Istnieje pewien mit, który mówi, że im więcej zadań masz do wykonania w ciągu dnia, tym więcej zrobisz. Długi czas w niego wierzyłam, bo moje zadania nigdy nie przekraczały czasu, który znajduje się w dobie. W tym roku znalazłam się w sytuacji, kiedy częściowo wykreślona lista zadań w kalendarzu spogląda na mnie, absolutnie nie robiąc sobie nic z tego, że minęła już północ. Time is over! krzyczy mój zegarek, a ja grzecznie kładę się spać uparcie twierdząc, że jutro… jutro to ja wygram!
Słowo „ogarniam” ma bardzo szerokie zastosowanie. Można ogarniać siebie (przed wyjściem z domu), dzień (wszystkie zadania, które się zaplanowało), ćwiczenia (obliczenia w ramach pracy domowej), wykłady (uzupełnianie notatek), problem (kiedy wymaga konsultacji z osobą trzecią). Nie wiedzieć kiedy słowo „ogarniać” weszło do naszego języka i zakorzeniło się w nim na dobre. Daje poczucie władzy, bo to zazwyczaj JA „ogarniam”. Czasem jest używane w łagodniejszej formie: „spróbuję coś ogarnąć”, ale nawet wtedy ma w sobie moc sprawczą. Kiedy w rozmowie telefonicznej proszę kogoś o rozwiązanie jakiegoś problemu i słyszę „dobra, jakoś to ogarnę”, to wiem że sprawa zostanie załatwiona. Jedyne do czego nie potrafię się przyzwyczajać, to gdy moi rodzice postanawiają coś „ogarnąć” – bo to słowo nijak nie pasuje mi do ich stylu wypowiedzi. Niemniej okazuje się, że słowo jest nie do powstrzymania i nawet wśród osób innego pokolenia zdobywa popularność.
Uznając, że ogarnianie ma teraz zdecydowany fejm, postanawiam przełożyć je na działanie widoczne na blogu.
Od dwóch miesięcy wyjątkowo niechętnie się z nim rozstaję. Widziałam jak jego ilość stopniowo się kurczy, ale i tak nie wiem kiedy rozdysponowałam go w całości – pozostawiając sobie zaledwie parę godzin na sen.
Moja doba skróciła się tak bardzo, że zaczęłam rezygnować z rzeczy, które chociaż lubię, na chwilę obecną stanowią dla mnie mniejsze wyzwanie. Stałam się wyczulona na upływający czas, przez co coraz świadomiej decydowałam o tym z kim chcę spędzać swój wolny czas. Zastanawiałam się co warto robić, a co mogę oddelegować. Część rzeczy mogłam w ogóle odłożyć w czasie. Niestety blog również został zaliczony do tej kategorii…
Ty decydujesz, kiedy zrealizujesz swoje cele i w jakim tempie to zrobisz. Nie oszukuj się tylko, że czas niewykorzystany w cudowny sposób się kumuluje. Nie spakujesz kilku godzin do kuferka i nie odłożysz ich na półkę w piwnicy, mówiąc sobie, że skorzystasz z nich, kiedy przyjdzie na to odpowiedni moment.
Czas ucieka tak samo jak energia z baterii. Obojętnie, czy zdecydujesz się z niej skorzystać czy nie, to energia się ulotni a czas przeminie. Nie ważne, czy spędzisz godzinę na czytaniu książki czy pisaniu bloga. Nie ważne, czy spotkasz się ze znajomymi czy zobaczysz zamiast tego kolejny odcinek serialu. Czas upłynie, a Tobie pozostanie tylko odpowiedzieć na pytanie „co ja z tego mam?”
Zamiast dokonywać podziału na rzeczy „ważne i potrzebne” oraz „nieważne i niepotrzebne” (przecież nawet przejrzenie fb raz w tygodniu nikogo nie pozbawi szans na sukces), pomyśl o danej czynności w ramach tego, co Ci oferuje. Nikt nie został stworzony do tego, by pracować cały tydzień bez dnia wytchnienia przy minimalnej ilości snu i jedzenia. Pewnie, że są takie okresy, kiedy należy przysiąść do pracy bardziej niż zazwyczaj (kiedy rozkręcasz własny biznes albo nadganiasz zaległości), ale to zawsze powinien być okres przejściowy a nie styl życia.
