Mam pewną teorię, której nie mogę poprzeć żadnymi dowodami. Nie stać mnie również na przeprowadzenie typowo amerykańskich badań. Szczerze, to nawet nie wiem jak za ich pomocą mogłabym wyjaśnić swój punkt widzenia. Nie przeszkadza mi to jednak, by wierzyć, że jest słuszna. Moja teoria zakłada istnienie świata idealnego. Co więcej, zakłada, że właśnie Ty i ja w nim żyjemy.
Nie, nie postradałam rozumu. Pozwól, że wszystko wytłumaczę.
Dostaliśmy jedno życie, w którym każdy dzień ma 24h niezależnie od pogody albo osobistych preferencji. Żyjemy na miarę swoich możliwości (lub nie), ale to JAK żyjemy zawdzięczamy tylko i wyłącznie sobie samym. Kiedy Twoje życie (a więc rodzina, znajomi, partner/ka, praca, zdrowie, hobby i czas wolny) zadawala Cię w obecnej postaci i istnieje harmonia między jego różnymi sferami, wtedy będziesz skłonny zgodzić się ze mną, że świat jest bliski ideału.
Jeżeli, któryś z powyższych aspektów szwankuje, ale tylko w oczach innych, to również żyjesz w idealnym świecie, bo w Twoich oczach niczego zmieniać nie trzeba. To znaczy, że akceptujesz to miejsce, w którym obecnie się znajdujesz i nic nikomu do tego. Ciesz się, bo to Twoje prawo do bycia szczęśliwym.
Jeżeli uważasz, że wszystko co napisałam powyżej to stek bzdur, a Twoje życie przypomina zgliszcza pozostałe po wojnie… czytaj dalej.
Załóżmy, że istnieją trzy światy równoległe: optymistyczny (mylony z idealnym), pesymistyczny i rzeczywisty. W świecie optymistycznym wszystko układa się pomyślnie i to bez naszej specjalnej ingerencji. To świat pełen uśmiechu, życzliwości, radości i bezinteresownej pomocy. Nie trzeba się wysilać, bo wiele rzeczy otrzymujemy bez trudu. Trochę przypomina krainę „miodem i mlekiem płynącą”, z lekkim zabarwieniem landrynek i wszystkich słodkości, które w nadmiarze sprawiają, że życie w takim świecie na dłuższą metę, staje się niemożliwe. Z powodu „przejedzenia” (przesytu) zaczyna boleć brzuch, a od słodkiego różu bolą oczy. Wiadomo, że kiedy czujemy się źle fizycznie, to i psychicznie zaczynamy się męczyć. Taki świat jest dobry tylko w niewielkich dawkach – jak słodycze. W nieznacznej ilości dają nam chwilę zapomnienia i radości, w za dużej powodują nadmierne przybieranie na wadze.
Świat pesymistyczny nie jest żadnym wymysłem, bo nieraz wpadamy do niego na kilka dni. To wtedy czujemy, że wszystko się psuje. Zaczynamy rozumieć, że „nieszczęścia chodzą parami” (a czasem nawet trójkami lub czwórkami). Za każdym razem kiedy podnosimy słuchawkę telefonu, myślimy ze zrezygnowaniem „co tym razem?”. Przyjmujemy grad ciosów i albo z nim walczymy, alb czekamy aż przestanie spadać, by na spokojnie zająć się odbudową tego, co zostało zniszczone.
Wreszcie jest też świat rzeczywisty, który tak naprawdę stanowi wypadkową świata pesymistycznego i optymistycznego. To nasze życie. Nigdy nie jest jednoznacznie złe lub dobre.
W świecie idealnym, zrobiłabym studia we Wrocławiu, zakochała się ze wzajemnością, była już autorką książki i prowadziła rozsławiony na cztery strony Polski blog. W świecie idealnym, dostałabym właśnie propozycję wyjazdu na zagraniczne wakacje, spędzała dnie na nic nie robieniu, a wieczorami oglądałabym spektakl spadających gwiazd.
W świecie pesymistycznym musiałabym studiować w Katowicach (albo byłabym pozbawiona możliwości studiowania) i posiadała trzecią głową, skazującą mnie tym samym na wieczny brak miłości. Potrafiłabym pisać, ale nikt poza mną nie chciałby tego czytać, bo nie odważyłabym się niczego publikować. W świecie pesymistycznym pracowałabym na jakieś plantacji poziomek, dorabiając do studiów i szczytem moich marzeń byłaby niedziela, a pomysł wakacji traktowany byłby na równo z absurdem. Po całym dniu fizycznej pracy byłabym tak zmęczona, że perseidy nie miałyby dla mnie znaczenia, bo zasypiałabym w chwili przyłożenie głowy do poduszki o godzinie 22.
