sobota, 31 maja 2014

Kluczem do sukcesu jest działanie


W historii tego bloga (dumnie brzmi, prawda?) poleciłam już książki, które inspirują, zmuszają do refleksji nad własnym życiem, czy pokazują, że szczęście zależy tylko od nas samych.
Dzisiaj nadszedł czas na coś wysoce praktycznego, czyli „Zjedz tę żabę” Briana Tracy’ego – opis 21 metod podnoszenia wydajności w pracy i zwalczaniu skłonności do odwlekania. Oczywiście nie mam zamiaru streszczać wszystkich 21 metod, bo przy piątej zamknęlibyście okno z tym blogiem, a tego bym nie chciała. Ogólnie mogę napisać, że to co autor umieścił w książce brzmi dla mnie sensownie i z niektórych rzeczy sama korzystam jak m.in. planowanie dni z wyprzedzeniem. To, do czego nie doszłam to nadawanie czynnościom priorytetów lub delegowanie zadań (nie mam komu ;-) ). W książce omówiona jest również kwestia tego, że najpierw trzeba sobie jasno i precyzyjnie wyznaczyć cel oraz wiele – jakieś17 innych cennych - uwag do przyswojenia we własnym zakresie. Poniżej omówiłam tylko parę wybranych aspektów przeplatanych własną refleksją.

„Przekopując się” ostatnio przez różne książki, trafiałam niezmiennie na dwa czynniki, które wyróżniają ludzi sukcesu. Po pierwsze potrafią oni z dziennej listy zadań do wykonania wybrać te najważniejsze (dla ich pracy, rozwoju, przyszłego sukcesu). Po drugie, kiedy już tego dokonają, bez chwili zwłoki zabierają się za realizację tego zadania. Tylko tyle i aż tyle.

Nieraz wiem, co muszę zrobić, ale… dlaczego nie wziąć się za to za 5 minut? Właściwie w 5 minut to zdążę tylko herbatę zaparzyć, to może lepiej dać sobie 10 minut? W 10 minut zdążę już nie tylko przygotować herbatę, ale i dojść do pokoju oraz włączyć odpowiednią muzykę. To może tak 15 minut? Głosik w głowie nie daje za wygraną i kusi… brzmi znajomo?

Przy okazji muzyki - mała dygresja. Przy pisaniu tego wpisu towarzyszył mi całkiem niezły, nastrojowy utwór. Chce się z Wami podzielić moim odkryciem, ale zróbcie przysługę sobie i mnie i nie sprawdzajcie tłumaczenia piosenki - nie warto. Koniec dygresji.


Brian Tracy na samym wstępie książki przywołuje słowa Marka Twaina, który powiedział: 
„jeżeli musiałbyś zaczynać każdy ranek od połknięcia żywej żaby, to przez cały dzień towarzyszyłoby ci poczucie zadowolenia wynikające ze świadomości, że chyba nic gorszego nie może ci się w tym dniu przytrafić, bo to najgorsze doświadczenie masz już za sobą.”

Tytułowa żaba to „największe, najważniejsze zadanie, z którego realizacją będziesz zwlekał”. Jeżeli chodzi o jej zjadanie, to należy pamiętać o dwóch ważnych regułach:
  1. Jeśli musisz połknąć dwie żaby, zacznij od tej, która budzi w tobie większą odrazę.
  2. Jeśli musisz połknąć żywą żabę, nie warto siedzieć i przyglądać się jej zbyt długo.
Moim skromnym zdaniem, z którym nikt nie musi się zgadzać, tutaj tkwi cały geniusz tego jak radzić sobie z odwlekaniem zadań na później. W bardzo obrazowy sposób obie rady mówią nie tylko jak radzić sobie z ważnymi zadaniami (po prostu je wykonać), ale i wskazują, od których zadań powinno się zaczynać (o tym również w dalszej części książki – tzw. kreatywne odwlekanie).