Ostatnie trzy weekendy poświęciłam na nadganianie tego, z czym nie wyrabiałam się w ciągu tygodnia. To oznaczało, że 5 dni w tygodniu poświęcałam na sprawy związane z moim projektem w Kole oraz studia, a weekendy na studia i naukę włoskiego. Efekt był taki, że w ostatnią niedzielę dałam za wygraną i po prostu… przeleżałam ten dzień. Wieczorem miałam delikatny atak paniki, bo minął cały dzień – cudowne 24h odeszły w niebyt - a ja nie zrobiłam nic. Jak to podsumowały moje dobre znajome: „Karola, nie jesteś robotem. Też musisz kiedyś odpocząć.” Dzięki takiej niedzieli byłam w stanie dalej robić swoje przez kolejnych parę dni. W innym wypadku nie wiem jakby się to potoczyło.
Uznając, że ogarnianie ma teraz zdecydowany fejm, postanawiam przełożyć je na działanie widoczne na blogu.
Co jest moim najcenniejszym zasobem?
Wiedza, umiejętności, kapitał, znajomości czy może… czas? I wcale nie chodzi o to, czego posiadam najmniej, ale co dostarcza mi największej użyteczności. Wszystko, co wymieniłam posiadam w mniejszym lub większym stopniu, ale rzadko kiedy mam okazję zobaczyć bezpośrednie przełożenie na efekty. A nawet kiedy tak się dzieje (np. wiedza – egzamin – ocena), to nie dostarcza mi to tyle satysfakcji jak dobrze wykorzystany czas.Od dwóch miesięcy wyjątkowo niechętnie się z nim rozstaję. Widziałam jak jego ilość stopniowo się kurczy, ale i tak nie wiem kiedy rozdysponowałam go w całości – pozostawiając sobie zaledwie parę godzin na sen.
Moja doba skróciła się tak bardzo, że zaczęłam rezygnować z rzeczy, które chociaż lubię, na chwilę obecną stanowią dla mnie mniejsze wyzwanie. Stałam się wyczulona na upływający czas, przez co coraz świadomiej decydowałam o tym z kim chcę spędzać swój wolny czas. Zastanawiałam się co warto robić, a co mogę oddelegować. Część rzeczy mogłam w ogóle odłożyć w czasie. Niestety blog również został zaliczony do tej kategorii…
Wszystko możesz odłożyć w czasie poza… czasem.
- Możesz odłożyć miłość, tłumacząc że na razie musisz się skupić na studiach/pracy a budowanie związku zajmuje zbyt wiele czasu i pochłania zbyt dużo energii, którą obecnie wolisz przeznaczyć na coś innego.
- Możesz odłożyć operację na później, przekonując lekarza że zanim położysz się na stole i oddasz się pod skalpel musisz domknąć parę spraw w firmie, bo bez Ciebie sobie nie poradzą.
- Możesz zjeść obiad o 19:00 zamiast o 14:00, bo w ciągu dnia masz tyle rzeczy do zrobienia, że nawet nie masz kiedy usiąść na chwilę, by się posilić.
- Możesz uznać, że zadyszka podczas wchodzenia po schodach na trzecie piętro nie jest jeszcze wystarczającym sygnałem, by popracować nad kondycją.
- Możesz zacząć uczyć się języka obcego dopiero w momencie, kiedy stracisz pracę i postanowisz wzbogacić swoje CV.
Ty decydujesz, kiedy zrealizujesz swoje cele i w jakim tempie to zrobisz. Nie oszukuj się tylko, że czas niewykorzystany w cudowny sposób się kumuluje. Nie spakujesz kilku godzin do kuferka i nie odłożysz ich na półkę w piwnicy, mówiąc sobie, że skorzystasz z nich, kiedy przyjdzie na to odpowiedni moment.
