sobota, 7 czerwca 2014

Rozdźwięk

Ukryte Miasto
Pustelnik z klasztoru Sceta zwrócił się do opata Theodora:
- Wiem dokładnie, jaki jest cel naszego życia. Wiem, czego Bóg oczekuje od ludzi i jak najlepiej mu służyć. A jednak nie jestem w stanie zrobić wszystkiego, co powinienem, by służyć Panu.
Opat Theodor długo milczał. W końcu rzekł:
- Wiesz, że po drugiej stronie oceanu znajduje się miasto. Ale nie znalazłeś łodzi, nie wniosłeś bagażu na pokład i nie przemierzyłeś oceanu. Po co mówić o tym, jak wygląda to miasto i jak powinniśmy chodzić jego ulicami? Nie wystarczy wiedzieć, jaki jest cel w życiu ani w jaki sposób mamy służyć Bogu. Musisz zmienić wiedzę na działanie, a wtedy droga sama się przed tobą otworzy.
 
 
Nie jestem pewna, ale wydaję mi się, że autorem powyższych słów jest Coelho. Możliwe jest również, że Coelho tylko je przytoczył w jakimś artykule. Nieważne. Ważne, co powyższa historyjka sobą prezentuje.

Jakieś propozycje? Ja widzę tutaj przede wszystkim rozdźwięk. 
 

Rozdźwięk pomiędzy tym, co opowiadamy, a tym co rzeczywiście robimy.

Uczyłam się na egzamin przez cztery dni… Potem ktoś inny Ci donosi, że wcale nie przez cztery dni, a co najwyżej przez cztery godziny (być może w ciągu tych czterech dni). Obiecuję, że do końca roku oddam Ci pieniądze… Ty z kolei przekonujesz się, że do końca roku nie dostajesz pieniędzy, a być może i nie widzisz więcej samego dłużnika. Jak skończę studia, otworzę własny biznes – mam tyle pomysłów… Po paru latach spotykasz taką osobę, pracującą na stanowisku urzędnika albo w korporacji jako szarą mrówkę.
 

Rozdźwięk pomiędzy tym, o czym marzymy a rzeczywistością. 

Chciałabym schudnąć… Więc dlaczego jesz tyle słodyczy i całe dnie spędzasz przed telewizorem lub komputerem w pracy? Bo tak wygodniej? Naprawdę? Chciałabym zostać aktorką… Więc dlaczego idziesz na studia polonistyczne, a nie aktorskie? Bo rodzice? Naprawdę? Chciałabym być w życiu szczęśliwy/-a… Więc dlaczego nie zadasz sobie podstawowego pytania: co musiałoby się stać, abym był/-a szczęśliwy/-a? Bo to za trudne? Naprawdę?

Rozdźwięk pomiędzy Tobą wewnątrz, a Tobą na zewnątrz. 

Przecież to, co pomyślisz, nie zawsze powiesz na głos. Zeskanujesz mi te notatki, prawda? Odpowiedź cicha: Oczywiście, że nie, bo nie po to chodzę na wszystkie wykłady, żeby je Tobie później przesyłać, podczas gdy Ty siedzisz w domu i oglądasz filmy w Internecie. Odpowiedź głośna: jasne, nie ma sprawy. Dużo się uczyłaś? Odpowiedź cicha: od trzech dni nie robię niczego innego. Odpowiedź głośna: tyle, co wszyscy. Musisz mieć dużo czasu wolnego, skoro ze wszystkim się wyrabiasz. Odpowiedź cicha: czasu wolnego mam mniej od ciebie, ale widocznie potrafię się lepiej zorganizować. Odpowiedź głośna: trochę, jakoś daję radę.

Kiedy człowiek zauważy taki rozdźwięk w swoim życiu może podjąć dwa działania. Albo go zaakceptować, albo się go pozbyć poprzez działanie w zgodzie z tym, co myśli.