Można powiedzieć, że na pytanie: jak przestać odwlekać realizację zadań?, istnieje tylko jedna prosta odpowiedź – zacząć je robić. Nie wydarzy się żaden cud, nie pojawi się dżin czy krasnoludki chętne do pomocy. Nikt inny nie wykona Twoich projektów, bo nikt inny nie przeżyje Twojego życia za Ciebie. Czasem myślę, że niepotrzebnie utrudniamy sobie proste sprawy. Jest zadanie, to trzeba je wykonać. Koniec kropka. Natomiast obecnie ludzie wykształcili w sobie taki nawyk szukania drogi na skróty, że nawet przy prostej drodze z punktu A (zadanie do wykonania) do B (podjęcie działania), sprawdzają czy aby na pewno nie da się jakoś obejść systemu.

Co jest ważne to to, że każde zadanie można podzielić na mniejsze etapy. „Najlepszą metodą na zjedzenie żaby jest konsumpcja kawałek po kawałku”. Nawet Konfucjusz napisał: „Podróż tysiąca mil zaczyna się od pierwszego kroku.”

Był czas, kiedy duże projekty mnie przerażały. Nie miały początku ani końca, jawiące się jako ogromna bezkształtna masa… W konsekwencji odkładałam takie projekty na „półeczkę” skąd patrzyły na mnie złym okiem i zatruwały rzeczywistość. OD czasu do czasu przypatrywałam się tej mojej „żabie”, ale to nie sprawiało, że byłam bliższa jej zjedzenia (od patrzenia samo się nic nie robi). Wtedy natrafiłam na myśl, aby zastanowić się jaki jest NAJMNIEJSZY możliwy krok do wykonania i go zrobić. Kiedy zacznie się realizować jakieś zadanie znacznie łatwiej jest później przejść w tryb „kontynuacja”. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale podjęcie się zrobienia czegoś wydaje się być znacznie trudniejsze niż kontynuacja. Nieraz podczas pracy okazuje się, że zadanie wcale nie było takie trudne i np. wystarczyło znaleźć parę informacji w Internecie albo też zadanie spodoba się nam w trakcie wykonywania. To ma chyba związek z zaangażowaniem, prawda?
Tak właśnie miałam z pisaniem mojej pracy zaliczeniowej. Temat brzmiał: zarządzanie czasem, a my mieliśmy to dowolnie rozwinąć i nadać temu jakąś formę. Z początku w głowie miałam wielką pustkę. Potem z koleżanką zrobiłyśmy burzę mózgów i od słowa do słowa, powstał ogólny zarys pracy. Następnie podzieliłyśmy się zadaniami i nasza „potworna żaba” zaczęła nabierać kształtów. W miarę przeglądania książek, znajdywałam informacje warte umieszczenia i praca powoli wręcz „sama się pisała”.

Częstym problemem jest brak mobilizacji przekonuje Tracy. Pisze:
„świat pełen jest ludzi, którzy czekają na kogoś, kto przyjdzie i zmotywuje ich by stali się tacy, jakimi pragną być. Problem w tym, że nikt nie przychodzi im na ratunek. Ci ludzie wyczekują autobusu na ulicy, po której autobusy nie kursują. (…) Jedynie 2% ludzi jest w stanie pracować zupełnie bez nadzoru. Nazywamy ich >liderami<.”

W książce autor radzi, w celu zwiększenia własnej mobilizacji, stawiać sobie poprzeczkę trochę wyżej od innych oraz wyznaczać sobie sztuczne (krótsze) terminy.

Równie ważna jest pogoda ducha, optymizm i wiara w siebie. Za namową tej książki wykształciłam w sobie nawyk, aby na pytanie: co u Ciebie? odpowiadać: „dobrze” lub „świetnie”. Nie zliczę ile razy spotkałam się z rekcją pełnego zdziwienia i ile razy tym samym ja zostałam wprawiona w zaskoczenie, że taka odpowiedź nie cieszy się popularnością. Tu nawet nie chodzi o to, aby walczyć ze stereotypem Polaka-marudy. Rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej i została trafnie skomentowana przez Eda Foremana:

„Człowiek nigdy nie powinien dzielić się problemami z innymi, ponieważ 80% ludzi one i tak nie obchodzą, a reszta jest wręcz zadowolona, że ktoś je ma.”