W świecie realnym, dostałam się do Krakowa i znalazłam przytulne mieszkanie. Moje życie wkrótce zmieni się o 180 stopni, a ja na myśl o tym czuję ekscytację. Nareszcie mam czas robić to, co lubię i piszę – ile tylko się da i kiedy się da. Wraz z sierpniem zaczęłam swoje wakacje, domykając wszystkie sprawy formalne w sprawie studiów (reszta czeka mnie dopiero we wrześniu). W świecie realnym czeka mnie 1,5 miesiąca wakacji, kiedy w dużej mierze mogę robić, co zechcę. Trzymam kciuki za udaną pogodę, by móc zrobić sobie plażing i smażing w ogrodzie (bez plaży) i za bezchmurne noce, by załapać się na piękne widoki nieba. Móc posnuć marzenia i żyć chwilą obecną. Potrzebuję się zatrzymać i poczuć życie. Ostatnio zabrakło mi na to czasu.
Uczciwie mogę powiedzieć, że świat realny nie wygląda tak najgorzej. Właściwie zaryzykowałabym tezę, że jest tak bliski ideału jak to tylko możliwe przy obecnych warunkach i ograniczeniach. Do pełni ideału brakuje paru elementów ze świata optymistycznego. Ale tylko paru!
Mój obecny świat jest trochę inny niż go sobie wyobrażałam parę lat temu. Niemniej, gdybyś zadał mi pytanie: czy bym go zmieniła? Odpowiedziałabym, że nie.
Patrząc wstecz widzę swoje błędy i wiem, co mogłabym zmienić. Podjęłam kilka decyzji bez chwili zastanowienia i dzisiaj muszę za nie płacić. To mnie ukształtowało i przekornie dostarczyło więcej siły niż pasmo sukcesów, więc nie, stanowczo niczego bym nie zmieniła.
Mam wiarę, że jeszcze dużo wspaniałych rzeczy przede mną, dawkowanych w rozsądnych porcjach, tak by nie rozbolał mnie brzuch.
Lubię to uczucie, kiedy po okresie, kiedy wszystko wali się na łeb na szyję, nadchodzi moment, kiedy zaczynam rozumieć po co to było. Łączę kropki przeszłości, a to co z nich wychodzi – zachwyca mnie. Zazwyczaj zachwyca nas to, co nam się podoba, co dla nas jest bliskie ideału (nawet kiedy to oznacza, że dana rzecz jest tak nieforemna/nieproporcjonalna/niekształtna iż nie może być dalsza od ideału). Wszystko zależy od tego, co kogo zachwyca. To z kolei sprawia, że nie ma jednej poprawnej politycznie definicji ideału.
Ideał to również balans pomiędzy tym co dobre i złe, tym co optymistyczne i pesymistyczne, tym co relaksuje i męczy, tym co dostarcza nam radości i nas zasmuca. Nieraz już pisałam, że życie to równowaga i tylko kiedy występują w nim dwa przeciwległe stany, można mówić o szczęściu. Bo szczęście to inaczej brak nieszczęścia.
W ten pokrętny sposób doszłam do wniosku, że żyjemy w jednym z najlepszych światów – w naszym własnym, idealnym (bo nie ma w nim ani za dużo szczęść jak i nieszczęść).
Nie, nie postradałam rozumu. Pozwól, że wszystko wytłumaczę.
Dostaliśmy jedno życie, w którym każdy dzień ma 24h niezależnie od pogody albo osobistych preferencji. Żyjemy na miarę swoich możliwości (lub nie), ale to JAK żyjemy zawdzięczamy tylko i wyłącznie sobie samym. Kiedy Twoje życie (a więc rodzina, znajomi, partner/ka, praca, zdrowie, hobby i czas wolny) zadawala Cię w obecnej postaci i istnieje harmonia między jego różnymi sferami, wtedy będziesz skłonny zgodzić się ze mną, że świat jest bliski ideału.
Jeżeli, któryś z powyższych aspektów szwankuje, ale tylko w oczach innych, to również żyjesz w idealnym świecie, bo w Twoich oczach niczego zmieniać nie trzeba. To znaczy, że akceptujesz to miejsce, w którym obecnie się znajdujesz i nic nikomu do tego. Ciesz się, bo to Twoje prawo do bycia szczęśliwym.
