piątek, 26 lutego 2016

Sesja prawdę Ci powie - kto (nie)wart Twojego czasu

Nigdy do końca ich nie poznasz. Czasem Cię zaskoczą, ale równie często mogą Cię zawieść. Możesz zawczasu wyrobić sobie o nich opinię, ale i tak jest wysoce prawdopodobne, że okaże się ona błędna. Za wszelką cenę starasz się znaleźć pewne schematy, do których wszystkich dopasujesz, ale to zadanie jest z góry skazane na niepowodzenie. Błądzisz, szukasz, poznajesz i nie potrafisz się nadziwić, że każdy jeden jest inny. Nie ma dwóch podobnych, dzięki czemu są niesamowicie fascynujący. Ludzie. Czy ich poznawanie kiedyś mnie znudzi?
lubię poznawać nowych ludzi
Pamiętam jak dziś rozmowę sprzed paru miesięcy z pewnym nowo poznanym kolegą. Byłam (i chyba wciąż jestem) na etapie mało krytycznej fascynacji ludźmi z Krakowa. Wtedy (i teraz) zachwycało mnie dosłownie wszystko – ich wiedza, obycie, nieprzejmowanie się opinią innych, indywidualizm, chęć otrzymania od życia czegoś więcej poza zwykłą edukacją. Trafiłam do grupy fajnych ludzi, szybko zostałam starostą, koordynatorką projektu i jakoś życie nie dało mi odczuć, że jest trudniej, surowiej lub jakoś nie tak. Byłam z życiem na „tak” i trudno było mi uwierzyć, że ktoś ponownie może mnie zawieść.

Pamiętam swój entuzjazm i lekko przesadny optymizm przejawiający się tym, że chciałam widzieć wszystko w różowych kolorach. Mój kolega powiedział mi wtedy, że jeszcze się zdziwię, bo ludzie z Krakowa są znani z tego, że patrzą tylko na siebie. Pilnują swojego interesu i są nieskorzy do pomocy innym. Trochę w to nie uwierzyłam, a trochę wyszłam z założenia że jak dotąd niespecjalnie potrzebowałam pomocy, więc teraz też specjalnie mi na niej nie zależy.

Minęło trochę czasu, pochłonęła mnie codzienność i nie pamiętałam już o tej rozmowie i dziwnych wnioskach o wyścigu szczurów. Właśnie wtedy nadszedł czas sesji oraz weryfikacji moich poglądów. I co się okazało? Ci, którym ufałam, zawiedli mnie a ci po których bym się tego nie spodziewała, pomogli mi. Wtedy wysnułam wniosek, że sesja obnaża prawdziwy charakter człowieka. Dlaczego?

Po pierwsze

studenci żyją wtedy w nieustannym stresie, podsycanym przez permanentne niedobory snu. W efekcie gwarantuję, że albo są sobą albo wychodzi z nich ich najgorsza wersja samych siebie. Warto wiedzieć z kim się trzymamy przez cały semestr, prawda? To bezcenna wiedza na temat tego, kto mimo wszystko ma dla nas czas, komu chce się nam pomóc, kto cieszy się z naszych sukcesów i kto nas wspiera kiedy podwinie się nam noga.

Po mojej sesji (która na dobrą sprawę jeszcze trwa) doszłam do kilku interesujących wniosków. Oczywiście są ludzie, którzy patrzą tylko na siebie i zależy im na własnym sukcesie. Są tacy, którzy znajdą przynajmniej 15 minut dziennie, żeby zapytać jak Ci poszło – choćby nie wiem co, znajdą ten kwadrans. Bardzo lubię tych, którzy mimo moich porażek, nie odwracają się tylko rzucają te wprawdzie wyświechtane, ale jakże pożądane słowa „dasz radę” i „kto jak nie Ty”. Gdyby można było, wkleiłabym tutaj łapkę z kciukiem.

Kolega z którym rozmawiałam okazał się należeć do grupy osób, które patrzą tylko na swój własny interes a pojęcie empatii zostawili za sobą za drzwiami szkoły średniej. Ale to nic, otrzymałam zaskakującą propozycję pomocy od osoby, z którą w ciągu semestru rozmawiałam w sumie może z 5 razy, z tego tylko 2 razy na żywo. To pokazało mi, że niektórzy po prostu mają w sobie to coś, czego inni się nie nauczą, nawet gdyby się starali.

