- powiedział mały chłopczyk, wchodząc do swojego ciemnego pokoju po obejrzeniu strasznego filmu – Czy tu naprawdę nikogo nie ma?
Boję się
- pomyślała dziewczyna, trzymając w ręce nieotwarte wyniki ważnych badań zdrowotnych.
Boję się
- pomyślała ambitna studentka na chwilę przed podejściem do trudnego egzaminu.
Boję się
- pomyślał chłopak i pchnął drzwi do firmy, w której miał mieć rozmowę kwalifikacyjną.
Boję się
- pomyślała pewna znana Wam Blogerka i… odetchnęła z ulgą. Bo zdefiniowanie uczucia daje siłę.
Gdyby poproszono mnie o określenie lutego jednym jedynym słowem byłaby to: REWOLUCJA. Może nie taka, która wstrząsa budowlą od podstaw. Ale na tyle silna, że nie przechodzi bez echa.
Każdy lubi kiedy w jego życiu dzieje się wiele dobrego. Wtedy nawet nie odczuwamy presji, że powinniśmy nad wszystkim mieć kontrolę. Przecież skoro wszystko samo świetnie się układa, to nie musimy aż tak bardzo poświęcać uwagi temu czy tamtemu.
A co w przypadku, gdy mało co układa się po naszej myśli? Czasem możemy być tylko obserwatorami zmian, które zachodzą w naszym świecie. Może część zmian sami spowodowaliśmy? Może niektóre są efektem domina? Niemniej istnieje również część, nad którą nie mamy żadnej kontroli. I właśnie ta część nie ma sprecyzowanego charakteru, bo jeszcze za wcześnie, by oceniać czy taka decyzja/znajomość wyjdzie nam na dobre, czy jednak obróci się przeciwko nam.
Moja lutowa rewolucja wygląda jak spirala, która kręci się i kręci, a ja nie wyrabiam z tempem przyswajania nowych twarzy, informacji, słów. Żyję w napięciu, które usilnie się mnie trzyma i… nie rozumiem dlaczego tak jest.
Dzisiaj zrobiłam sobie pierwszy w tym roku prawdziwy spacer w towarzystwie własnych rozszalałych myśli oraz ze słuchawkami na uszach. Chodziłam po okolicy tak długo aż w końcu się uspokoiłam. A stan spokoju osiągnęłam, dając sobie prawo do odczuwania strachu. Tak, boję się! Bałam się zmian, które musiałam wprowadzić w moje życie i boję się tych, które dopiero mnie czekają. Boję się wielu rzeczy – zarówno ludzi i nadchodzących wydarzeń. Kiedy tylko to sobie uświadomiłam, poczułam… spokój. Zrozumiałam skąd we mnie tyle napięcia. Boję się że nie podołam, że coś się skończy albo wręcz przeciwnie i coś się zacznie. Bo to wszystko dzieje się bez mojego udziału – nie mam nad tym kontroli, ponieważ niektóre wydarzenia miały już miejsce a ja tylko stoję i czekam na uderzenie, które musi nadejść. To tak jak z czekaniem na huragan bądź falę tsunami – z zapowiedzi w mediach wiesz, że coś się zbliża, ale jeszcze nie wiesz czy przejdzie obok Ciebie czy też uderzy wprost na Ciebie. Bo uderzenie nadejdzie – pytanie kiedy i z jaką siłą?
„Boję się” – to wyznanie (wypowiedziane tylko w myślach) pozwoliło mi zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze, ludzie dzielą się na tych, co odczuwają strach który paraliżuje ich do tego stopnia, że nie wiedzą co robić. Drudzy odczuwają równie wielki strach a mimo to działają dalej i robią swoje. Po drugie zrozumiałam, że należę do drugiej kategorii ludzi, która mówi: „boję się i robię dalej”.
Wcześniej myślałam, że strach który obecnie odczuwam oznacza, że coś się dzieje za szybko. Może nie zdążyłam jeszcze wszystkiego przyswoić i zrozumieć albo może ten strach mnie ostrzega, że nie powinnam robić pewnych rzeczy?
Boję się
- pomyślała dziewczyna, trzymając w ręce nieotwarte wyniki ważnych badań zdrowotnych.
Boję się
- pomyślała ambitna studentka na chwilę przed podejściem do trudnego egzaminu.
Boję się
- pomyślał chłopak i pchnął drzwi do firmy, w której miał mieć rozmowę kwalifikacyjną.
