Praktycznie odkąd tylko pamiętam chciałam być kimś innym - w znaczeniu, że chciałam być tak lubiana przez innych jak S. albo być tak pewna swego jak Z. lub też być tak odważna jak M. Nie miałam idoli na plakatach – oni żyli ze mną w klasie i na co dzień mi imponowali. A ja niezmiennie wracałam do domu z myślą, że nie jestem taka, jak być powinnam. Opowiadałam mamie o zajęciach z matematyki i chwaliłam się, że znałam poprawny wynik, ale kiedy padało pytanie, czy go podałam nauczycielce, to smutno spuszczałam głowę. Bałam się. Miałam w sobie irracjonalny strach przed zabraniem głosu na forum. Teraz wiem, że był irracjonalny – wtedy to był dla mnie mur nie do pokonania i nie wiedziałam dlaczego innym tak łatwo przychodzi przebicie się przez niego.
Nie wiem KIEDY dokładnie zrozumiałam, że bycie cichą nie jest dla mnie. Mam wrażenie, że takie przekonanie towarzyszyło mi przez całe życie. I też przez całe życie starałam się coś z tym zrobić. W piątej klasie podstawówki ubiegałam się o stanowisko przewodniczącej klasy – wiarę, że mogę spróbować zaszczepili we mnie rodzice. Zostałam zastępczynią. W szóstej klasie zostałam wybrana na przewodniczącą oraz startowałam do samorządu szkolnego, gdzie otrzymałam rolę zastępczyni. Potem w gimnazjum zapisałam się do koła teatralnego, gdzie chodziłam przez cały rok (wystawiliśmy wtedy dwie sztuki). W sumie jedynie w liceum nigdzie się nie udzielałam – wtedy uczyłam się swojego systemu zero-jedynkowego. Potem była praca, która odmieniła mnie nie do poznania. Nauczyła mnie również, że mogę wymagać od życia bardzo wiele. Mam prawo sięgać po to, co sobie zamarzę. Dała mi wiarę w to, że poradzę sobie niezależnie od sytuacji.
Tak naprawdę moją pewność siebie w 70% ukształtowały liczne wystąpienia publiczne. W gimnazjum miałam prawdziwy maraton – średnio jedna prezentacja na forum klasy w przeciągu 1-1,5 miesiąca. Za każdym razem było łatwiej i teraz naprawdę mało kiedy się stresuję, a jak sami wiecie (jeżeli jesteście studentami) studia to pasmo niekończących się prezentacji.
Resztę, w walce z nieśmiałością, zawdzięczam pracy, która była tą najważniejszą częścią, bo pokazała mi, że inni ludzie wcale nie są groźni ;-)
Praca z ludźmi zawsze wymaga tego, że trzeba… otworzyć usta. Aby być skutecznym pracownikiem należy dodatkowo dobrze działać pod presją. Ktoś może czuć się tak zestresowany, że zamknie usta i żadną siłą ich ponownie nie otworzy. Ja mam szczęście pod tym względem, i nieraz w momencie stresu gadałam trzy po trzy, byleby coś powiedzieć. Tutaj też tak było, plątałam się trochę z początku (nie bez powodu uznaje się, że początki bywają trudne), ale każda kolejna rozmowa z klientem szła mi coraz lepiej. Szybko wychwyciłam pewien wzorzec i zauważyłam, że jest pewna pula pytań, która zawsze pada podczas rozmowy – od niej właśnie zaczynałam. A w miarę jak poznawałam ludzi, stawałam się coraz śmielsza. Ta zasada z „pulą pytań” działa również w życiu normalnym. Jeżeli studiujesz, zawsze możesz zapytać nieznajomego gdzie on studiuje i porównać przedmioty. Jeżeli pracujesz, łatwiej będzie ci rozmawiać o pracy i pracodawcy. Wystarczy złapać kontakt, a późniejsza rozmowa sama się potoczy. Trzeba tylko otworzyć usta ;-)
Pozwolę sobie na jeszcze jedną uwagę – zobaczcie, że jako osoba nieśmiała, nie udzielająca się na lekcjach, zabierałam się za co tylko mogłam, by tą nieśmiałość w sobie zwalczyć. Zaczęło się od małej rysy – drobnego pęknięcia, a potem drążyłam i drążyłam aż cała skorupa pękła. Ostatnie dwa lata na studiach również mnie mnóstwo nauczyły, bo znowu rzuciłam sobie wyzwanie i podjęłam się bycia starościną. Potem zapisałam się do studenckiego koła. Ciągle próbuje sobie coś udowodnić. Stąd też mój ostatni pomysł o szkoleniu w Katowicach, którego tematem było jak przemawiać, aby ludzie chcieli Cię słuchać. Wiedziałam, że szkolenie składa się zarówno z części wykładowej jak i warsztatów, i oczywiście tych warsztatów obawiałam się najbardziej. Ale przecież w życiu nie chodzi o to, by się nie bać. Chodzi o to, by iść naprzód mimo odczuwanego strachu. Na warsztatach musieliśmy publicznie występować przed 25 obcymi osobami i miałam to „szczęście” występować jako pierwsza. Do samego końca nie wiedziałam jak to będzie… A okazało się, że było niesamowicie! Pewnie, że się denerwowałam. Co więcej, źle wykonałam zadane ćwiczenie. Ale w tamtej chwili to nie było dla mnie ważne. Liczył się fakt, że wyszłam na środek i przemówiłam do obcych ludzi i ani razu nie pojawiła się w mojej głowie myśl: co oni sobie o mnie pomyślą?
Zdradzić Wam sekret, który sama niedawno usłyszałam? Ludzie zawsze sobie coś pomyślą. Pytanie brzmi, czy Ty chcesz się tym przejmować? Bo ludzie pomyślą i po 5 minutach… zapomną. Zaobserwujcie tą reakcję u siebie. Kiedy mija Was osoba dziwnie ubrana (Waszym zdaniem), to czy jak dojdziecie do domu, pamiętacie jeszcze o niej? A wieczorem, kiedy kładziecie się do łóżka, nadal rozmyślacie o tej osobie? No właśnie.
Po szkoleniu wróciłam niesamowicie szczęśliwa. Uznałam, że 20 marca 2014r. ostatecznie pokonałam swoją nieśmiałość. Teraz jestem Kobietą Odważną ;-)
Na mojej drodze było i zapewne będzie jeszcze wiele okazji, kiedy trzeba będzie być śmiałym i coś zdziałać. W powyższym wpisie starałam się ująć tylko te kwestie kluczowe – te ważniejsze pęknięcia, bo oprócz nich było przecież mnóstwo mniejszych rys. A każda taka rysa, to kolejne małe zwycięstwo i krok w dobrą stronę – w stronę mojego szczęścia!
Dlatego, idąc za ciosem zaczęłam szukać możliwości dalszego rozwoju oraz przeciwdziałać chowaniu się do skorupy nieśmiałości. Aczkolwiek wątpię czy jest to możliwe. Przejście ze stanu nieśmiałości do śmiałości to jak przejście na drugą stronę tęczy albo też jak obdarowanie niewolnika wolnością. Wystarczy, że raz się ją pozna – zachłyśnie nią i nie ma już mowy o powrocie do starych nawyków. Otwierają się zupełnie nowe możliwości. Ale o nich napiszę innym razem...
Powiązane wpisy:
Jak nieśmiałość zamieniła się w śmiałość (1/2)
Powiązane wpisy:
Jak nieśmiałość zamieniła się w śmiałość (1/2)