Zapewne nieraz słyszałeś, że jeżeli uważasz, że potrafisz coś zrobić albo wręcz odwrotnie uważasz, że nie potrafisz, to tak naprawdę w obu przypadkach masz rację. To prawda, że ograniczenia istnieją tylko w Twojej głowie, ale wcale nie musisz ich traktować jak tablice z napisem „zakaz wstępu”. Zamiast przekonywać się, dlaczego do czegoś się nie nadajesz, pomyśl w jaki sposób możesz stać się idealną osobą na dane stanowisko. Możesz zastanowić się jak dany problem obejść. A możesz równie dobrze usiąść ze zbolałą miną i powiedzieć „nie da się”.
Jednym z największych wyzwań związanych z przeprowadzką do Krakowa była dla mnie kwestia kontynuacji uprawiania sportu. Piszę wyzwanie, bo rzadko kiedy postrzegam coś jako problem – taka moja mentalność. Wyzwanie skłania mnie do podjęcia działania i sprostaniu mu, a problem kojarzy mi się z czymś o wiele bardziej skomplikowanym i trudniejszym do rozwiązania.
Od ponad dwóch lat jestem dość aktywną osobą, która ćwiczy 3-4 razy w tygodniu. W okresie jesienno-zimowym stawiam głównie na ćwiczenia na macie, wykonywane w domu. Ma to swoje plusy jak niezależność od sztywnych godzin treningów oraz wygodę, bo ćwiczę niezależnie od opadów deszczu lub śniegu. Nawet nie muszę wychodzić z domu, więc nawet mnie to nie demotywuje.
Obiecałam sobie, że przeprowadzka niczego nie zmieni w moim trybie życie. Musiałam jednak zweryfikować swoje zapędy, bo w pokoju mam tyle miejsca na podłodze co do rozłożenia maty i pojawia się problem, kiedy należy wykonać wykop nogą. Mogę zaliczyć uderzenie w łóżko lub w szafę, a jedno i drugie wydaje się być równie bolesnym rozwiązaniem. Dodatkowym ograniczeniem jest to, że nawet nie mogę podnieść rąk do góry bez zahaczenia o lampę. Co mi pozostaje?
Od ponad dwóch lat jestem dość aktywną osobą, która ćwiczy 3-4 razy w tygodniu. W okresie jesienno-zimowym stawiam głównie na ćwiczenia na macie, wykonywane w domu. Ma to swoje plusy jak niezależność od sztywnych godzin treningów oraz wygodę, bo ćwiczę niezależnie od opadów deszczu lub śniegu. Nawet nie muszę wychodzić z domu, więc nawet mnie to nie demotywuje.
Obiecałam sobie, że przeprowadzka niczego nie zmieni w moim trybie życie. Musiałam jednak zweryfikować swoje zapędy, bo w pokoju mam tyle miejsca na podłodze co do rozłożenia maty i pojawia się problem, kiedy należy wykonać wykop nogą. Mogę zaliczyć uderzenie w łóżko lub w szafę, a jedno i drugie wydaje się być równie bolesnym rozwiązaniem. Dodatkowym ograniczeniem jest to, że nawet nie mogę podnieść rąk do góry bez zahaczenia o lampę. Co mi pozostaje?
Podejście A: nie ma warunków, więc nie ćwiczę
Rozmawiałam z koleżanką, która ma dłuższy ode mnie staż mieszkania poza domem i powiedziała, że zapisała się w zeszłym roku akademickim na siłownię. Miała ten sam problem co ja to znaczy, pokój nie jest mały, ale jednak uniemożliwia oddanie się ćwiczeniom w pełni. W jej przypadku problem polegał na tym, że kupiła karnet, poszła trzy razy i na tym się skończyło. Nie wiem, czy zabrakło jej motywacji, czy może klub nie był fajny albo był wręcz przepełniony. W każdym bądź razie logistycznie jakoś ją to wszystko musiało przerosnąć, bo idee ćwiczeń porzuciła.