Komputer na standbaju to nie jest rozwiązanie.
Zapewne nieraz w ciągu tygodnia przełączasz komputer w stan uśpienia. W szczególności, kiedy jego wyłączenie i ponowne włączenie zajmuje więcej czasu niż zaparzenie ziółek na uspokojenie. Robisz to, by nie marnować baterii i nie grzać nadmiernie komputera. Przez okres bycia w uśpieniu komputer pobiera minimalną ilość energii, by podtrzymać tymczasową pamięć. Nigdy nie jest tak, że można dokonać niemożliwego i zablokować pobór energii. Nawet, gdy laptop leży nieużywany, to zobaczysz, że mimo iż naładowałeś go na 100% to po nocy poziom naładowania wynosi 98%.Czas ucieka tak samo jak energia z baterii. Obojętnie, czy zdecydujesz się z niej skorzystać czy nie, to energia się ulotni a czas przeminie. Nie ważne, czy spędzisz godzinę na czytaniu książki czy pisaniu bloga. Nie ważne, czy spotkasz się ze znajomymi czy zobaczysz zamiast tego kolejny odcinek serialu. Czas upłynie, a Tobie pozostanie tylko odpowiedzieć na pytanie „co ja z tego mam?”
Praca jest przyjacielem, lenistwo wrogiem.
Nie trudno popaść w schemat myślenia, że tylko praca, rozwój osobisty, nauka jest warta naszego czasu, bo w przyszłości da nam realne efekty, a wszystko na co „marnujemy” czas jak czytanie, spacer, patrzenie w sufit, sen jest nieproduktywne . To z kolei prowadzi do wniosku, że to co jest nieproduktywne od razu powinno zostać zaliczone do wyeliminowania.Zamiast dokonywać podziału na rzeczy „ważne i potrzebne” oraz „nieważne i niepotrzebne” (przecież nawet przejrzenie fb raz w tygodniu nikogo nie pozbawi szans na sukces), pomyśl o danej czynności w ramach tego, co Ci oferuje. Nikt nie został stworzony do tego, by pracować cały tydzień bez dnia wytchnienia przy minimalnej ilości snu i jedzenia. Pewnie, że są takie okresy, kiedy należy przysiąść do pracy bardziej niż zazwyczaj (kiedy rozkręcasz własny biznes albo nadganiasz zaległości), ale to zawsze powinien być okres przejściowy a nie styl życia.
Ostatnie trzy weekendy poświęciłam na nadganianie tego, z czym nie wyrabiałam się w ciągu tygodnia. To oznaczało, że 5 dni w tygodniu poświęcałam na sprawy związane z moim projektem w Kole oraz studia, a weekendy na studia i naukę włoskiego. Efekt był taki, że w ostatnią niedzielę dałam za wygraną i po prostu… przeleżałam ten dzień. Wieczorem miałam delikatny atak paniki, bo minął cały dzień – cudowne 24h odeszły w niebyt - a ja nie zrobiłam nic. Jak to podsumowały moje dobre znajome: „Karola, nie jesteś robotem. Też musisz kiedyś odpocząć.” Dzięki takiej niedzieli byłam w stanie dalej robić swoje przez kolejnych parę dni. W innym wypadku nie wiem jakby się to potoczyło.
Czasem po prostu nie chcesz myśleć, analizować, rozwiązywać, martwić się. Dochodzisz do ściany, za którą może być nawet koniec świata, a Ciebie to nie obejdzie, bo gdzieś po drodze zostawisz swoje podejście, które kiedyś nakazywało Ci się tym przejmować. Zabraknie Ci sił i to jest w porządku.
Wniosek: nie warto rezygnować z weekendowej wycieczki, by gonić za iluzorycznym uczuciem, że jest się z materiałem na bieżąco.