Boję się
- pomyślała pewna znana Wam Blogerka i… odetchnęła z ulgą. Bo zdefiniowanie uczucia daje siłę.
Gdyby poproszono mnie o określenie lutego jednym jedynym słowem byłaby to: REWOLUCJA. Może nie taka, która wstrząsa budowlą od podstaw. Ale na tyle silna, że nie przechodzi bez echa.
Każdy lubi kiedy w jego życiu dzieje się wiele dobrego. Wtedy nawet nie odczuwamy presji, że powinniśmy nad wszystkim mieć kontrolę. Przecież skoro wszystko samo świetnie się układa, to nie musimy aż tak bardzo poświęcać uwagi temu czy tamtemu.
A co w przypadku, gdy mało co układa się po naszej myśli? Czasem możemy być tylko obserwatorami zmian, które zachodzą w naszym świecie. Może część zmian sami spowodowaliśmy? Może niektóre są efektem domina? Niemniej istnieje również część, nad którą nie mamy żadnej kontroli. I właśnie ta część nie ma sprecyzowanego charakteru, bo jeszcze za wcześnie, by oceniać czy taka decyzja/znajomość wyjdzie nam na dobre, czy jednak obróci się przeciwko nam.
Moja lutowa rewolucja wygląda jak spirala, która kręci się i kręci, a ja nie wyrabiam z tempem przyswajania nowych twarzy, informacji, słów. Żyję w napięciu, które usilnie się mnie trzyma i… nie rozumiem dlaczego tak jest.
Dzisiaj zrobiłam sobie pierwszy w tym roku prawdziwy spacer w towarzystwie własnych rozszalałych myśli oraz ze słuchawkami na uszach. Chodziłam po okolicy tak długo aż w końcu się uspokoiłam. A stan spokoju osiągnęłam, dając sobie prawo do odczuwania strachu. Tak, boję się! Bałam się zmian, które musiałam wprowadzić w moje życie i boję się tych, które dopiero mnie czekają. Boję się wielu rzeczy – zarówno ludzi i nadchodzących wydarzeń. Kiedy tylko to sobie uświadomiłam, poczułam… spokój. Zrozumiałam skąd we mnie tyle napięcia. Boję się że nie podołam, że coś się skończy albo wręcz przeciwnie i coś się zacznie. Bo to wszystko dzieje się bez mojego udziału – nie mam nad tym kontroli, ponieważ niektóre wydarzenia miały już miejsce a ja tylko stoję i czekam na uderzenie, które musi nadejść. To tak jak z czekaniem na huragan bądź falę tsunami – z zapowiedzi w mediach wiesz, że coś się zbliża, ale jeszcze nie wiesz czy przejdzie obok Ciebie czy też uderzy wprost na Ciebie. Bo uderzenie nadejdzie – pytanie kiedy i z jaką siłą?
„Boję się” – to wyznanie (wypowiedziane tylko w myślach) pozwoliło mi zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze, ludzie dzielą się na tych, co odczuwają strach który paraliżuje ich do tego stopnia, że nie wiedzą co robić. Drudzy odczuwają równie wielki strach a mimo to działają dalej i robią swoje. Po drugie zrozumiałam, że należę do drugiej kategorii ludzi, która mówi: „boję się i robię dalej”.
Wcześniej myślałam, że strach który obecnie odczuwam oznacza, że coś się dzieje za szybko. Może nie zdążyłam jeszcze wszystkiego przyswoić i zrozumieć albo może ten strach mnie ostrzega, że nie powinnam robić pewnych rzeczy?
A może to wszystko to tylko wygodne wymówki, by nie podejmować walk, które mogę przegrać? Bo wygrane wydają się zbyt nieprawdopodobne, by w ogóle brać je pod uwagę...
Kiedyś dawno temu i gdzieś w niesprecyzowanym miejscu przeczytałam słowa, których wydźwięk można sprawdzić do słów: w życiu nie chodzi o to, by nie odczuwać strachu, ale by móc sobie z nim poradzić. Strach jest obecny w życiu każdego z nas. Występuje pod różnymi postaciami, w różnych momentach i z odmienną intensywnością.
