Wieczór andrzejkowy to czas wróżb i nie ma w tym nic odkrywczego. Każdy chciałby wiedzieć, co przyniesie mu przyszłość (nawet jeżeli głośno się do tego nie przyzna, to jednak w skrytości ducha…) i zależy mu, aby okazała się ona szczęśliwa i pełna miłości ;-) Tylko, że tak naprawdę te wszystkie wróżby nie mają wiele wspólnego z magią ani prawdą, ale za to z naszymi wewnętrznymi przekonaniami jak najbardziej.
Strony
▼
sobota, 30 listopada 2013
piątek, 22 listopada 2013
Moje magiczne 5 minut
Dzisiaj pozostajemy w sferze artystycznej, ale zmieniamy temat z pisarstwa na muzykę. Niestety, w tej dziedzinie jestem już kompletnym laikiem. Na pytanie czego słucham, niezmiennie odpowiadam, że radia :-) Mam kilkanaście płyt w pokoju, ale są to głównie składanki i paru indywidualnych wykonawców, do których powracam od czasu do czasu, ale nie jestem ich specjalną fanką – nie znam ich tras koncertowych ani życiorysów. Nie mam idoli w świecie muzyki i nigdy nie miałam. Nie potrafię rozpoznawać piosenek po paru nutach, a niekiedy i po przesłuchaniu całego utworu, nie potrafię wskazać wykonawcy. Czasem jednak wpada mi w ucho utwór, którego słucham w kółko i w kółko aż do granic mojej wytrzymałości… a potem przerzucam się na coś innego - fascynującego mnie w niemniejszym stopniu.
Co dziwne, mimo mojej całej ignorancji dot. muzyki, nie potrafiłabym bez niej normalnie funkcjonować. Jest dla mnie ważna, bo nie lubię mieć ciszy w domu. Dom cichy to dom pusty. Ponadto tylko przy muzyce potrafię się uczyć i tylko przy niej przyjemnie mi się czyta. Nie potrafiłabym z niej zrezygnować, dlatego miałabym poważny problem, gdyby postawiono mi pytanie: jaką jedną rzecz weźmiesz ze sobą na bezludna wyspę? Notatnik do pisania, czy radio?
Zrobiłam dzisiaj coś, co czynię niezwykle rzadko. Położyłam się na podłodze w moim pokoju, ręce założyłam za głowę, nogi zgięłam w kolanach i zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i włączyłam piosenkę, na której skupiłam się całą sobą. Odkryłam ją przez weekend całkiem przypadkiem (a jakżeby inaczej w moim przypadku) i przechodzę właśnie okres fascynacji nią. Wsłuchiwałam się w słowa, starałam się zrozumieć sens, próbowałam wyłapać instrumenty grające w tle, myślałam o tempie. Dzięki temu, że zamknęłam oczy, nic mnie nie rozpraszało. Byłam sama w domu, więc pozwoliłam sobie na naprawdę głośnie słuchanie. To sprawiło, że głos wokalistki przenikał mnie i nie pozwalał myślom na swobodne dryfowanie – siłą rzeczy moja cała uwaga była skupiona na tej piosence, na tej chwili. Miałam poczucie, że nic poza mną nie istnieje – nie ma świata zewnętrznego, nie ma problemów, ani gorączkowych myśli.