Od dwóch miesięcy przykładam szczególną uwagę do ilości czasu, którym dysponuję. Podjęłam się wielu działań, z których część się już zakończyła a z innymi będę się zmagać jeszcze do końca czerwca. W moim życiu pojawiło się wiele okazji, wiele szans i prostych pytań, sprowadzających się do „czy chcesz…?”. Wyjątkowo o nic nie musiałam się starać – ludzie sami mnie pytali, czy chcę wziąć udział w szkoleniu jak być dobrym liderem, czy chcę udzielać korków z angielskiego, czy chcę poprowadzić warsztaty z szybkiego czytania, czy chcę… We wszystkich propozycjach widziałam coś, co sprawiało, że decydowałam się iż warto na nie przystać. Miałam zarazem okazję nauczać innych jak i sama poznawać nowe rzeczy.
Niestety doba nie posiada cudownych właściwości jak guma i nie rozciąga się. Zabrakło mi doby na prowadzenie bloga. Nie wiem jak będzie w maju i czerwcu – możliwe, że podobnie. I zamiast tego, by pisać częściej będę pisać dość rzadko. Nie do końca mi to odpowiada, bo niezmiernie brakowało mi tego czasu, który dotąd tutaj spędzałam. Tylko, że moja nieobecność tutaj nie oznacza braku zainteresowania czy wypalenia się. Moim zdaniem dobry Bloger, by pisać ciekawie musi mieć o czym pisać. Wniosek nasuwa się sam: Bloger musi żyć. Musi próbować nowych rzeczy i oglądać nieznane miejsca. Patrzeć na to, co oczywiste i wysnuwać nieoczywiste wnioski.
Czy bycie człowiekiem jest w porządku?
Absurdalne pytanie, ale właśnie je powinieneś sobie zadać, kiedy nie potrafisz zrozumieć dlaczego nie potrafisz pracować ciut dłużej, lepiej, wydajniej. Rzadko kiedy myślimy o sobie w kategorii zwykłych, przeciętnych ludzi. Lubimy patrzeć na siebie przez pryzmat bohatera i osoby, która cuda załatwia od ręki a na rzeczy niemożliwe należy poczekać 3 dni. To dobrze, bo wiara w siebie jest motorem jakichkolwiek zmian. Tylko, że w tym toku rozumowania bardzo łatwo się zapętlić, bo skoro jestem nie do pokonania, to jak mogę nie zrobić jeszcze jednego projektu? Kto jak nie ja?! No właśnie – może tym razem, to nie musisz być Ty? A może wcale nie musisz zrobić tego dzisiaj?Zadań zawsze jest więcej niż byś sobie tego życzył.
Dawno temu pisałam o tym, że zarządzanie sobą w czasie nie polega na tym, by wykonać wszystkie zadania tylko na racjonalnym rozłożeniu części zadań w czasie. Kończąc liczenie zadań z ekonometrii, nie zdążyłam się tym nacieszyć, bo dostałam kolejne do przeliczenia i nawet nie odczułam chwili radości, że jestem „na czysto” z materiałem, bo od razu pojawiło się to wstrętne uczucie o posiadaniu „braków” wymagających nadrobienia. Tak samo było z zadaniami z angielskiego, włoskiego i opracowaniem tematu z makroekonomii (na następnych zajęciach dostaliśmy kolejny). W efekcie lista rzeczy do wykonania nie maleje, bo jedne zadania są zastępowane nowymi.Wniosek: nie warto rezygnować z weekendowej wycieczki, by gonić za iluzorycznym uczuciem, że jest się z materiałem na bieżąco.
Co można zrobić z czasem?
Zapewne pomyślałeś, że czas można wykorzystać albo zmarnować. A co byś powiedział na to, że czasem można zarządzać? Możesz zdecydować – w pełni świadomie – co chcesz w najbliższym czasie robić, a z których propozycji rezygnujesz.Od dwóch miesięcy przykładam szczególną uwagę do ilości czasu, którym dysponuję. Podjęłam się wielu działań, z których część się już zakończyła a z innymi będę się zmagać jeszcze do końca czerwca. W moim życiu pojawiło się wiele okazji, wiele szans i prostych pytań, sprowadzających się do „czy chcesz…?”. Wyjątkowo o nic nie musiałam się starać – ludzie sami mnie pytali, czy chcę wziąć udział w szkoleniu jak być dobrym liderem, czy chcę udzielać korków z angielskiego, czy chcę poprowadzić warsztaty z szybkiego czytania, czy chcę… We wszystkich propozycjach widziałam coś, co sprawiało, że decydowałam się iż warto na nie przystać. Miałam zarazem okazję nauczać innych jak i sama poznawać nowe rzeczy.