Jeżeli uważasz, że wszystko co napisałam powyżej to stek bzdur, a Twoje życie przypomina zgliszcza pozostałe po wojnie… czytaj dalej.
Załóżmy, że istnieją trzy światy równoległe: optymistyczny (mylony z idealnym), pesymistyczny i rzeczywisty. W świecie optymistycznym wszystko układa się pomyślnie i to bez naszej specjalnej ingerencji. To świat pełen uśmiechu, życzliwości, radości i bezinteresownej pomocy. Nie trzeba się wysilać, bo wiele rzeczy otrzymujemy bez trudu. Trochę przypomina krainę „miodem i mlekiem płynącą”, z lekkim zabarwieniem landrynek i wszystkich słodkości, które w nadmiarze sprawiają, że życie w takim świecie na dłuższą metę, staje się niemożliwe. Z powodu „przejedzenia” (przesytu) zaczyna boleć brzuch, a od słodkiego różu bolą oczy. Wiadomo, że kiedy czujemy się źle fizycznie, to i psychicznie zaczynamy się męczyć. Taki świat jest dobry tylko w niewielkich dawkach – jak słodycze. W nieznacznej ilości dają nam chwilę zapomnienia i radości, w za dużej powodują nadmierne przybieranie na wadze.
Świat pesymistyczny nie jest żadnym wymysłem, bo nieraz wpadamy do niego na kilka dni. To wtedy czujemy, że wszystko się psuje. Zaczynamy rozumieć, że „nieszczęścia chodzą parami” (a czasem nawet trójkami lub czwórkami). Za każdym razem kiedy podnosimy słuchawkę telefonu, myślimy ze zrezygnowaniem „co tym razem?”. Przyjmujemy grad ciosów i albo z nim walczymy, alb czekamy aż przestanie spadać, by na spokojnie zająć się odbudową tego, co zostało zniszczone.
Wreszcie jest też świat rzeczywisty, który tak naprawdę stanowi wypadkową świata pesymistycznego i optymistycznego. To nasze życie. Nigdy nie jest jednoznacznie złe lub dobre.
W świecie idealnym, zrobiłabym studia we Wrocławiu, zakochała się ze wzajemnością, była już autorką książki i prowadziła rozsławiony na cztery strony Polski blog. W świecie idealnym, dostałabym właśnie propozycję wyjazdu na zagraniczne wakacje, spędzała dnie na nic nie robieniu, a wieczorami oglądałabym spektakl spadających gwiazd.
W świecie pesymistycznym musiałabym studiować w Katowicach (albo byłabym pozbawiona możliwości studiowania) i posiadała trzecią głową, skazującą mnie tym samym na wieczny brak miłości. Potrafiłabym pisać, ale nikt poza mną nie chciałby tego czytać, bo nie odważyłabym się niczego publikować. W świecie pesymistycznym pracowałabym na jakieś plantacji poziomek, dorabiając do studiów i szczytem moich marzeń byłaby niedziela, a pomysł wakacji traktowany byłby na równo z absurdem. Po całym dniu fizycznej pracy byłabym tak zmęczona, że perseidy nie miałyby dla mnie znaczenia, bo zasypiałabym w chwili przyłożenie głowy do poduszki o godzinie 22.
W świecie realnym, dostałam się do Krakowa i znalazłam przytulne mieszkanie. Moje życie wkrótce zmieni się o 180 stopni, a ja na myśl o tym czuję ekscytację. Nareszcie mam czas robić to, co lubię i piszę – ile tylko się da i kiedy się da. Wraz z sierpniem zaczęłam swoje wakacje, domykając wszystkie sprawy formalne w sprawie studiów (reszta czeka mnie dopiero we wrześniu). W świecie realnym czeka mnie 1,5 miesiąca wakacji, kiedy w dużej mierze mogę robić, co zechcę. Trzymam kciuki za udaną pogodę, by móc zrobić sobie plażing i smażing w ogrodzie (bez plaży) i za bezchmurne noce, by załapać się na piękne widoki nieba. Móc posnuć marzenia i żyć chwilą obecną. Potrzebuję się zatrzymać i poczuć życie. Ostatnio zabrakło mi na to czasu.
Uczciwie mogę powiedzieć, że świat realny nie wygląda tak najgorzej. Właściwie zaryzykowałabym tezę, że jest tak bliski ideału jak to tylko możliwe przy obecnych warunkach i ograniczeniach. Do pełni ideału brakuje paru elementów ze świata optymistycznego. Ale tylko paru!