Po drugie 

w czasie sesji jest naprawdę niewiele czasu na stosunkowo dużą ilość materiału do opanowania. Logicznym działaniem staje się nadawanie priorytetów – uczę się czy oglądam seriale? Uczę się, czy pomagam znajomemu z nauką już zdanego przeze mnie egzaminu? Uczę się czy rozmawiam z kimś, na kim mi zależy. A może skoro mnie zależy, to druga osoba powinna dać mi więcej luzu w myśl wzajemnego porozumienia? Uczę się, czy… idę zamiatać pustynię?

Po trzecie

okazuje się kto jest panikarzem, optymistą czy pesymistą. W ciągu semestru tego nie zauważysz, bo wszyscy mają podejście do życia zawierające się w słowie „luzik”. A w czasie sesji słychać albo jęki albo okrzyki radości a pomiędzy tym tych, którzy narzekają i tych, którzy wspierają całą grupę, bo „przecież nie może uwalić całego roku”. Nieważne co mówisz, ważne by pomogło innym mniej się zamartwiać.

Po czwarte

dostrzegasz ludzi z podejściem „byleby było 3” i tych, co mówią „muszę mieć 5”. Podobno. Na licencjacie rzeczywiście widziałam takich ludzi i potrafiłam ich wskazać palcem. Teraz mam z tym trochę problem, bo nie mam aż tak klarownego podziału na jednych i drugich. Niemniej, zaczęło mnie denerwować coś innego. Osoby z podejściem „byleby zaliczyć” bardzo krytykują tych z ambicją na 5. Mówiąc wprost – wyśmiewają ich. Bo to nie szkoła średnia, nie ma świadectwa z paskiem a pracodawca na oceny też nie patrzy. Fakt, to wszystko się nie liczy. Ale kilka stówek miesięcznie, które dostaje się dzięki stypendium już nie tak łatwo skrytykować. Może dla niektórych to wciąż mało, ale… mieć a nie mieć? Rozumiem, że ktoś nie ma potrzeby dostawać stypendium, bo mu rodzice wszystko płacą. Rozumiem, że magisterka to już czas kiedy część osób pracuje i zarabia znacznie więcej niż gwarantuje stypendium. I znowu popadam w utarty schemat – rozumiem jednych i drugich, ale jestem wyjątkiem. Wymarły ze mnie gatunek, bo nie oceniam ludzi po zachowaniu a po ich potrzebach – najpierw staram się zrozumieć co nimi kieruje, a dopiero potem wyrabiam sobie delikatny osąd. Na koniec podzielę się jedną myślą: ciekawym fenomenem jest to, że osoby z tymi piątkami nie krytykują tych, którzy ledwo zdają. Czyżby u podstaw takiego zachowania leżała tylko i wyłącznie zazdrość?

Przez ostatnie dwa miesiące los nie postawił na mojej drodze nowych ludzi – to była wciąż ta sama grupa, ale za to poznałam ją z innej strony, a niektórych poznałam po prostu głębiej. Zafascynowałam się nimi i odkryłam nietuzinkowe osobowości. Paru z nich planuję lepiej poznać wraz z rozpoczynającym się semestrem. Cieszę się, że mogę i nie chcę już marnować więcej czasu. Bo on przecież i tak upłynie, a tyle fascynujących osobowości jest wokół mnie...

Moja sesja wciąż trwa, został mi ostatni tydzień i ostatni egzamin. Styczeń i luty to miesiące które ledwo kojarzę. Pierwszy raz przeżyłam taką sesją i zrozumiałam, że to co miałam na licencjacie sesją nie można było nazwać. Ale o tym będzie następnym razem. Nie obiecuję kiedy dokładnie, ale na pewno wkrótce.

13 komentarzy:

  1. Heh, ja tak na to nie patrzę. Ale może czasem by się przydało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz sesja to nie jedyny taki moment, kiedy można się zastanowić się nad tym, kto jaki jest i kto powinien być częścią naszego życia. Ewentualnie, dla kogo nie warto przeznaczać już tak wiele czasu jak dotychczas. Każdy ma swój czas, kiedy nachodzą go refleksje - dla mnie to była sesja.

      Usuń
    2. No dobra, po części tak.

      Usuń
  2. Powodzenia na tym ostatnim egzaminie!!! Tak, na niektorych mozna bardzo sie zawiesc, na innych o dziwo pozytywnie zaskoczyc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem dlaczego, ale mnie coraz częściej zaskakuje normalność. Albo też to, co przeze mnie jest postrzegane jako norma, z czym nie wszyscy się zgadzają.