Niestety doba nie posiada cudownych właściwości jak guma i nie rozciąga się. Zabrakło mi doby na prowadzenie bloga. Nie wiem jak będzie w maju i czerwcu – możliwe, że podobnie. I zamiast tego, by pisać częściej będę pisać dość rzadko. Nie do końca mi to odpowiada, bo niezmiernie brakowało mi tego czasu, który dotąd tutaj spędzałam. Tylko, że moja nieobecność tutaj nie oznacza braku zainteresowania czy wypalenia się. Moim zdaniem dobry Bloger, by pisać ciekawie musi mieć o czym pisać. Wniosek nasuwa się sam: Bloger musi żyć. Musi próbować nowych rzeczy i oglądać nieznane miejsca. Patrzeć na to, co oczywiste i wysnuwać nieoczywiste wnioski.
To, co się obecnie dzieje w moim życiu, czyni je ciekawszym i pełniejszym. Daje mi natchnienie i pokazuje, co warto przemyśleć. Wierzę, że moje ostatnie doświadczenia uczynią moje pisanie ciekawszym i lepszym. I właśnie dlatego zostaję i od maja podejmuje się zadania ogarnięcia czasu, siebie i życia. Bo poprzeczka zawsze musi być ustawiona trochę powyżej tego, co jest dla nas wygodne.
To prawda ... czas ucieka przez palce. Staram wykorzystywac go w miare efektywnie, ale nie zaluje czasu na chwile odpoczynku takze. Dobrze jest wyposrodkowac.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne posty...
Pozdrawiam.
Z jednej strony bardzo dużo mówi się o równowadze i utrzymaniu balansu między pracą i odpoczynkiem, z drugiej strony każdy sobie myśli "mnie to przecież nie dotyczy". Do czasu aż człowiek zrobi sobie tą przerwę, chwilę się zastanowi i odkryje, że jednak też ma ograniczone siły. Dobrze, że się nie dajesz temu sposobowi myślenia :)
UsuńPozdrawiam!
Zgadzam się z Tobą. Też nie rezygnuję z przyjemności, bo mam coś do zrobienia, staram się to pogodzić jak mogę. Trochę teraz muszę przycisnąć, bo goni mnie deadline pracy licencjackiej, ale mam nadzieję, że na wszystko będę miała czas :D Obym jutro wstała wcześniej...... :D
OdpowiedzUsuńSama stosuje ten patent - wstawanie wcześniej daje mi więcej czasu. Przynajmniej pozornie, jeżeli wiesz co mam na myśli. Mam nadzieję, że się udało zacząć dzisiaj dzień wcześniej a praca będzie się dobrze pisać - sama mam w planach na dzisiaj napisanie części referatu, więc łączę się z Tobą nad klawiaturą :)
UsuńGenialny post i super się wpasowal w mój dzisiejszy dzień właśnie dzisiaj wśród znajomych rozmawialiśmy o tym jak ten czas szybko leci, że ledwo wstajemy a już musimy iść spać. I często chcemy mieć kontrolę nad tym że wszystko ogarniamy (przy okazji tego słowa to dobrze zauważyłaś, każdy je używa ja nawet kilka razy dziennie).
OdpowiedzUsuńPost trafiony w sedno, całkowicie się ze wszystkim zgadzam.
Dni przelatują, miesiące również - za niedługo kolejna sesja a co się z tym wiąże, wypadałoby wziąć się za "ogarnianie" jakiś wakacji, by wreszcie złapać trochę luzu i dystansu... Mnie już (tzn. od dzisiaj) nawet teledyski z letnią nutą wprawiają w tęskny nastrój za morzem, plażą i słońcem :)
UsuńMoje myślenie trochę się ostatnio zmieniło. Kiedyś myślałem, że rzadkie pisanie na blogu to oznaka lenistwa. Podobnie jak odmowa pójścia na piwo, gdy komuś proponuję.