Mój obecny świat jest trochę inny niż go sobie wyobrażałam parę lat temu. Niemniej, gdybyś zadał mi pytanie: czy bym go zmieniła? Odpowiedziałabym, że nie.
Patrząc wstecz widzę swoje błędy i wiem, co mogłabym zmienić. Podjęłam kilka decyzji bez chwili zastanowienia i dzisiaj muszę za nie płacić. To mnie ukształtowało i przekornie dostarczyło więcej siły niż pasmo sukcesów, więc nie, stanowczo niczego bym nie zmieniła.
Mam wiarę, że jeszcze dużo wspaniałych rzeczy przede mną, dawkowanych w rozsądnych porcjach, tak by nie rozbolał mnie brzuch.
Lubię to uczucie, kiedy po okresie, kiedy wszystko wali się na łeb na szyję, nadchodzi moment, kiedy zaczynam rozumieć po co to było. Łączę kropki przeszłości, a to co z nich wychodzi – zachwyca mnie. Zazwyczaj zachwyca nas to, co nam się podoba, co dla nas jest bliskie ideału (nawet kiedy to oznacza, że dana rzecz jest tak nieforemna/nieproporcjonalna/niekształtna iż nie może być dalsza od ideału). Wszystko zależy od tego, co kogo zachwyca. To z kolei sprawia, że nie ma jednej poprawnej politycznie definicji ideału.
Ideał to również balans pomiędzy tym co dobre i złe, tym co optymistyczne i pesymistyczne, tym co relaksuje i męczy, tym co dostarcza nam radości i nas zasmuca. Nieraz już pisałam, że życie to równowaga i tylko kiedy występują w nim dwa przeciwległe stany, można mówić o szczęściu. Bo szczęście to inaczej brak nieszczęścia.
W ten pokrętny sposób doszłam do wniosku, że żyjemy w jednym z najlepszych światów – w naszym własnym, idealnym (bo nie ma w nim ani za dużo szczęść jak i nieszczęść).
Orzesz - nie mam słów i przyznaje, że nigdy nie rozpatrywalem definicji świata idealnego. Po lekturze powyższej - przyznaje -.ciekawa rozprawa i daje do myślenia i... No tak żyjemy w prawie idealnym świecie - dobrze że są negatywne zmienne , bo nie dalibysmy rady. Super.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że trochę zaskoczyłam.
UsuńTo nie tak, że świat idealny spędzał mi sen z powiek ;-) Jak łapię chwilę oddechu, to mam i czas na przemyślenia. Patrząc z odpowiedniej perspektywy nie trudno zachwycić się własnym życiem i docenić negatywy (jakkolwiek absurdalnie to brzmi).
podoba mi się, i to bardzo! Jestem optymistką, zwykle zanim okaże się, że dana sytuacja jest dla mnie niekorzystna, próbuję "ugryźć" problem na milion różnych sposób i wyciągnąć z każdej sytuacji naukę dla siebie :) jestem pewna, że tak jak Ty, żyję w swoim idealnym i szczęśliwym świecie :)
OdpowiedzUsuńTen blog nauczył mnie podobnego podejścia tzn. skupianiu się na tym, co dobrego dla mnie wynika z danej złej sytuacji. Nie wiem, czy to przejaw optymizmu, ale chyba w jakimś stopniu takie zachowanie jest połączone z tym, że za wszelką cenę wolimy patrzeć na te dobre rzeczy i nie zaśmiecać sobie głowy problemami - w myśl zasady, że problemy są po to, by je rozwiązywać ;-)
UsuńJa nigdy nie twierdziłem, że jestem pesymistą bo czasem niestety wieje tym z moich notek, tudzież komentarzy - ot kwestia nastroju. Jedną z moich dewiz jest : w każdym problemie jest pozytyw od którego trzeba zacząć i nie ma sytuacji bez wyjścia - czytaj problemu.
Usuń"W każdym problemie jest pozytyw" - tym zdaniem jak niczym innym przekonałeś mnie, że nie jesteś pesymistą. To chyba nawet mój optymizm nie sięga tak daleko ;-) Chociaż... może po czasie właśnie tak staram się patrzeć trudne sytuacje, bo lżej się żyje, kiedy ma się przekonanie, że wszystko dzieje się po coś.