Wpis ten chciałabym podsumować pewnym trafnym spostrzeżeniem (również zawartym w książce). Żyjemy obecnie w czasach, kiedy niemal każdy czuje się przytłoczony zadaniami i obowiązkami. Stara się ze wszystkiego rzetelnie wywiązać, ale gdy tylko kończy jedno zadanie, kolejne dwa wskakują na jego miejsce. Z czasem również rośnie stos książek i artykułów do przeczytanie, kiedy tylko „wyjdziemy na prostą”. Prawda jest jednak brutalna: nigdy nie wyjdziemy na prostą. Nigdy nie znajdziemy dość czasu na zrobienie wszystkiego, co jest do zrobienia. Kiedy tylko uświadomisz sobie te prawdy i je zaakceptujesz, poczujesz się lepiej. Ja się właśnie tak poczułam. To nie ja nawalam, to zadań jest zwyczajnie za dużo ;-)

sobota, 24 maja 2014

Zarządzanie czasem - część teoretyczna

Zarządzanie czasem to nic innego jak zarządzanie sobą w czasie. Czas jest postrzegany jako drogocenny zasób w związku z tym, że obecnie ludzkość cierpi na jego niedomiar. Zawsze bardziej ceni się to, czego brakuje niż to, co jest w nadmiarze. Na temat zarządzania czasem napisano wiele książek, ale część z nich opiera się w głównej mierze na tym samym. Skąd wiem? Sprawdziłam przy okazji pisania pracy semestralnej na temat zarządzania czasem. Okazuje się, że czasem studia potrafią kształcić w sposób życiowy i wiedzę wyniesioną z książek, mogę zaprezentować również tutaj.

Zaraz na początku pisania pracy trafiłam na słowa św. Augustyna, który wysnuł teorię, że czasem nie można zarządzać. Jak zarządzać czasem przeszłym, którego już nie ma, czasem przyszłym, którego jeszcze nie ma, czy czasem teraźniejszym, który wprawdzie jest, ale tylko przez chwilę, by potem również odejść w niebyt? Przyznam, że kusiło mnie oddać pracę tylko z tym wyjaśnieniem św. Augustyna, ale obawiam się, że wykładowca mógłby nie mieć mojego poczucia humoru i dostałabym dwóję, co mnie raczej nie satysfakcjonuje. W związku z tym razem z koleżanką napisałyśmy pracę w Wordzie na niecałe 30 stron. Byłam odpowiedzialna za część teoretyczną tej pracy, więc przejrzałam kilkanaście książek, a w samej pracy zastosowałam ich 10, więc mogę nieśmiało powiedzieć, że nieco wiedzy w temacie time management posiadłam.