OdpowiedzUsuńA ludzie naprawdę zapierdalają. I w pracy, i w domu. I naprawdę nie mają czasu. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Ale generalnie myślę, że lepiej czytaj więcej niż mniej, pisać więcej niż mniej, ćwiczyć więcej niż mniej, zarabiać więcej niż mniej, kochać więcej niż mniej.
Pozdrawiam:)
Ostatni akapit mnie ujął. Super przemyślenia i w pełni się pod nimi podpisuję. Bo może się okazać, że coś z tego sprawi nam prawdziwą radość, a szczęśliwym nigdy nie można być "za bardzo".
UsuńPozdrawiam ;-)
A wiesz, że ja tak mam? Że im więcej na głowie tym więcej robię? Bo kiedy poczuję luzy, to rozleniwiam się już kompletnie i wtedy cholernie ciężko jest mi się zmotywować do czegokolwiek... Tak to już ze mną jest. Inna sprawa, że zwykle nie wyrabiam się ze wszystkim, to fakt :D Ale za sukces uznaję, że zrobiłam cokolwiek :)
OdpowiedzUsuńMieć dużo na głowie - zgadzam się, że motywuje. Wiesz, że doba ma tylko 24h, więc maksymalnie się spinasz i dokonujesz (z pozoru) niemożliwego. Tylko, kiedy masz ZA dużo na głowie, to nietrudno usiąść na podłodze, spoglądać na te wszystkie rzeczy do zrobienia i...nie potrafić się zdecydować od czego zacząć. Można jeszcze posunąć się krok dalej i dojść do wniosku, że skoro i tak nie zdążę i tak, to po co w ogóle zaczynać?
UsuńWspominając na początku o tym micie, miałam na myśli sytuacje, których nadmiar przytłacza Cię do tego stopnia, że zamiast wewnętrznie się motywować, wątpisz i nic nie robisz. A przecież tak jak piszesz, należy zacząć od najprostszego - zrobić pierwszą łatwą rzecz i już to uznać za swój drobny sukces, który z czasem można poszerzać :-)
Generalnie racja, że czas jest zasobem, który nie możemy wydłużyć. I bardzo często po prostu nam tego czasu brakuje. Lista priorytetów i układanie sobie to co mamy zrobić i w jakiej kolejności oraz kiedy jest dobrym sposobem na ogarnięcie trudnej sytuacji. Jednak z mojego doświadczenia wiem, że to jest na krótką metę. Nie da się ciągle gonić w piętkę i ustawiać wszystko w kolejności nie myśląc o sobie. A powiem jeszcze dobitniej, okres studiów w porównaniu z okresem, kiedy się pracuje jest bardzo beztroskim czasem. Jeśli się coś nawali to najwyżej poprawka we wrześniu. Jeśli w pracy się coś nawali inni zaczynają na Ciebie patrzeć bardzo podejrzliwie a o szefie nawet nie wspomnę.
UsuńDziwne czasy się porobiły. Żeby dobrze pracować należy dobrze odpocząć, ale większość z nas nie ma kiedy. Jeśli sytuacja ciągnie się od studiów, to jest zmęczenie materiału, które może być bardzo niebezpieczne dla nas i wypalenie zawodowe to będzie nasz najmniejszy problem!
Ze wszystkim się zgodzę za wyjątkiem jednym - okres studiów owszem może być beztroski, ale może być równie pracowity. Zależy to zarówno od kierunku, ale i od tego co robimy w tzw. wolnym czasie, bo nieraz studenci jeszcze pracują. Sprawy wolontariatu, dodatkowych kursów czy szkoleń albo udziału w Kołach Naukowych nie będę już wspominać, bo to jest sprawa własnego rozwoju - sprawa bardzo subiektywna i zależna od tego kto, co lubi. Ale mam np. koleżankę na architekturze i chcąc mieć tam dobre oceny, to naprawdę zarywa się noce. A co jak co, chodząc do pracy jesteś zmęczona po całym dniu, jednak prawdopodobnie nie bierzesz pracy ze sobą do domu. Studia bierzesz ;)
UsuńParę razy zajechałam swój organizm walcząc z czasem i listą zadań, więc doskonale Cię rozumiem... wypoczywaj i wracaj do nas pełna nowej energii.