UsuńJeśli o czymś marzysz, możesz to mieć! Ja wychodzę z takiego założenia przestałam się ograniczać i myśleć że to nie dla mnie. Myślę, że każdy może mieć swój idealny świat, tylko my sami wprowadzamy sobie ograniczenia, ponieważ nam się wydaje że możemy "coś osiągnąć" w ściśle określony sposób i nie widzimy przez to innych możliwości :) Dzięki którym moglibyśmy spełniać nasze marzenia :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie super dewiza! Wszystko zaczyna się od odwagi do posiadania marzeń ;-) A potem stosowanie myślenie nieszablonowego - nic dodać, nic ująć w Twoim komentarzu, bo uważam tak samo!
UsuńCzyż nie jest tak, że ten idealny świat, który opisałaś, to po prostu umiejętność docenienia tego, co się ma? A to znów najprostszy przepis na szczęście :)
OdpowiedzUsuńTrochę tak, ale nie do końca. Cieszenie się z tego, co się ma to niewątpliwie cenna umiejętność. Mnie w tym wpisie nie chodziło tylko o to, by zadowolić się tym miejscem, w którym aktualnie się znajdujemy, ale by zastanowić się czy to jest to "nasze" miejsce. Trochę inny system myślenia. To co Ty proponujesz to schemat typu: zadowalam się tym co, mam. Ja kładę nacisk na to, czy najpierw jestem tu gdzie chcę być, a jeżeli jestem, to dopiero wtedy się z tego cieszę, bo to znaczy że moje życie zmierza w dobrym kierunku. Zwykła akceptacja życia to dla mnie przejaw bierności, bo można przekonywać siebie, że się lubi co się ma, bo "na nic więcej mnie nie stać".
UsuńZnasz bloga Zenforest? https://zenforest.wordpress.com. To zbiór ciekawych tekstów o rozwoju osobistym. Wierzę, że sami tworzymy swój świat - może on być idealny, czyli taki, do którego pasujemy. Trzeba go tylko wymyśleć i uwierzyć, że już jest. Jednym z naszych przekleństw jest niedopasowanie do świata w którym żyjemy, a więc wymyślmy swój idealny świat i cieszmy się nim już teraz, a on się stanie. Może to co napisałam brzmi trochę jak kazanie pastora, ale jestem entuzjastką takiego podejścia - doświadczyłam tego na własnej skórze ;-)
OdpowiedzUsuńNie znam tego bloga, ale dziękuję za link - od razu weszłam zobaczyć o co chodzi i... skończyłam z wielkim "wow" na ustach. Niesamowite miejsce, a spis postów mnie przystopował, bo widać tam ogrom pracy. Dobrze, że są wakacje, to mam okazję coś więcej poczytać ;-)
UsuńMyślę, że pastor uczyniłby Twój komentarz troszkę bardziej zawiłym i odwołał się tam parę razy do Boga lub Kościoła, więc nie przejmuj się - nie miałam takich skojarzeń. Za to co innego przyszło mi na myśl jako podsumowanie: "Gdy wszystko się poukłada, to będę szczęśliwy. Błąd.Gdy będę szczęśliwy, to wszystko się poukłada." :-)
To jak żyjemy nie zawdzieczamy sobie samym, najwięcej chyba zależy od tego gdzie na Ziemi się urodzisz.
OdpowiedzUsuńNie zgodzę się z Tobą, bo wielu ludzi udowadnia, że miejsce pochodzenia nie ma znaczenia. Ich sukces i szczęście nie zależy od szerokości i długości geograficznej, a od tego co posiadają w sobie. Pewnie, że możesz patrzeć ogólnikowo i powiedzieć, że generalnie ludziom np. w Afryce żyje się trudniej. Moje podejście każe mi jednak patrzeć na jednostki jak np. modelkę Waris Dirie, która uciekła z Somalii i dokonała nieprawdopodobnych rzeczy. A przecież, patrząc na miejsce urodzenia nie powinna do niczego dojść. Dlatego zmieniłabym proporcje w Twoim komentarzu - miejsce urodzenia, owszem ma wpływ (jeżeli na to pozwolimy). Jednak największą siłą napędową człowieka jest on sam.
UsuńMasz rację, że to, czy jesteśmy szczęśliwi i jak żyjemy, zależy głównie od nas.
OdpowiedzUsuńŚwiat idealny byłby zbyt nudny, ale warto do niego dążyć i o nim marzyć.
Ja nieraz myślę, że wiele rzeczy mógłbym robić lepiej, szybciej, ale z drugiej strony walczę ze swoim lenistwem i robię o wiele więcej niż jeszcze 2-3 lata temu.