Zazdroszczę ludziom, którzy jasno wiedzą czego chcą od życia. Być może są to jednostki, ale w takim razie jestem otoczona tylko i wyłącznie przez takie jednostki. Od czasów liceum wiedzieli, że chcą zostać lekarzami, prawnikami, psychologami, pedagogami, księgowymi czy kosmetologami. Mieli wytyczony cel i można powiedzieć, że doszli do niego jak po sznurku. Programowo. Wszystko wyliczone, zaplanowane i finalnie zrealizowane. A ja? Ja najpierw chciałam być nauczycielką, potem dziennikarką, później prawnikiem, potem architektem, jeszcze później panią inżynier z budownictwa, teraz ekonomistką… Gdyby chociaż te wszystkie zawody miały ze sobą jakiś wspólny mianownik, byłoby mi znacznie łatwiej. A tak mam rozdźwięk. Bo istnieje jedna rzecz, której jeszcze nie próbowałam, a która dałaby mi szczęście. Niemniej to zawód z reguły niedochodowy. Nieważne co to jest. Ważne, że rozum tego nie popiera. Tylko serce jest za nim. A czy samo serce to jednak nie za mało? Bo istnieje jeszcze rozdźwięk między rozumem a sercem. I on jest z nich wszystkich chyba najtrudniejszy…


Co zrobić, by osiągnąć szczęście, kiedy mamy rozdźwięk - obojętnie jaki? Dzisiaj oddaję Wam głos i z chęcią poczytam o Waszych pomysłach ;-) Bo ten wpis przecież nie może się tak skończyć...

25 komentarzy:

  1. Karolino,
    Kiedyś, dawno temu, poszłam na studia (Prawo i Administracja), bo to co chciałam robić naprawdę było wg moich rodziców zbyt plebejskie. Uważali że się zmarnuję, bo jak mówili niegłupia ze mnie dziewczyna. Więc poszłam na te nieszczęsne studia...po trzech latach rzuciłam i...dziś pracuję w tym zawodzie, co chciałam. Jestem w tym dobra i czuję, że się spełniam zawodowo.
    Ale...w toku życia może pojawić się coś, co nas mocno zainteresuje i być może będziemy chcieli coś zmienić, również zawodowo. Po prostu spróbować czegoś innego.
    Nie powiem Ci czy pójść za głosem serca, czy rozumu. To Twój wybór...wierzę, że wybierzesz szczęście:) Wiem, że to czasami trudne, ale uważam że podejmiesz najlepszą dla siebie decyzje, ponieważ jak na tak młodą osobę jesteś bardzo dajrzała i świadoma siebie. Zazdroszczę Ci, bo sama w tym wieku byłam inna.
    Ależ się rozpisałam ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozpisałaś się i to w dodatku w mądrym stylu, więc bardzo dziękuję za komentarz i za pochwałę. Obie rzeczy bardzo mnie ucieszyły.
      Jesteś dowodem na to, że kiedy rzucałam jedne studia, to wydawało mi się, że jestem jedyna.... A potem poznawałam coraz więcej i więcej ludzi, którzy podjęli podobną decyzję do mojej. I Ty jesteś kolejną taką osobą, która mi pokazuje, że zmiany mogą wyjść nam na lepsze. Jeżeli tylko odważymy się je zrealizować.
      Czasem sobie myślę, że ta moja "samoświadomość" plus pragnienie bycia szczęśliwą sprawia, że nie potrafię sobie aktualnie znaleźć zajęcia. Dużo rzeczy mnie ciekawi, wiele chciałabym wypróbować, a przez to już teraz zadaję sobie wiele pytań i zastanawiam się, czy robiąc to i to będę za pięć lat szczęśliwa, czy może będę żałować podjętych decyzji? Inni z kolei nie myślą wiele, kończą studia, idą do pracy i być może przy okazji wieku średniego popadną w melancholię i zadadzą sobie pytanie, czy nie warto było zrobić innych studiów....W ten sposób zyskują jakieś 20 lat względnego spokoju, a ja mam za sobą póki co jakieś 5-6 lat "niepokoju"... Myślę jednak, że w ogólnym rozrachunku wyjdę na tym lepiej, i okaże się że wybrałam szczęście. Jakiekolwiek ono nie będzie ;-)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Podobno Leonardo da Vinci odkrył prawo "connessione", które mówi, że wszystko się łączy ze wszystkim. Wiara w to bardzo wiele rzeczy ułatwia i wydaje mi się, że niektóre z takich "rozdźwięków" niweluje. Szczególnie te związane z wytyczaniem życiowych celów. ;)

    A tak w ogóle widzę też trzeci sposób na "rozdźwięk": zmianę myślenia. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmiana myślenia, czyli rozdźwięki nie istnieją? Ja i wszechświat to jedno? ;-)
      Nie słyszałam o tym prawie, ale rzeczywiście oferuje pewnego rodzaju pocieszenie. To coś na zasadzie, że "nic nie dzieje się bez przyczyny"?