Podejście B: jestem biednym studentem, nie stać mnie
Następnego dnia byłam mimowolnym świadkiem rozmowy, gdzie dziewczyna mówiła, że chętnie by o siebie zadbała i poprawiła własną kondycję, no ale w mieszkaniu to nie da rady. Natomiast siłownie to głupi pomysł, bo kosztują majątek – 150 zł za miesięczny karnet open. Jakiego studenta na to stać?! A wersja dla studentów to przecież kpina, bo student ma ograniczony dostęp i może korzystać z obiektu do godziny 16:00. Najciekawsze zajęcia zorganizowane odbywają się natomiast w godzinach wieczornych. To już lepiej jest tyć.
Podejście C: szukam sposobu
Podczas tych rozmów czuję się jak dziecko, które coś wie i chce niecierpliwie powiedzieć tylko nie wie jak. Pomysł z siłownią wpadł mi do głowy już jakiś czas temu, ale dopiero w tym tygodniu znalazłam czas, by zrobić rozeznanie. Okazało się, że dla studentów istnieje fajna opcja karnetu half-open za 60 zł, który uprawnia do wejścia do godziny 16:00. Dla mnie to żaden problem, bo zajęcia w tym semestrze mam tak poukładane, że chodzę na „drugą zmianę”. Wprawdzie wymaga to ode mnie zmiany przyzwyczajeń, bo dotychczas preferowałam ruch wieczorem – teraz zostają mi na to poranki. Siłownia jest jakieś 20 minut spacerkiem od mieszkania a ja postanowiłam spróbować swoich sił na bieżni i rowerkach. Raz w życiu miałam okazję korzystać z takich sprzętów, a teraz nadarza się okazja, by spróbować czegoś innego. Ruch to ruch, a dla mnie nie ma znaczenia jaki, bo nie mam w planach wyrabiania mięśni. Po prostu od czasu do czasu potrzebuję wyrzucić z siebie nadmiar energii i oczyścić umysł. Ale o ruchu będzie w innym wpisie.
Szukam powodu
Świętą jednak nie jestem i czasem mam tak, że znajduję tysiące powodów by zdyskredytować swoją osobę. Najświeższy przykład to stanowisko koordynatora projektu w Kole Naukowym, do którego się rekrutowałam. Zgłaszając się do koła, zaznaczyłam, że owszem chciałabym być koordynatorem, ale w bliżej nieokreślonej przyszłości. Tymczasem oni potrzebują koordynatora na już. Gdzieś tam podczas rozmowy padło pytanie „dlaczego nie teraz?”. No i oczywiście w tym miejscu stworzyłam długą listę „przeciw” bo nigdy nie byłam, bo nie wiem jak taka praca wygląda, bo się nie znam, bo nie znam uczelni, bo…
Tego samego dnia, ale późnym popołudniem szukaliśmy starosty naszej grupy. Wiadomo, że raczej się nie znamy, więc trudno osądzić kto się nadaje na takie stanowisko a kto nie. Wszystko ogranicza się do własnej woli i zgłaszanej chęci. Powiedziałam, że wprawdzie starościną już byłam, ale to na poprzedniej uczelni. A tutaj z tego co słyszę, to wszystko rządzi się innymi prawami. No, ale pierwszy krok na misji samobójczej wykonałam, mówiąc że byłam starościną. Reszta moich obaw została skutecznie stłumiona przez tłumaczenie, że przecież wszędzie jest tak samo. A jak nie będziesz wiedzieć to pytaj. Mało tego, rozmawiałam z jedną dziewczyną, która zachęcała mnie do rekrutacji do innego Koła, w którym sama się udziela. Opowiedziała mi swoją historię związaną z rekrutacją i powiedziała, że ona swoją działalność w Kole zaczynała od bycia koordynatorem. Wszystko w jednym dniu. To tak jakby ktoś usilnie chciał mi pokazać, że wystarczy tylko w siebie uwierzyć i tym samym przestać wierzyć w androny, że jak nie masz doświadczenia to się nie nadajesz. A jak niby masz zdobyć to doświadczenie skoro wiecznie się wycofujesz ze wszystkiego? No właśnie.