Zarządzanie czasem można zdefiniować jako „świadome przekształcenie beznadziei próżniactwa, a także pracy bezużytecznej lub zbyt intensywnej i wyniszczającej, w pracę planową, efektywna i zorganizowaną, zapewniającą osobisty sukces i zadowolenie.” (2)
  1. Celem zarządzania czasem jest odnalezienie wewnętrznej równowagi pomiędzy poszczególnymi dziedzinami naszego życia: osiągnięcia, sens życia, zdrowie, kontakty towarzyskie.
  2. Etapy zarządzania czasem wraz z korzyściami, jakich dostarczają:
  3. Określenie celu: likwidacja słabych stron, koncentracja sił na tzw. wąskich gardłach, ustalenie terminów i następnych kroków
  4. Planowanie: optymalny podział i wykorzystanie czasu
  5. Podejmowanie decyzji: uporządkowanie zadań według stopnia ich ważności i realizacja zadań istotnych w pierwszej kolejności
  6. Realizacja i organizacja: wykorzystywanie czasu w szczytowej wydajności, uwzględnianie okresów wahań formy, rozwój własnego stylu pracy
  7. Kontrola: upewnienie się co do planowanej wydajności, pozytywne nastawienie do życia
  8. Informacja i komunikacja: lepsza organizacja konferencji, ustalenie godzin spotkań, mniej przerw w pracy, ograniczenie ilości dokumentów. (3)
Wszystkie wymienione powyżej etapy pozostają ze sobą w ścisłej korelacji, ponieważ samo marzenie nic nie daje, jeżeli nie zamieni się go w konkretny cel. Cel można osiągnąć jedynie poprzez realizację mądrego planu, który z kolei należy konsekwentnie realizować. Tylko entuzjazm i wytrwałość w realizacji może zapewnić odniesienie sukcesu. Ciągle jednak należy pamiętać o kontroli postępu robót, aby nie rozminąć się z pierwotnym planem. Pominięcie któregokolwiek z etapów uniemożliwia osiągnięcie sukcesu.

Paradoksem jest sytuacja, kiedy chcąc w języku potocznym „zaoszczędzić” czas, ludzie uczęszczają na kursy szybkiego czytanie, kupują komputery z lepszymi procesorami, a na obiad zadowalają się fast foodami. Wszystko po to, by zyskany w ten sposób czas spędzić na wielogodzinnym oglądaniu telewizji czy bezmyślnym graniu na komputerze.

Przeciętny człowiek wg. Michaela Fortino:
  • 7 lat spędza w łazience
  • 6 lat spędza na jedzeniu
  • 5 lat czeka w kolejkach
  • 4 lata sprząta w domu/mieszkaniu
  • 3 lata przesiaduje na spotkaniach i naradach
  • 1 rok szuka różnych rzeczy
  • 8 miesięcy czyta materiały reklamowe i ulotki przesyłane pocztą
  • 6 miesięcy czeka w samochodzie na czerwonych światłach
  • 120 dni myje zęby
  • 4 min./dzień rozmawia ze współmałżonkiem
  • 0,5 min./dzień rozmawia z własnymi dziećmi
Istnieje bardzo wiele wartościowych zasad, odpowiadających na pytanie: jak zarządzać czasem? Oto kilka z nich:
  1. Przyszłościowe myślenie
  2. Sporządzanie planów życiowych
  3. Pozytywna motywacja
  4. Wszystko co jest robione, robione jest również dla innych
  5. Traktowanie własnego czasu jak coś niezwykle cennego i niepowtarzalnego
  6. Podejmowanie działań, które wcześniej się nie powiodły, ale z lepszym przygotowaniem niż poprzednio
  7. Zmiana pracy na taką, którą można wykonywać nawet bez wynagrodzenia
  8. Kontrola efektywności wykorzystania swojego czasu
  9. Nieustanna nauka i inwestycja we własne kompetencje
  10. Równowaga pomiędzy pracą zawodową a życiem osobistym
  11. Dbanie o zdrowie
  12. Nauka zarządzania czasem powinna się zacząć od najmłodszych lat (2)
Powyższa wiedza pochodzi z 3 książek, z czego dwie mogę polecić tj. "Zarządzanie czasem" B.Tracy (1) oraz "Zarządzanie czasem. Poradnik dla mało efektywnych" H.Bieniok (2). Trzecia książka to "Zarządzanie czasem. Bądź panem własnego czasu" J.Seiwerta (3), która moim zdaniem posiada jedynie dumny tytuł i niewiele ponadto.

Nie wspomniałam o żadnych metodach zarządzania czasem, ale to tylko dlatego, że chcę poświęcić jeden wpis na pewną wartościową książkę, która składa się z samych metod i technik zarządzania czasem (stąd będzie i część praktyczna tego wpisu). Nie chcę się powtarzać, dlatego dzisiaj tylko parę informacji ogólnych i ciekawostek.