Moja prywatna chwila relaksu trwała 4:50 minut i wlała dużo spokoju w moją duszę. To ćwiczenie pozwoliło mi odczuć odrobinę szczęścia i to nie dlatego, że piosenka miała na mnie nie wiadomo jaki wpływ, ale dlatego, że znalazłam czas na niecałe 5 minut tylko dla mnie. To naprawdę bardzo miłe uczucie, kiedy w ciągu dnia na chwilę możemy oderwać się od „planu dnia” i „spontanicznie” zrobić coś mniej rutynowego. To nawet nie musi być słuchanie muzyki. I może trwać tak długo jak sam zdecydujesz. Najtrudniejsze w tym ćwiczeniu jest to, aby nie dać się porwać bieżącym myślom i zmartwieniom. Dlatego prawdopodobnie krótsze a częstsze sesje mini-relaksu (jak ja to nazywam) są lepsze. Jak pójdziesz na spacer w celu oderwania myśli, to założę się, że i tak będziesz analizować dany problem w te i z powrotem. Przynajmniej ja tak właśnie robię. A te prawie 5 minut, to czas w którym jesteś w stanie zapanować nad myślami. Co więcej, czynności, których na co dzień nie wykonujemy, pobudzają nasz organizm i kreatywność. Chyba. A nawet jeżeli nie, to przecież niczego nie tracisz ;-)
Muzyka potrafi być magiczna, bo niesamowicie wpływa na mój nastrój i wyobraźnię. Nieraz obrazy same przesuwają mi się przed oczami i rodzi się pomysł np. na małe opowiadanie, albo dostrzegam rzeczy, które wcześniej mi umknęły. Muzyka ładuje mnie spokojem. Biorę głęboki wdech i stawiam na tym dopiero co wypracowanym spokoju (który staje się moim punktem wyjścia) kolejny klocek z napisem: dam radę. Nabieram wiary w słuszność podjętej przeze mnie decyzji. Mini przerwa potrafi zatrzymać pętlę myśli i spojrzeć na niektóre sprawy nowym, świeżym okiem. Patrzę wtedy łagodniej i z większym optymizmem.
Bo kto nie da rady? Ja nie dam rady? Phi! Oczywiście, że dam!
Zrobiłam dzisiaj coś, co czynię niezwykle rzadko. Położyłam się na podłodze w moim pokoju, ręce założyłam za głowę, nogi zgięłam w kolanach i zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i włączyłam piosenkę, na której skupiłam się całą sobą. Odkryłam ją przez weekend całkiem przypadkiem (a jakżeby inaczej w moim przypadku) i przechodzę właśnie okres fascynacji nią. Wsłuchiwałam się w słowa, starałam się zrozumieć sens, próbowałam wyłapać instrumenty grające w tle, myślałam o tempie. Dzięki temu, że zamknęłam oczy, nic mnie nie rozpraszało. Byłam sama w domu, więc pozwoliłam sobie na naprawdę głośnie słuchanie. To sprawiło, że głos wokalistki przenikał mnie i nie pozwalał myślom na swobodne dryfowanie – siłą rzeczy moja cała uwaga była skupiona na tej piosence, na tej chwili. Miałam poczucie, że nic poza mną nie istnieje – nie ma świata zewnętrznego, nie ma problemów, ani gorączkowych myśli.
Moja prywatna chwila relaksu trwała 4:50 minut i wlała dużo spokoju w moją duszę. To ćwiczenie pozwoliło mi odczuć odrobinę szczęścia i to nie dlatego, że piosenka miała na mnie nie wiadomo jaki wpływ, ale dlatego, że znalazłam czas na niecałe 5 minut tylko dla mnie. To naprawdę bardzo miłe uczucie, kiedy w ciągu dnia na chwilę możemy oderwać się od „planu dnia” i „spontanicznie” zrobić coś mniej rutynowego. To nawet nie musi być słuchanie muzyki. I może trwać tak długo jak sam zdecydujesz. Najtrudniejsze w tym ćwiczeniu jest to, aby nie dać się porwać bieżącym myślom i zmartwieniom. Dlatego prawdopodobnie krótsze a częstsze sesje mini-relaksu (jak ja to nazywam) są lepsze. Jak pójdziesz na spacer w celu oderwania myśli, to założę się, że i tak będziesz analizować dany problem w te i z powrotem. Przynajmniej ja tak właśnie robię. A te prawie 5 minut, to czas w którym jesteś w stanie zapanować nad myślami. Co więcej, czynności, których na co dzień nie wykonujemy, pobudzają nasz organizm i kreatywność. Chyba. A nawet jeżeli nie, to przecież niczego nie tracisz ;-)
Muzyka potrafi być magiczna, bo niesamowicie wpływa na mój nastrój i wyobraźnię. Nieraz obrazy same przesuwają mi się przed oczami i rodzi się pomysł np. na małe opowiadanie, albo dostrzegam rzeczy, które wcześniej mi umknęły. Muzyka ładuje mnie spokojem. Biorę głęboki wdech i stawiam na tym dopiero co wypracowanym spokoju (który staje się moim punktem wyjścia) kolejny klocek z napisem: dam radę. Nabieram wiary w słuszność podjętej przeze mnie decyzji. Mini przerwa potrafi zatrzymać pętlę myśli i spojrzeć na niektóre sprawy nowym, świeżym okiem. Patrzę wtedy łagodniej i z większym optymizmem.
