinie, gdzie odnaleźli swoje szczęście. Książka oparta na faktach, autorka jest jednocześnie właścicielką tytułowej księgarenki.
Pod koniec książki pojawiają się słowa, które mnie zatrzymały na dłuższą chwilę. Nawet przeczytałam je parokrotnie zanim ruszyłam dalej z czytaniem. Dlaczego? Bo odnalazłam w tej książce cząstkę siebie. Autorka przelała na papier moje myśli i odczucia.
„Czy dacie wiarę, że nie zastanawiałam się, czemu piszę? Po prostu musiałam to zrobić. Jak w starym powiedzeniu o wspinaczce na górę: po prostu tam była. Dlaczego pisarze piszą? (…) Myślę, że pisarze piszą, aby nadać sens temu, co dzieje się wokół nas, aby uporządkować, uspokoić i rozjaśnić nasze myśli. Notujemy przeczucia, spostrzeżenia, idee, ponieważ wierzymy, że inni ludzie utożsamią się z nami, zrozumieją nasze przemyślenia, poczują to samo lub nawet – och, bezgraniczna ignorancjo – odniosą korzyści z naszej opowieści. Ponieważ pisanie to frajda.”
Dlatego zaczęłam prowadzić bloga z przekonaniem, że może się udać ;-) Od dwóch lat (bez 3 dni) się udaje, więc jeszcze trochę popiszę ;-)
Żyzcę Ci aby kolejne 2 latak zleciały miło i szybko..Pisanie bloga wciąga:):)
OdpowiedzUsuńA co do naszych przekonań,że nic nam nie wyjdzie..no cóż myslę, że my Polacy mamy to w genach....ale wszystko można pokonać, zmienić...geny , genami ale to my wybieramy!! Trzymam kciuki za prelekcję.Będzie udana!!! Bo i czemu nie????
Dziękuję! Oj tak, wciąga... I to właśnie w tym lubię, że nie czuję przymusu, by pisać ;-)
UsuńPewnie, że będzie udana chociaż na razie jeszcze leży na łopatkach, bo gonią mnie inne terminy, ale wszystko zdąży się ułożyć do tego czasu :-)
Powodzenia podczas prezentacji:)
OdpowiedzUsuńWiesz, ja zawsze miałem problem z publicznymi wystąpieniami. W liceum czy na studiach, gdy miałem jakieś prezentacje zawsze robiłem się czerwony i mocno waliło mi serce. Czasami nawet coś piłem przed różnymi prezentacjami.
Ale jedyny sposób, by pokonać strach to robić to, czego się boimy. Od wielu miesięcy chodzę na różne spotkania poetyckie i konkursy. Czytanie swoich wierszy wśród kilkudziesięciu osób dużo mi daje w pokonywaniu strachu i wstydu.
Pozdrawiam:)
A dziękuję ślicznie :-)
UsuńMnie chyba złamali w gimnazjum. Praktycznie co miesiąc mieliśmy jakąś prezentację z języka angielskiego i to powoli pozwoliło oswoić mi się z prezentowaniem czegoś publicznie. Aczkolwiek i tak zaprezentowanie czyjejś wiedzy wydaje mi się czymś prostszym od prezentacji własnej twórczości... To chyba zupełnie inny poziom odwagi. Podziwiam przełamania się w tym względzie. Uczucie pokonania strachu musi być wtedy nieziemskie :-)
Pozdrawiam!
Ja też dziękuję:)
UsuńWłaśnie dlatego miałem problem z tymi wierszami, bo jednak dotyczą one uczuć, emocji, przykrych dla mnie spraw.
Tak sobie teraz myślę, że paradoksalnie poeci, pisarze czy aktorzy to często ludzie nieśmiali, którzy w ten sposób pokonują swoje lęki i kompleksy.
Najtragiczniejsze jest, gdy ludzie chcieliby zrobić prezentacje jak Ty, ale ze strachu tego nie robią. Albo piszą wiersze do szuflady.
Pozdrawiam:)
Myślę, że to jeden z tych paradoksów jakich wiele w naszym życiu. Zwalczamy jedne rzeczy ich przeciwieństwami: ogień - wodą, samotność - związkiem, nieśmiałość - wystąpieniami publicznymi. Bo tylko robiąc to, czego się boimy, możemy się zmienić i "urosnąć" ;-)
UsuńKażde przedsięwzięcie trzeba rozpoczynać z wiarą w sukces! :) Masz mądrą głowę, wiele różnych talentów, więc czego się obawiać? Bardzo dobrze, że podjęłaś wyzwanie :)
OdpowiedzUsuńPopisz, popisz :D Stu blogowych lat życzę! :)
Dziękuję! Ciekawe czy blogowe lata mają swój przelicznik tak jak psie? ;-)
Usuńto niebezpieczne pytanie: co jeśli się uda? CHyba nigdy nie zadajemy sobie tego pytania, raczej zwykle myślimy pesymistycznie, zakładamy, ze się nie uda. A szkoda, może to metoda, aby myśleć optymistyczniej:)
OdpowiedzUsuńJeżeli to metoda, to byleby okazała się skuteczna ;-)
UsuńU mnie z pisaniem podobnie to wyglądało. Bardzo długo pisałam i paliłam tym w piecu, bo nie wierzyłam, że ktoś może zechcieć kiedykolwiek na moje bazgroły spojrzeć. Później, w wyniku pewnej przemiany, postanowiłam, jeśli nie książka, to może chociaż blog... No i blog jakoś się kręci, może i kiedyś jeszcze książka będzie, wszak na tamten świat tak szybko się nie wybieram ;-)
OdpowiedzUsuńMnie by tam było szkoda palić w piecu... chociaż szuflady też mają ograniczone możliwości pojemności :-)
UsuńCiekawe, że mój tok rozumowania był bardzo podobny do Twojego: jak nie książka, to może blog... ;-)