PS. Ten semestr mam na uczelni maksymalnie zakręcony. Jakoś tak się wszystko ułożyło, że mam szansę zaliczyć całą sesję "przed sesją" i już od 4 czerwca cieszyć się wakacjami. Dlatego też ostatnio widać u mnie drobny zastój w pisaniu, komentowaniu a przede wszystkim w odwiedzaniu Waszych blogów za co serdecznie przepraszam. Chociaż staram się efektywnie zarządzać własnym czasem, to jednak wciąż dysponuje 24h jak każdy śmiertelnik. Mam nadzieję, że mogę liczyć na Waszą wyrozumiałość ;-)






sobota, 17 maja 2014

Wielki świat - to chyba nie dla mnie

Oglądacie filmy, w których akcja dzieje się w wielkich miastach, pełnych wysokich szklanych wieżowców? Do tego świecące słońce, które się w nich odbija, sprawia że miasto wydaje się ładniejsze niż w rzeczywistości. W dole słychać hałas ulicy i widać zatłoczone chodniki, po których szybkim krokiem przemieszczają się przechodnie z obowiązkową kawą na wynos. Ja lubię takie filmy. Wielki świat przez ekran telewizora wygląda całkiem atrakcyjnie i wydawało mi się, że mogłabym się w nim odnaleźć. Moją teorię przetestowałam w zeszłym tygodniu, kiedy pojechałam zobaczyć mój najbliższy wielki świat - Warszawę. Wycieczkę zorganizowałyśmy w ramach studenckiego koła, do którego przynależę i pojechałyśmy w niewielkiej grupie, liczącej pięć dziewczyn.

Zaraz na początku chcę coś wyjaśnić. Ostatni raz byłam w Warszawie, mając zaledwie parę lat i nie bardzo posiadam wspomnienia z tamtego okresu. Niemniej mam dostęp do Internetu i wiedziałam, że Warszawa to żadne New York City. Naprawdę podeszłam do sprawy bardzo realnie. Co nie zmieniło faktu, że trochę się rozczarowałam...

Co sądzę o naszej stolicy po jednodniowej wycieczce?
 

Jeden dzień to zdecydowanie za mało na Warszawę

Spędziłam w niej 9h, przez cały czas chodząc, oglądając i próbując poznać atmosferę tego miasta. Tego ostatniego nie osiągnęłam.
 

Kiepskie oznakowanie miejsc wartych zobaczenia. 

Każde miasto posiada obiekty typu must-see i wszyscy turyści uznają je za obowiązkowy punkt wycieczki. W Warszawie to np. Park Łazienek Królewskich. Zdecydowanie brakowało mi drogowskazów, wskazówek, mapek. Czegokolwiek, co pokazywałoby, że stolicy zależy na tym, by się pochwalić tym, co posiada. Same miałyśmy raczej nieszczególną mapkę wydrukowaną z Internetu i raczej kierowałyśmy się tym, że podążamy w tym i tym kierunku – nieważne jaką ulicą.
 

Maj to chyba kiepski sezon na takie wycieczki, 

bo dużo dróg jest w remoncie. Ponadto same Łazienki – zarówno pałac jak i niektóre ścieżki były odnawiane lub remontowane. 
 

Centrum Nauk Kopernika zniechęciło mnie tak bardzo, 

że wątpię, że zechcę tam się kiedyś jeszcze wybrać. Ochroniarz wręcz nas stamtąd wyrzucił, oburzając się przy tym, że nie potrafimy czytać. Oszczędzę szczegółów, podsumowując, że było niesympatycznie. A wszystko dlatego, że nie miałyśmy wcześniej zarezerwowanych biletów…
 

Duży plus dla ludzi

Trafiłyśmy na wielu miłych osób, które chętnie nam wytłumaczyły jak dojść do niektórych miejsc (jak wspominałam – mapka była nieszczególnej jakości i zawiodła).
 