      Usuń
  3. Jak dobrze, że wróciłaś. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ludzie są różni i myślę, że dużo czasu zajęłoby nam posegregowanie ich, dopasowanie do poszczególnych kategorii. Dlatego nie widzę w tym sensu :) Jeżeli z kimś dobrze się dogadujemy, zasługuje on na miano kolegi, jeśli z jakiegoś powodu staje się nam bliższy, zostaje on przyjacielem. Ale tak naprawdę prawdziwe oblicze człowieka wychodzi na jaw, kiedy ów człowiek jest wypychany ze swojej strefy komfortu i proszony o pomoc, na przykład. Stare przysłowie głosi, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i w pełni się z nim zgodzę, bo na człowieka, któremu na nas zależy nie podziała ni presja, ani stres i zawsze będziemy mogli na niego liczyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że segregacja ludzi byłaby z góry skazana na niepowodzenie. Nikt z nas nie jest czarno-biały i miewa swoje gorsze dni. To raczej chodzi o to, co w nas przeważa. Zresztą, mimo tego że nie zawsze trafi się na fajnych ludzi to i tak uważam, że warto poznawać ich coraz więcej. Dzięki temu odsetek tych, którzy psują nam humor znacznie się zmniejsza.
      Masz absolutną rację, że dopiero kiedy sytuacja zmusza nas do tego, że potrzebujemy od kogoś pomocy, czasu lub wsparcia, wtedy dowiadujemy się z kim tak naprawdę mamy do czynienia. Człowiek nie jest samotną wyspą i zawsze będzie zależny od innych.

      Usuń
  5. To ja trzymam kciuki, żeby wszystko poszło po Twojej myśli. Co zaś do ludzi, to faktem jest, że najlepiej się ich poznaje w sytuacjach ekstremalnych.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja również się cieszę, że już jesteś i tak też myślałam, że Twoja nieobecność jest spowodowana po prostu sesją.
    Tak to już jest zarówno na studiach jak i w dorosłym życiu, że wtedy, kiedy rzeczywiście czegoś lub kogoś potrzebujesz, to dowiadujesz się na kogo możesz liczyć. Na studiach w grę wchodzi stypendium w życiu korporacyjnym czy też ogólnie to często są też pieniądze, o które się walczy. Patrząc z perspektywy - szczególnie moich ostatnich studiów, ja zawsze pomagałam innym, ale nie zawsze byłam usatysfakcjonowana z tej sytuacji. Ktoś kto pomaga nie może dawać z siebie więcej niż ten, który tej pomocy potrzebuje. Ja mogłam swój czas poświęcić dla tych, którzy wcześniej z jakiś przyczyn nie chodzili na wykłady, bo mieli inne "obowiązki" do zrobienia. Podczas którejś sesji bardzo źle się czułam. I ledwo byłam w stanie zrobić to co ja miałam do zrobienia. Ludzie byli tak przyzwyczajeni do mojej pomocy, że nie mogli dać sobie rady i całą frustracje odczułam na mojej osobie. Kilka miesięcy później okazało się, że te bóle, które mnie tak dręczyły doprowadziły mnie na odział onkologii. Oczywiście byłam zdana tylko na swoje siły. Na szczęście była to burza w szklance wody, ale po operacji długo jeszcze nie mogłam dojść do siebie. zrewidowałam, tak jak Ty, swoje pojęcie kolegi/koleżanki/przyjaciela. Jeśli mam teraz komuś pomóc dwa razy się zastanowię, czy ewentualnie kiedyś to ja będę mogła liczyć na pomoc tej osoby, nawet pomoc, która będzie polegała na wysłuchaniu moich problemów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To o czym piszesz, to lekcja której wciąż się uczę - jeżeli ktoś nie chce pomocy, to nie ma sensu mu jej wpychać na siłę. To jak z korkami u dzieci w szkole - rodzice posyłają i płacą za korepetycje a dzieciakom nie zawsze zależy, więc jak tu uczyć innych? Nie lubię robić czegoś, co nie przyniesie rezultatów, bo brakuje zaangażowania drugiej strony. Teraz jestem w podobnej sytuacji, kiedy to ja jestem bardziej zdeterminowana i zaangażowana w działania, które nie do końca są moją odpowiedzialnością. Osoba bezpośrednio odpowiedzialna liczy, że zawsze znajdzie się ktoś, kto to (cokolwiek by to nie było) zrobi za nią.
      Tak jak piszesz, nie chodzi o to żeby być interesownym w życiu i robić tylko to, co się opłaca. Ale by czasem się zastanowić, czy nie jest się tylko i wyłącznie perfidnie wykorzystywanym.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...