      Usuń
    2. Chodziło mi raczej o interdyscyplinarność, to że wiele dziedzin się ze sobą łączy, a poza tym do jednego celu prowadzi nieskończenie wiele dróg. Wydaje mi się, że takie wyjaśnienie byłoby bliższe człowiekowi renesansu. :)

      A wracając do tematu, wmawianie sobie, że jest się spójnym, kiedy tak naprawdę coś jest nie tak byłoby trochę absurdalne ;) Chodziło mi konkretnie o trzeci podany przez Ciebie przykład, o zmianę tego "cichego głosu".

      Usuń
    3. Teraz już rozumiem. Dzięki za bliższe wyjaśnienie ;-)

      Usuń
  3. Co robić, by osiągnąć szczęście? Działać, działać i jeszcze raz działać.
    Możemy świetnie wyglądać, możemy zarabiać miliony, możemy mieć fajnych znajomych i bliskich. Trzeba tylko ciężko pracować. Tylko tyle i aż tyle.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię prostotę Twojego komentarza :-) W dobrym tego słowa znaczeniu. To tak a propos tego, że drogi na skróty nie istnieją i samemu należy działać, a nie patrzeć jak działają inni? Pytanie, które powstaje to: w którą stronę działać? Kogo słuchać?
      Pozdrawiam ;-)

      Usuń
    2. Nie wiem, którą drogę wybrać i kogo słuchać. Na pewno warto uczyć się od innych i na błędach innych. I na swoich błędach.
      Na pewno zgadzamy się, że trzeba coś robić, a nie tylko myśleć:)

      Usuń
    3. O tak, w tej kwestii zgadzamy się bezsprzecznie :-)

      Usuń
  4. To masz jeszcze jeden rozdźwięk, bo chcesz ze mną faszerować czekoladowe króliczki ;)
    A tak na poważnie to chyba większość tych rozdźwięków ma zakorzenienie w kwestiach społecznych i psychologicznych. Ten rodzaj komunikacji zachodzi na poziomie tzw. rytuałów. Aby mieć normalne relacje nie z każdym można o tym samym porozmawiać i tyle samo powiedzieć. Tu tak samo zawsze istnieje ryzyko, że komentarz może zostać źle zrozumiany tym bardziej, że nie ma wglądu na ekspresje ciała.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze jeden komentarz chciałbym dodać. Jest to spowodowane, że ta sytuacja o której chce powiedzieć wydarzyła się kilka godzin później po napisaniu komentarza. Od razu na myśl przyszła mi ta notka.
    Otóż wczoraj wieczorem przyszedł do mnie kolega (w sumie więcej osób niż on, ale on odgrywa zasadniczą rolę). Akurat miałem pod ręką ciasto to zaproponowałem gościom, aby się poczęstowali. No i jedli. On tak patrzy na ciasto i mówi: ale ja nie mogę. Przytyję. A już mi urósł brzuch. To mówię do niego: - No to nie jedz, przecież Cię nie zmuszam, tylko proponuję. On na to: - No nie, nie mogę. I tak chwilę się droczy ze mną i z ciastem. Bierze kawałek, wkłada do ust i znów mówi: No nie, ale nie mogę, będę gruby. To jest nie zdrowe. I zjadł jeszcze kawałek. :)
    To tak propo jednego z rozdźwięków naprawdę w praktyce ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem mam tak, że czytam wpis na jakimś blogu na temat, który dotąd mnie nie zastanawiał albo nie miałam o nim pojęcia, a po paru dniach trafiam na podobną sytuację w swoim życiu. Wtedy sobie myślę, że jak to możliwe, że gdyby nie blog od X nigdy nie zwróciłabym na to uwagi. I to mnie troszkę fascynuje w blogosferze. Cieszy mnie Twój komentarz, bo to oznacza, że nie tylko ja tak mam. A przykład bardzo trafny. To ten sam kolega od czekoladek słodko-gorzkich? Bo wpasowałby się w ten słodki temat :)
      Co do Twojego poprzedniego komentarze, to sam widzisz, że interes z Tobą nie ułatwia mi życia tj. za dużo rzeczy mnie ciekawi ;-) Albo też za mało tak konkretnie. Zależy jak na to spojrzeć.
      Kwestią rytuałów mnie zagiąłeś. Nie chodzi tu bardziej o jakieś nawyki, czy też przyzwyczajenia?