W powietrzu czuć pośpiech. 

Zawsze wydawało mi się, że jest to czysty wymysł, że wielkie miasta żyją szybciej. Ludzie, którzy tam mieszkają chodzą szybciej, mówią szybciej, gestykulują szybciej. Przekonałam się, że naprawdę coś w tym jest.
 

Ogrom miasta

Zdecydowanie za duże jak dla mnie. Uznałyśmy, że gdyby ktoś się mocno uparł, to prawdopodobnie mógłby spędzić całe życie w jednej dzielnicy, nie mając pojęcia o tym, co znajduje się w innych.
 

Parki

Tutaj ogromny plus. Byłam nimi oczarowana i to bez wyjątku. Najbardziej spodobał mi się Park Ujazdowski, w którym zrobiłyśmy sobie przerwę w drodze do Łazienek Królewskich. Poniżej zdjęcia - dość kiepskiej jakości, bo robione telefonem. Zapewne niektórym z Was się narażę, ale trudno: Park Ujazdowski spodobał mi się znacznie bardziej od samych Łazienek Królewskich.



Park Ujazdowski

Park Ujazdowski

Niezmiernie cieszę się, że dopisała nam pogoda, bo inaczej odległość, którą pokonałyśmy,zabiłaby nas, a tak tylko „lekko” zmęczyła. Nogi bolały, ale na twarzy był tylko i wyłącznie uśmiech, bo kiedy tak cudnie świeci słońce, nie sposób być ponurym.

Podsumowując, jestem zadowolona, że wreszcie udało mi się pojechać do Warszawy, bo z tym zamiarem nosiłam się już jakieś 2 lata, ale zawsze było „coś”, co nie pozwalało. Teraz wreszcie miałam okazję przekonać się, jak to wszystko wygląda i że wcale nie jest tak bajecznie jak na filmach. Wieżowce nie błyszczą się w słońcu. Jest ich tak mało, że w ogóle wyglądają na dzieło przypadku a nie jak element większej całości. Wiem, że aby móc coś ocenić, wpierw należy to poznać, a jeden dzień na poznanie Warszawy, to jak na samym początku wspomniałam, jest zdecydowanie za krótko. Potraktujcie powyższe punkty jako zbiór luźnych spostrzeżeń (takie pierwsze wrażenie, które wywarło na mnie miasto), a nie obiektywną opinię. Od zeszłego tygodnia zasypiam z myślą, że chociaż moje miasto nie jest wielkie, nie posiada wieżowców i co najgorsze nie ma w nich parków, to jednak wolę je znacznie bardziej od Warszawy. To tylko moje odczucia i jeżeli czyta mnie jakiś mieszkaniec naszej stolicy, to mam nadzieję, że się nie pogniewa za to, co napisałam.

sobota, 10 maja 2014

Bunt przed nijakością

Z natury jestem spokojna, ale jest we mnie mała nuta buntu przed „nijakością życia”. Ta nuta jest ze mną od gimnazjum. Zawsze musiałam robić coś dodatkowo, coś po zajęciach, coś w grupie. Moi rodzice nie należą do tych, którzy wysyłają dzieci w przedszkolu na zajęcia z angielskiego, gry na pianinie i basenu. Nikt mi czasu nie organizował (zresztą kiedyś chyba nie było takiej mody – na całe szczęście mogłam być tylko dzieckiem). W swoim życiu podświadomie chciałam czegoś więcej niż szkoła-dom-dom-szkoła. Dlatego były zajęcia teatralne, sekcja koszykówki, koło historyczne, koło wiedzy o kulturze (czyli głównie zajęcia o sztuce i architekturze), zajęcia z angielskiego, zajęcia z rysunku. Historię jako przedmiot bardzo lubiłam i naprawdę mnie interesowała, potem przerzuciłam się na sztukę. Angielski zawsze był równocześnie. Ale nie robiłam żadnej z tych „naukowych” rzeczy, bo musiałam. Ja chciałam, interesowały mnie budowle we Włoszech, dzieje starożytnych piramid jak i nazwanie tego wszystkiego po angielsku. Byłam ciekawa świata, próbowałam, szukałam siebie. Naprawdę, patrząc z perspektywy czasu, każde zajęcia czegoś mnie nauczyły. Zajęcia teatralne to była moja pierwsza walka z nieśmiałością. Udana – dały mi niesamowitą podstawę ;-)