Tego samego dnia, ale późnym popołudniem szukaliśmy starosty naszej grupy. Wiadomo, że raczej się nie znamy, więc trudno osądzić kto się nadaje na takie stanowisko a kto nie. Wszystko ogranicza się do własnej woli i zgłaszanej chęci. Powiedziałam, że wprawdzie starościną już byłam, ale to na poprzedniej uczelni. A tutaj z tego co słyszę, to wszystko rządzi się innymi prawami. No, ale pierwszy krok na misji samobójczej wykonałam, mówiąc że byłam starościną. Reszta moich obaw została skutecznie stłumiona przez tłumaczenie, że przecież wszędzie jest tak samo. A jak nie będziesz wiedzieć to pytaj. Mało tego, rozmawiałam z jedną dziewczyną, która zachęcała mnie do rekrutacji do innego Koła, w którym sama się udziela. Opowiedziała mi swoją historię związaną z rekrutacją i powiedziała, że ona swoją działalność w Kole zaczynała od bycia koordynatorem. Wszystko w jednym dniu. To tak jakby ktoś usilnie chciał mi pokazać, że wystarczy tylko w siebie uwierzyć i tym samym przestać wierzyć w androny, że jak nie masz doświadczenia to się nie nadajesz. A jak niby masz zdobyć to doświadczenie skoro wiecznie się wycofujesz ze wszystkiego? No właśnie.
Szukam sposobu
Gdzieś tam na rozmowie popełniłam błąd, za bardzo ukazując, że się boję. Nie pokazałam natomiast tego, że pomimo strachu byłabym w stanie coś fajnego zdziałać. Może nie za pierwszym razem, bo popełniłabym błędy, ale już za kolejnym byłoby znacznie lepiej. Cieszę się natomiast, że te wnioski z rozmowy mogłam już zastosować podczas wyborów na starostę i zostałam nim. Może jestem dziwna, ale na poprzedniej uczelni podobała mi się ta funkcji i trochę było mi szkoda, że na nowej uczelni już mnie to nie spotka. No bo gdzie tam ja z takiego miasteczka mam konkurować z ludźmi, którzy znają uczelnię krakowską na wylot. Wybór wydawał się oczywisty. Ba! Nawet ja sama bym na siebie nie postawiła. Głupie podejście, bo szukając powód zawsze go znajdziesz. Mniejsze doświadczenie, gorsze pochodzenie, brak znajomości, kaleczenie języka… Szukając sposobu również zawsze go znajdziesz.
Dobrze postawione pytanie brzmi: na czym tak naprawdę Ci zależy? A potem postępuj tak, by to osiągnąć. Bo, że ktoś powiedział że jest tak i tak, wcale nie oznacza że Ty nie możesz zrobić inaczej. Nauczyłam się tego podczas rozmowy i możliwe, że kosztowało mnie to członkostwo. Cenna i bolesna lekcja, ale uważam że warta przejścia.
Dobrze postawione pytanie brzmi: na czym tak naprawdę Ci zależy? A potem postępuj tak, by to osiągnąć. Bo, że ktoś powiedział że jest tak i tak, wcale nie oznacza że Ty nie możesz zrobić inaczej. Nauczyłam się tego podczas rozmowy i możliwe, że kosztowało mnie to członkostwo. Cenna i bolesna lekcja, ale uważam że warta przejścia.
zawsze mnie tak bardzo motywujesz!
OdpowiedzUsuńwiesz, u mnie wcale nie jest tak kolorowo, jak opisałam w notce. często siadam z założonymi rękami i ryczę, bo jestem niezadowolona, bo nie jestem tam gdzie chcę być, bo nie robię tego, co chcę robić, bo nie ma wokół mnie ludzi, którzy być powinni, bo marnuję czas, nie wykorzystuję tego, co mam w sobie. szukam powodów. i sama nie wiem, czego tak naprawdę chcę, kim chcę być, co robić.
próbuję co dnia wstać, odbudować się i szukać sposobów. też dzięki Tobie i Twoim słowom.
pozdrawiam ciepło.
Myślę, że po prostu musisz szukać. Zarówno odpowiednich ludzi, swojego miejsca na Ziemi, a przede wszystkim samej siebie. Uda się, na pewno! Ale za każdym razem, kiedy opuszcza Cię energia, bo coś nie wyszło tak jak sobie zaplanowałaś, to powiedz sobie, że jesteś jeden krok bliżej. Jeden krok bliżej tego, czego chcesz. Nawet jeżeli nie wiesz co to jest, to właśnie skreśliłaś jedną z możliwości, a to zawęża pole.
UsuńCodziennie trzeba pytać siebie kim się jest i po co się robi to, co się robi. I dopiero potem można to robić z sensem (albo i nie).
Pozdrawiam!