Bo kto nie da rady? Ja nie dam rady? Phi! Oczywiście, że dam!
niedziela, 17 listopada 2013
Wtedy czas przestaje płynąć...
Dzisiaj będzie o tym, co sprawia, że czujesz, że żyjesz. O tym, co powoduje, że wstajesz rano z łóżka i już wiesz, że to będzie dobry dzień (jeżeli nie w całości, to na pewno w części). Co dziwniejsze, to wcale nie będzie wpis o miłości. Dzisiaj napiszę co nieco o pasji.
Dla mnie to temat niezwykle trudny i jeszcze parę dni temu nie odważyłabym się o nim pisać. Właściwie, to czuję się nowicjuszką w tym obszarze i dlatego wpis może się okazać trochę nieporadnie opracowany. Postanowiłam na ten pierwszy raz ograniczyć się jedynie do doświadczenia mojej skromniej osoby.
Pasja od zawsze była dla mnie magicznym słowem – działała na mnie jak magnes, przyciągała do siebie, ale nigdy nie dawała się poznać do końca. Miałam świadomość, że istnieje, ale nie potrafiłam jej znaleźć, bo w jej najbliższym otoczeniu prawo przyciągania zdawało się zmieniać na prawo odpychania i wracałam z powrotem na swoją początkową pozycję niewiedzy.
Dużo czytałam o tym, że pasję posiada każdy z nas, że trzeba ją tylko odkryć, że potrafi zmienić życie, że czyni Cię człowiekiem interesującym… A ja chciałam być interesująca ;-)
Parę lat temu, gdy dużo rysowałam, myślałam, że to może jest moja pasja. Myliłam się i to bardzo. Skąd to wiem? Bo pasji nie można porzucić. Ona na to zwyczajnie nie pozwala.
Okołu roku temu zrozumiałam, że pasja to nie tylko fotografia, modelarstwo, czy malowanie. Przeczytałam mądry artykuł (nie pamiętam już gdzie), w którym radzono zadać sobie pytania: bez czego nie potrafisz żyć? Co sprawia, że czas dla Ciebie przestaje istnieć?
Moja odpowiedź była niezwykle prosta: pisanie. Kiedy piszę, czas się zatrzymuje – nie słyszę wskazówek zegara, odmierzających sekundy – jeżeli piszę na temat, który mnie absorbuje, nie myślę o głodzie ani o śnie. W takich chwilach istnieję w innym wymiarze – tym równoległym.
Dlaczego wcześniej nie postawiłam znaku równości między pasją a pisaniem?
Bo było to dla mnie coś równie naturalnego jak sen. A snu pasją raczej nie nazwiemy, prawda? Pisanie wtopiło się w moją codzienność, bo towarzyszyło mi od zawsze. Odkąd tylko sięgam pamięcią pisałam: jako dziecko udawałam, że jestem reporterką i spisywałam na kartkach papieru swoje sprawozdania z jakiś wypadków, czy też zwyczajną prognozę pogody; pisałam dzienniki oraz pamiętniki; wypracowania szkolne były dla mnie czymś przyjemnym; pisałam do szkolnej gazetki, wysyłałam prace na konkursy, prowadziłam blog; pisałam tradycyjne listy oraz te mailowe (które piszę do dnia dzisiejszego z moimi przyjaciółkami, które mieszkają w innej części Polski oraz z rodziną, która mieszka za granicą). Sami widzicie, że pisania było dużo, a ja porównywałam się do ludzi, którzy również pisali i myślałam sobie: co w tym takiego niezwykłego? Każdy potrafi pisać. Czasy, kiedy ludzie w miejscu podpisu stawiali znak X dawno już minęły. Pasja w moim mniemaniu powinna być unikatowa. Teraz wiem, że nie jest, bo skąd brałyby się te wszystkie koła miłośników filmów czy sportu? Pasja łączy ludzi.
To niewiarygodne, że czasem coś, co jest tuż obok nas, jest przez nas całkowicie ignorowane. Rok temu, kiedy odważyłam się przyznać sama przed sobą, że pisanie dla mnie to coś więcej, postanowiłam się do tego przyłożyć. Pisanie książek raczej mi nie wychodzi, ale spróbowałam pisać bloga i na tym polu odczuwam dużą satysfakcję.