Zgadzam się też z Łukaszem. Dlatego cieszę się, że mieszkam w Polsce (na którą wielu pluje), a nie w Somalii, Czeczenii czy Strefie Gazy.
Pozdrawiam:)
Chyba jestem człowiekiem, który potrzebuje wyzwań i na dłuższą metę źle znosi nudę. Oczywiście w pewnych granicach, bo wyjazd do dżungli w poszukiwaniu wrażeń zdecydowanie jest poza moją potrzebą wyzwań.
UsuńRobić lepiej pewne rzeczy? To już chyba taka ludzka natura, by ciągle dążyć do doskonałości, ale nie warto się tym zamartwiać jeżeli nie wychodzi, bo ważne są starania i jak piszesz walka z lenistwem. Choćby minimalna zmiana jest lepsza od żadnej ;-)
A ja się z Łukaszem nie zgadzam, ale to już napisałam powyżej, więc nie będę się dublować w wyjaśnieniach, chociaż nieświadomie odwołałam się do wspomnianej Somalii ;-)
Pozdrawiam ;-)
Właśnie stałaś się dla mnie dużo bardziej wiarygodnym centrum informacji niż amerykańscy naukowcy :) Masz rację.. Usilny optymizm z czasem zaczyna męczyć, pesymizm sprawia, że nie chce się żyć. Realizm stawia sprawy takie, jakimi są. Nie robi złudnej nadziei, ale potrafi zaskakiwać! Ostatnio doszłam do wniosku, że lepiej się nie nastawiać, żeby się nie rozczarować. Lepiej być pozytywnie zaskoczonym, nieprawdaż? :)
OdpowiedzUsuńHahaha, ale mnie ubawiłaś pierwszym zdaniem :-)
UsuńMnie ciągle gdzieś w tyle głowy pobrzmiewają dawno zasłyszane słowa: "chcesz usłyszeć śmiech Boga? Powiedz mu o swoich planach". Brak planu to dobry plan, bo wyzwala nutkę ekscytacji i na pewno nie zawiedzie. Zdecydowanie lepiej jest być pozytywnie zaskoczonym, ale to zapewne było pytanie retoryczne ;-)
Fantastycznie napisane, jestem pod wrażeniem, naprawdę! Nigdy nie myślałam o życiu w ten sposób, ale chyba masz rację. Gdyby zawsze wszystko układało się po naszej myśli, nie docenialibyśmy tego. W gorszych momentach wracamy pamięcią do tego, co było dobre, jednocześnie tęskniąc za minionymi chwilami i wyczekując poprawy. W życiu musi być równowaga.
OdpowiedzUsuńRok temu byłam w tej samej sytuacji co Ty. Wtedy akurat znalazłam się w świecie idealnym, bo dostałam się na wymarzony kierunek studiów w Warszawie. W świecie pesymistycznym studiowałabym dziś we Wrocławiu. W świecie idealnym miałabym pewnie stypendium naukowe, w pesymistycznym - poprawki we wrześniu. W realnym zdałam po prostu wszystko... i cieszę się z tego :)
Pozdrawiam!
Cieszę się, że udało mi się Ciebie czymś zaskoczyć - bo to zawsze cieszy :-) Ważne, by nie zapominać o istnieniu równowagi, bo tylko ona połączona z nadzieją pomaga przetrwać gorszy okres (przynajmniej w moim wypadku).
UsuńDruga część Twojego komentarza wręcz mnie zachwyca, bo zawsze lubię się przekonywać, że ktoś ma tak samo jak ja. Bardzo dziękuję za Twoje słowa!
Pozdrawiam ;-)
Post wspaniały, do super wniosków doszłaś i nie potrzeba Ci do tego żadnych Amerykańskich naukowców, zanim oni do tego dojdą to trochę minie.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie się z Tobą zgadzać, to od nas zależy jak będziemy patrzeć na swoje życie, porównanie trzech światów zrobiło na mnie ogromne wrażenie, nigdy nie myślałam w ten sposób. O ile człowiek może zmienić swoje nastawienie jak spojrzy z tej strony.
Grunt, żeby Amerykanie nie ukradli mojego pomysłu i nie przypisali go sobie :-)
UsuńOj, można zmienić swoje nastawienie i to bardzo. Dołóż do tego fakt, że nastawienie ogólnie jest ważne przy tym, co robimy i zyskujemy całkiem dobry punkt wyjścia.