      PS Liczba komentarzy pozostawianych na tym blogu nie jest ani ograniczana ani karana, więc nie musisz się tłumaczyć ;-)

      Usuń
    2. Nie to jest całkowicie inny kolega. I ten się ze mną kumpluje i ten, ale oni ze sobą to nie bardzo są zżyci. Tak już bywa.
      To może jako hobby luzowanie i faszerowanie króliczków z czekolady? ;)
      Miałem na myśli, że nie ma tu najgłębszego stopnia komunikacji. Gdzieś komuś nie wiadomo komu nie będzie się mówić o tym co się czuje. To się zostawia dla odpowiednich osób. A takie uczelniane rozmowy to najwyżej te pierwsze stopnie. Rytuał czyli schemat typu co słychać. A w porządku. I koniec konwersacji. Ewentualnie opis wydarzeń i sytuacji. Od czasu do czasu przemyśleń czyli kolejnego poziomu. Ale na te najgłębsze nie można wchodzić w byle jakim momencie i dlatego zostawia się te schematyczne przyzwyczajenia.

      Usuń
    3. Trochę się z Tobą zgadzam i trochę się nie zgadzam ;-) W życiu codziennym - jasna sprawa, że nie będziesz pani w autobusie opowiadał o swoich problemach czy też przemyśleniach. Myślę, że kluczowe tu jest zaufanie, które powstrzymuje Cię przed takimi wynurzeniami. Na pewno nie dzielę się swoimi zmartwieniami z innymi po to, by za chwilę pół miasta o tym wiedziało. Ale co z życiem w sieci? Nieraz się mówi, że ludzie przed wirtualnym znajomym potrafią się bardziej otworzyć niż przed przyjacielem czy rodziną. Internet rządzi się chyba własnymi prawami, w którym nie ma miejsca na rytuały.

      Pomysł z hobby mi odpowiada ;-)

      Usuń
    4. Ja się zgadzam całkowicie, choć mogło wyglądać inaczej. W tym samym stopniu do wpisu jak i do komentarzy :) I swoimi komentarzami nie próbowałem negować słuszności tylko w miarę możliwości spojrzeć na wątek z tego konkretnego punktu widzenia. Tym bardziej, że skupiłem się na komunikacji i relacjach.
      Oczywiście, że można się tu czasem bardziej otworzyć. Przed rodziną i przyjaciółmi nie ma aż takiej ucieczki. A w relacjach internetowych jak coś pójdzie nie tak można się zwinąć. Generalnie "realne" życie wymaga trochę więcej odwagi. Tu sobie w oczy nie spojrzymy :)

      Usuń
    5. Podpisuję się pod Twoimi ostatnimi dwoma zdaniami :-)

      Usuń
  6. w zasadzie życie to stawianie sobie celów, a później dążenie do nich - może metodą prób i błędów, a rozdźwięki są, bo zawsze mamy wybór. no i mamy serce i rozum - uczucia i racjonalne myśli, by wszystko właściwie zmieszać i w ostatecznym rozrachunku wybierać tak, by do celów dotrzeć. nie jest to łatwe, życie nie jest łatwe. :)
    co do Twojego komentarza...
    co innego mieć plany na przyszłość, a co innego martwić się tym, co będzie za miesiąc, lub rok. chodzi o to, by stawiać sobie cele, planować mądrze nasze poczynania, ale nie zatracać się w tym. żyjemy tutaj i teraz. jak mamy być szczęśliwi za rok, kiedy nie dbamy o to szczęście tu i teraz? nie chodzi o lekceważenie przyszłości i życiu zasadą "będzie co ma być", raczej istota jest w tym, żeby przyszłość nami zbyt mocno nie kierowała, nie "psuła" nam teraźniejszości - a tak jest, gdy zbytnio się martwimy i mamy czarne scenariusze. a nie na wszystko mamy wpływ, jakbyśmy tego życia nie zaplanowali, coś może pójść inaczej - lepiej, gorzej, kto to wie?
    tak więc co do puzzli to nie tak by wyglądało :) określone byłoby, co mają przedstawiać, ale czy nie chodzi o to, żeby zamiast na całości skupić się na przypasowaniu poszczególnych elementów do siebie, kawałek po kawałku? przekładając Mrożka na puzzle - chciał on przestrzec ludzi przed zamartwianiem się, że np. zabraknie puzzli, że nie damy rady ich poskładać, że zabraknie czasu lub umiejętności, że coś źle się dopasuje. a przecież nic takiego nie musi się zdarzyć.
    jak dla mnie nie jest to teoria chaosu - raczej wprowadza ład :)
    ale co kto jak rozumie :)
    dziękuje za Twoja opinię i mam nadzieję, że nie namieszałam za mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej. Widzę, że Tobie Mrożek jest znacznie bliższy i chyba go lubisz w gruncie rzeczy, prawda? I tak, namieszałaś. Ale to dobre namieszanie, jeżeli wiesz o co mi chodzi. Dziękuję, znowu dowiedziałam się czegoś nowego. Bardzo mi się spodobała Twoja parafraza puzzli ;-) To, co napisałaś nawet do mnie trafia. A najbardziej jedno zdanie: "jak mamy być szczęśliwi za rok, kiedy nie dbamy o to szczęście tu i teraz". To trochę jak trening - cieszę się każdym dniem (a więc czymś drobnym), by na koniec móc się cieszyć całym rokiem (a więc czymś dużym). Chyba zwyczajnie nie wyłapałam tamtej ironii w jego tekście ;-)