Pasję odnajduje się przez to, że się jej szuka. Próbuje się nowych rzeczy i sprawdza, jakie wywierają na nas wpływ – czy nam się podobają, czy raczej nas przerażają. Niekiedy warto zapytać przyjaciela, czy uważa, że w czymś jesteśmy wybitnie dobrzy albo wyróżniamy się na tle innych? Ja cały czas się dziwię, że ludzie postrzegają mnie zupełnie inaczej, niż ja samą siebie. Na szczęście, to oni widzą mnie lepiej (niż ja sama). Dzięki czemu modyfikuję pogląd na swoje życie i zadaje sobie pytanie: a dlaczego oni tak myślą? To taka dygresja, że warto słuchać innych, bo można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. No i może się okazać, że to, co dla nas jest oczywiste, dla innych jest czymś niesamowitym.
Czasem trzeba też znaleźć sposób na realizację swojej pasji. Dla mnie to głównie prowadzenie tego bloga – pozwala oderwać się od codzienności i daje mi radość. Bywa, że tak jak wczoraj - zamiast pójść spać - siedzę w łóżku i piszę, a zegar wybija pierwszą w nocy. Przyszła mi do głowy ciekawa myśl, a wiem, że jak zasnę to następnego dnia dany pomysł przedstawi się już zupełnie inaczej, bo do opisu użyję zupełnie innych słów. Wiem też, że pierwsze spostrzeżenia miewam najciekawsze. Sen odchodzi wtedy na drugi plan, a ja zapisuję słowami kartkę i czuję, że robię coś, co jest dla mnie ważne. Coś, co czyni mnie człowiekiem szczęśliwym.
Dla mnie to temat niezwykle trudny i jeszcze parę dni temu nie odważyłabym się o nim pisać. Właściwie, to czuję się nowicjuszką w tym obszarze i dlatego wpis może się okazać trochę nieporadnie opracowany. Postanowiłam na ten pierwszy raz ograniczyć się jedynie do doświadczenia mojej skromniej osoby.
Pasja od zawsze była dla mnie magicznym słowem – działała na mnie jak magnes, przyciągała do siebie, ale nigdy nie dawała się poznać do końca. Miałam świadomość, że istnieje, ale nie potrafiłam jej znaleźć, bo w jej najbliższym otoczeniu prawo przyciągania zdawało się zmieniać na prawo odpychania i wracałam z powrotem na swoją początkową pozycję niewiedzy.
Dużo czytałam o tym, że pasję posiada każdy z nas, że trzeba ją tylko odkryć, że potrafi zmienić życie, że czyni Cię człowiekiem interesującym… A ja chciałam być interesująca ;-)
Parę lat temu, gdy dużo rysowałam, myślałam, że to może jest moja pasja. Myliłam się i to bardzo. Skąd to wiem? Bo pasji nie można porzucić. Ona na to zwyczajnie nie pozwala.
Okołu roku temu zrozumiałam, że pasja to nie tylko fotografia, modelarstwo, czy malowanie. Przeczytałam mądry artykuł (nie pamiętam już gdzie), w którym radzono zadać sobie pytania: bez czego nie potrafisz żyć? Co sprawia, że czas dla Ciebie przestaje istnieć?
Moja odpowiedź była niezwykle prosta: pisanie. Kiedy piszę, czas się zatrzymuje – nie słyszę wskazówek zegara, odmierzających sekundy – jeżeli piszę na temat, który mnie absorbuje, nie myślę o głodzie ani o śnie. W takich chwilach istnieję w innym wymiarze – tym równoległym.
Dlaczego wcześniej nie postawiłam znaku równości między pasją a pisaniem?