OdpowiedzUsuńWprowadziłam dzień wolnego - w niedzielę. Dzięki temu póki co (a jest dopiero wtorek) mam jeszcze power do działania.
UsuńBardzo dużo prawdy. Jakiś czas temu zauważyłam dokładnie to co Ty: słowo "ogarniać" przybiera tak różne formy w wypowiedzi po polsku, że mi na przykład stało się wręcz trudne do zastąpienia, a z drugiej strony wydaje się być czasem takie potoczne, że nie pasuje do stylu wypowiedzi. I staje się coraz bardziej popularne, bo wyraża tyle rzeczy na raz...
OdpowiedzUsuńZarządzanie czasem niestety nie jest proste, ale również widzę na swoim przykładzie, że nie jesteśmy w stanie cały czas pracować, chociażbyśmy byli nie wiem jak zmotywowani. Tu nie chodzi o same chęci, ale o nasze możliwości. Jak napisałaś, człowiek nie jest robotem. I może dobrze :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Masz rację, że trudno zastąpić słowo "ogarniać". Dzisiaj próbowałam tego dokonać i nawet miałam chwilę ciszy w wypowiedzi, bo szukałam synonimu, ale z racji braku lepszego zamiennika...pozostałam przy "ogarnianiu". Trochę mnie to martwi, bo oznacza że zubożał mój język... I postanowiłam nad tym pracować - może nie tak, że definitywnie usuwam "ogarnianie" ze swojego słownictwa, ale ograniczam spustoszenie, które czyni to słowo:)
UsuńPozdrawiam ;)
Całkowicie sie ze wszystkim zgadzam. Kiedyś wierzyłam, że im więcej człowiek ma na głowie, tym więcej robi. Problem pojawiał się wtedy, gdy tych rzeczy bylo po prostu za dużo. Ja za to nauczyłam się rezygnować z niektórych kosztem innych. I tym sposobem, nawet gdy mam mniej do zrobienie, potrafię rozplanować sobie dzień w ten sposób, że nie budzę się następnego dnia z myślą, że znowu czegoś nie zrobiłam. Oczywiście czasem robię sobie jeden dzień luzu, bo przecież człowiek to nie maszyna i nie jest wstanie pracować bez przerwy.
OdpowiedzUsuńDzień luzu po tak długim czasie nauki/pracy jest...dziwny. Bardzo trudno wyzbyć się poczucia winy, że przecież należy coś zrobić... Praktykuje od tego weekendu, ale nie wiem ile uda mi się wytrwać w tym postanowieniu, bo sesja za pasem.
UsuńUwierz, że ja już ograniczam swoje zadania i rezygnuje z wielu rzeczy. Ja nawet, kiedy brałam na siebie to wszystko, co wzięłam, to wiedziałam jaki będzie tego koniec.Tylko że bardzo trudno było wybrać z czego należy zrezygnować, dlatego to życie musiało postawić mnie w sytuacji bez wyjścia. Ale jest dobrze jak jest - przynajmniej dużo się dzieje i czuję, że żyję :)
Karolinko, bardzo się cieszę, ze znalazłem Twojego bloga :) Nie uwierzyłabyś co wpisałem w Google'a :) mniejsza o to. Jako doświadczony i nadgryziony zębem czasu poszukiwacz szczęścia trzymam kciuki byś nie traciła zapału. Może wydać Ci się to dziwne/śmieszne/nieistotne ale skoro taki stary pryk odkrywa tu dla siebie inspirujące wpisy to znaczy, że robisz dobrą robotę :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŚwietny blog. Zapraszam do mnie http://zakamarkiprozyzyciaa.blogspot.de/
OdpowiedzUsuń