      Usuń
    2. e, to w sumie wszystko zrozumiałaś, jak sparafrazowane puzzle Ci się spodobały, to istotę zrozumiałaś :))
      a co do tego, czy Mrożek jest mi bliski i czy go lubię... tak, lubię jego twórczość, przynajmniej tą, którą miałam okazję poznać, nie jestem jakąś pasjonatką, ale trafia do mnie jego prostota i postrzeganie niektórych rzeczy, nad którymi sama się zastanawiam :))

      Usuń
    3. Dobrze tłumaczysz, to jak tu nie rozumieć :)
      Może jak jeszcze parę razy zacytujesz Mrożka, a potem indywidualnie wytłumaczysz mi co miał na myśli, pisząc tak a nie inaczej, to może poczuje nić sympatii do tego Pana ;-)

      Usuń
  7. Ja w życiu raczej kieruję się sercem - zwykle rządzą mną emocje, a rozsądek rzadko bierze górę. Ale finalnie nigdy mi to na złe nie wyszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę. Ja mam odwieczny konflikt i różnie na tym wychodzę. Ostatnio zaczęłam słuchać intuicji. Na zasadzie, że skoro dwie strony nie potrafią się dogadać, to ja wybieram trzecią :-)

      Usuń
  8. Ja zawsze podziwialam ludzi, którzy od jakiegoś wieku czy to licealnego czy gimnazjalnego wiedzieli co chcą w życiu robić, jaki zawod i potem tylko podązali za tym. Moja kolezanka poszla na prawo, bo od zawsze chciala pracowac w sadzie a teraz tylko spelnia swoje marzenia i wie ze to jest jej najlepszy wybor i ma 100% pewność.
    Ja niestety tak nie mam, moje plany zmieniaja sie z roku na rok, jak nie częściej. Chcialam być przedszkolanką, fotografem, nauczycielką w podstawówce i wiele innych planów mialam, jak jest teraz to cięzko powiedzieć ale myślę, że bardzo chcialabym pracować z dziećmi i chyba będę podążać w tym kierunku, choć kto wie ile jeszcze może się u mnie zmienić..
    Podejmowanie decyzji jest zawsze najtrudniejsze i nie wiadomo czy lepiej kierować się rozumem, czy podążać za swoim sercem.. ciężko stwierdzić, myślę że racja możeby być gdzieś po środku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem jestem zaskoczona w jak wielu kwestiach mamy podobne myślenie ;-) A czasem i nawet podobne doświadczenia i znajomych! Tym bardziej wiem, co czujesz. Przynajmniej wiesz, że będziesz się zajmować czymś co ma związek z dziećmi... Zawsze możesz zostać fotografem, robiącym zdjęcia dzieciom ;-) Jakieś rozwiązanie na zasadzie kompromisu.
      Tak przypuszczałam, że w końcu padnie odpowiedź, że prawda leży po środku. Właściwie jak kończyłam pisać ten post, to sobie pomyślałam, że właściwie taka odpowiedź byłaby całkiem uzasadniona.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...