Bo było to dla mnie coś równie naturalnego jak sen. A snu pasją raczej nie nazwiemy, prawda? Pisanie wtopiło się w moją codzienność, bo towarzyszyło mi od zawsze. Odkąd tylko sięgam pamięcią pisałam: jako dziecko udawałam, że jestem reporterką i spisywałam na kartkach papieru swoje sprawozdania z jakiś wypadków, czy też zwyczajną prognozę pogody; pisałam dzienniki oraz pamiętniki; wypracowania szkolne były dla mnie czymś przyjemnym; pisałam do szkolnej gazetki, wysyłałam prace na konkursy, prowadziłam blog; pisałam tradycyjne listy oraz te mailowe (które piszę do dnia dzisiejszego z moimi przyjaciółkami, które mieszkają w innej części Polski oraz z rodziną, która mieszka za granicą). Sami widzicie, że pisania było dużo, a ja porównywałam się do ludzi, którzy również pisali i myślałam sobie: co w tym takiego niezwykłego? Każdy potrafi pisać. Czasy, kiedy ludzie w miejscu podpisu stawiali znak X dawno już minęły. Pasja w moim mniemaniu powinna być unikatowa. Teraz wiem, że nie jest, bo skąd brałyby się te wszystkie koła miłośników filmów czy sportu? Pasja łączy ludzi.
To niewiarygodne, że czasem coś, co jest tuż obok nas, jest przez nas całkowicie ignorowane. Rok temu, kiedy odważyłam się przyznać sama przed sobą, że pisanie dla mnie to coś więcej, postanowiłam się do tego przyłożyć. Pisanie książek raczej mi nie wychodzi, ale spróbowałam pisać bloga i na tym polu odczuwam dużą satysfakcję.
Pasję odnajduje się przez to, że się jej szuka. Próbuje się nowych rzeczy i sprawdza, jakie wywierają na nas wpływ – czy nam się podobają, czy raczej nas przerażają. Niekiedy warto zapytać przyjaciela, czy uważa, że w czymś jesteśmy wybitnie dobrzy albo wyróżniamy się na tle innych? Ja cały czas się dziwię, że ludzie postrzegają mnie zupełnie inaczej, niż ja samą siebie. Na szczęście, to oni widzą mnie lepiej (niż ja sama). Dzięki czemu modyfikuję pogląd na swoje życie i zadaje sobie pytanie: a dlaczego oni tak myślą? To taka dygresja, że warto słuchać innych, bo można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. No i może się okazać, że to, co dla nas jest oczywiste, dla innych jest czymś niesamowitym.
Czasem trzeba też znaleźć sposób na realizację swojej pasji. Dla mnie to głównie prowadzenie tego bloga – pozwala oderwać się od codzienności i daje mi radość. Bywa, że tak jak wczoraj - zamiast pójść spać - siedzę w łóżku i piszę, a zegar wybija pierwszą w nocy. Przyszła mi do głowy ciekawa myśl, a wiem, że jak zasnę to następnego dnia dany pomysł przedstawi się już zupełnie inaczej, bo do opisu użyję zupełnie innych słów. Wiem też, że pierwsze spostrzeżenia miewam najciekawsze. Sen odchodzi wtedy na drugi plan, a ja zapisuję słowami kartkę i czuję, że robię coś, co jest dla mnie ważne. Coś, co czyni mnie człowiekiem szczęśliwym.
wtorek, 12 listopada 2013
Kładziesz się spać we wtorek i budzisz się...
Kładziesz się spać we wtorek 12 listopada. Jest już późno, a Ty jesteś bardzo zmęczony. Z zadowoleniem zamykasz powieki i w parę sekund odpływasz w świat głębokiego snu. Budzi Cię jak zwykle dopiero dźwięk budzika. Z pozoru wszystko jest zwyczajne – Twoje łóżku, znajomy pokój i nic nie ma prawa Cię zaskoczyć. Do czasu aż patrzysz na datę w kalendarzu. Obudziłeś się, ale nie w środę, a w czwartek.
czwartek, 7 listopada 2013
Dlaczego wstajesz rano z łóżka?
Najprostsza i najkrótsza odpowiedź na pytanie brzmi: bo muszę. Bo muszę iść do pracy/ na uczelnię, bo muszę zawieźć dzieci do przedszkola, bo muszę zjeść śniadanie, bo muszę wziąć się dzisiaj za porządki/pranie/zrobić zakupy, bo jest poniedziałek, bo muszę…
piątek, 1 listopada 2013
Nie lubię człowieka. Kocham ptaki.
Zapewne większość z Was wie, że w sztuce wyróżnia się trzy perspektywy patrzenia, które różnią się od siebie m.in. położeniem horyzontu.