„I kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu.”
/Paulo Coelho/

Cytat znany przeze mnie od paru lat, ale nigdy specjalnie lubiany. Zwyczajnie go nie rozumiałam, bo czy wystarczy sobie o czymś zamarzyć i wszyscy wokół będą mi przyklaskiwać? Co za bujda! Teraz nauczyłam się na to patrzeć inaczej. Nie chodzi tutaj o moc pozytywnego myślenie i naiwną wiarę, że jak sobie coś postanowię, to nie spotkam na swojej drodze żadnych przeszkód. Już ostatnio wspominałam, że kiedy tylko wymyśliłam sobie wolontariat, to musiałam być nieźle zdeterminowana, żeby mi się udało coś znaleźć. Właściwie nie „coś”, a możliwość pracy z dziećmi, konkretniej udzielanie im korepetycji. Jestem dobra z matematyki oraz angielskiego, co uważam za pożądane umiejętności, bo z matematyką większość dzieciaków ma problem.

Naiwnie myślałam, że skoro posiadam odpowiednią znajomość tematu oraz są ludzie którzy potrzebują dodatkowej pomocy w ramach tego, co chcę zaoferować, a co najważniejsze posiadam czas i chęci – to nie ma nic łatwiejszego niż zostać wolontariuszem. Problem polegał na tym, że nigdy nim nie byłam i nie miałam zielonego pojęcia jak się nim stać, gdzie szukać ofert i jak to wszystko wygląda organizacyjnie. Próbowałam działać na własną rękę, opierając się na informacjach dostarczanych przez Google, ale efekty były takie jak wspominałam i zniechęcona na pewien czas porzuciłam temat. W marcu los się do mnie uśmiechnął, a wszechświat przyszedł do mnie z pomocą. Tak to właśnie widzę. Szukałam miejsca, gdzie mogłabym odbyć praktyki i całkowicie przypadkiem trafiłam na placówkę, która zajmuje się różnymi inicjatywami społecznymi, m.in. wolontariatem. Trochę musiałam się oswoić z tą myślą i w końcu pod wpływem endorfin po szkoleniu, poszłam do placówki, aby się wszystkiego dowiedzieć. Miałam długą listę pytań typu co i jak oraz gdzie. Powiedziałam o swoim pomyśle na siebie i przesympatyczna dziewczyna powiedziała, że postara się mi coś znaleźć. Okazało się, że w przypadku wolontariatu jest podobnie jak w przypadku szukaniu pracy: część ofert w ogóle nie jest publicznie ogłaszana i jedynie z polecenia można się o nich dowiedzieć. Tak trafiłam do świetlicy środowiskowej, działającej na terenie pewnej gminy niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Byłam na rozmowie z osobą, która czuwa nad świetlicami w tamtym regionie (jest ich kilka). Znowu miałam szczęście, bo trafiłam na niesamowicie miłego pana, który z wielką cierpliwością wszystko mi wytłumaczył, omówił i wcale mu nie przeszkadzało, że nie mam doświadczenia w wolontariacie ani że nie studiuję pedagogiki. Mogę powiedzieć, że raczej cechowała go szczera ciekawość jak to wszystko będzie wyglądać i był zainteresowany tym, co sama wymyślę, zostawiając mi dosyć sporo wolnej ręki.

Dlatego właśnie uważam, że wszechświat mi sprzyjał – przy okazji czegoś zupełnie innego, znalazłam wolontariat, przypadkowo trafiłam na bardzo miłych ludzi, którzy wytłumaczyli mi co i jak oraz dali ciekawe perspektywy. Warto było zrobić podstawowy krok tj. powiedzieć, że chcę i trochę się przy tym uprzeć. Reszta sama się ułożyła.

Kiedy szukałam możliwości wolontariatu, myślałam, że raczej znajdę coś „gotowego” i sama będę się musiała wpisać w jakiś schemat działania. Tymczasem mogę powiedzieć, że jestem inicjatorką, bo dotychczas w tych świetlicach nikt nie prowadził zajęć stricte edukacyjnych. Jestem do tego sama, sama muszę kombinować nad formą oraz nad tym jak zainteresować dzieciaki tym, co mam im do przekazania. Bo jeżeli zajęcia będą za bardzo przypominać zwykłe lekcje, to nikt nie będzie przychodził. Na razie byłam tylko na paru spotkaniach, więc cały czas szukam właściwej formy i przyznaję, że trochę eksperymentuję. Ale podoba mi się to. To takie moje wyzwanie, które staram się „oswoić” i wiem, że za jakiś czas nabiorę doświadczenia i będzie mi łatwiej. Póki co, wciąż się uczę. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że dostaję od dzieciaków niesamowicie pozytywny bodziec. Zawsze po powrocie do domu czuję jak dobra energia mnie rozpiera.


Jestem jedynaczką, a w mojej najbliższej rodzinie nie ma małych dzieci, więc to mój pierwszy i jedyny kontakt z małymi dziećmi, bo do świetlicy uczęszczają dzieciaki, które chodzą do podstawówki. Zapewne też właśnie dlatego, że jestem jedynaczką, jestem skłonna pracować z dzieciakami. Przypuszczam, że gdyby młodsze rodzeństwo dało mi popalić na co dzień, to taka forma spędzania wolnego czasu byłaby ostatnią, która przyszłaby mi do głowy.

Dlaczego wolontariat? Bo nie chcę mieć ubogiego życia, składającego się z uczelnia – dom – uczelnia. Bo mam za dużo energii i muszę ją jakoś spożytkować. Bo lubię pomagać. Bo lubię być zajęta i czuć, że robię coś pożytecznego. Poza tym wolontariat niesamowicie dobrze wpłynął na moją organizację czasu – zgodnie z zasadą, że im więcej zadań do wykonania, tym więcej czasu. Paradoks jest taki, że spędzając wczorajszy dzień na pisaniu jednej z dwóch prac zaliczeniowych w tym semestrze (pierwszą skończyłam w poprzedni weekend, więc teraz wzięłam się za drugą), moja koleżanka była zdziwiona, że się już ją piszę, ale skomentowała to słowami: skoro masz tyle wolnego czasu… Ja i wolny czas? Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie przypuszczałabym, że patrząc na mnie z boku można powiedzieć, że cierpię na nadmiar wolnego czasu… A jednak. Życie zaskoczyło mnie nie pierwszy raz. I zapewne nie ostatni.

Podsumowując, od wielu lat do czegoś mnie ciągnie – zawsze do czegoś nowego. Nie są to szalone rzeczy, bo to byłoby niezgodne z moim charakterem. Ale są to rzeczy, które mnie rozwijają. Dają mi szczęście! Życzę Wam odnalezienia czegoś podobnego we własnym życiu. A jeżeli już to znaleźliście, to trzymajcie się tego jak długo możecie ;-)

poniedziałek, 5 maja 2014

Jestem dziewczyną przeciętną czy nieżyciową?


Ostatnio uczestniczę w dziwnych wydarzeniach. Zakłóciły one mój pogląd na to, co jest nadal uważane za przeciętność. Nie wiem, czy warto się wyróżniać oraz sprawiły, że zastanawiam się jak staro można czuć się w wieku 23 lat. To wszystko przytrafiło mi się w przeciągu miesiąca.