Jeszcze jedno. Działanie pod wpływem strachu zaćmiewa nasz zdrowy osąd. Nagle wydaje się, że porzucenie wcześniej starannie ułożonego planu wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Bo przecież najważniejsze to robić to, co nas uszczęśliwia a skoro aż tak się boję, że kiedy myślę o czekającym mnie zadaniu, to mam drgawki z zimna, to chyba nie warto? A potem przyszła mi do głowy inna myśl. A jeżeli okazja, którą właśnie życie podsuwa Ci pod nos jest tym, na co od dawna czekałeś/czekałaś? Czy pozwolisz, aby strach nie pozwolił Ci nawet przekonać się o tym jaka ta okazja jest w rzeczywistości? I co powiesz? „Przepraszam, ale teraz nie jestem w nastroju?” Okazja to nie autobus, kolejna nie pojawi się za 10 minut tylko może za 10 lat. A jak okaże się zła, to trudno – przecież to nie pierwsza porażka na Twoim koncie. A jeżeli będzie naprawdę dobra? Wtedy pomimo odczuwanego strachu, zrobisz to, co do Ciebie należy. Skąd to wiem? Bo sama właśnie tak postąpię ;-)
Kiedyś dawno temu i gdzieś w niesprecyzowanym miejscu przeczytałam słowa, których wydźwięk można sprawdzić do słów: w życiu nie chodzi o to, by nie odczuwać strachu, ale by móc sobie z nim poradzić. Strach jest obecny w życiu każdego z nas. Występuje pod różnymi postaciami, w różnych momentach i z odmienną intensywnością.
Jeszcze jedno. Działanie pod wpływem strachu zaćmiewa nasz zdrowy osąd. Nagle wydaje się, że porzucenie wcześniej starannie ułożonego planu wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Bo przecież najważniejsze to robić to, co nas uszczęśliwia a skoro aż tak się boję, że kiedy myślę o czekającym mnie zadaniu, to mam drgawki z zimna, to chyba nie warto? A potem przyszła mi do głowy inna myśl. A jeżeli okazja, którą właśnie życie podsuwa Ci pod nos jest tym, na co od dawna czekałeś/czekałaś? Czy pozwolisz, aby strach nie pozwolił Ci nawet przekonać się o tym jaka ta okazja jest w rzeczywistości? I co powiesz? „Przepraszam, ale teraz nie jestem w nastroju?” Okazja to nie autobus, kolejna nie pojawi się za 10 minut tylko może za 10 lat. A jak okaże się zła, to trudno – przecież to nie pierwsza porażka na Twoim koncie. A jeżeli będzie naprawdę dobra? Wtedy pomimo odczuwanego strachu, zrobisz to, co do Ciebie należy. Skąd to wiem? Bo sama właśnie tak postąpię ;-)
„Być człowiekiem oznacza mieć wątpliwości i mimo to iść dalej swoją drogą.”
/Paulo Coelho „Brida”/
/Paulo Coelho „Brida”/
Jest strach, i jest... nerwica lękowa, a to już grubsza sprawa. Czasami warto się sobie przyjrzeć bliżej, szczególnie, kiedy w życiu przechodziliśmy ciężkie wydarzenia.
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że z tego wpisu wyniknie iż boję się "za bardzo". Zupełnie nie o to mi chodziło... Jest strach, który paraliżuje i strach, który mobilizuje. Albo też strach jest jeden a od nas zależy czy potraktujemy go jako blokadę czy motywację... Skłaniałabym się raczej ku bardziej optymistycznemu rozwiązaniu ;-)
UsuńNie, to nie tak :-) Nie miałam na myśli, że Ty się boisz za bardzo, po prostu czytając to pomyślałam o swoich doświadczeniach z dość odległej przeszłości i tak jakoś nie przemyślawszy jak brzmi komentarz nabazgrałam go i poszłam dalej :-) A ten Anonimowy niżej od razu do gardla mi skoczył w Twojej obronie ;-)
UsuńAle dodam, że mój wcześniejszy komentarz w sumie jakoś się ma do tekstu i zaraz go rozwinę, żeby ukazać nowy aspekt - zaznaczam, że piszę ogólnie, a nie o Tobie ;-) Otóż osoba zdrowa z lękiem/strachem powinna dać sobie rady, lepiej lub gorzej, ale w końcu się nauczy radzić z mechanizmami, rozpracuje je. Jeśli strach przejmuje nad nami kontolę i paraliżuje nasze poczynania, uniemożliwia osiąganie celów, to wtedy nie zawsze chodzi o słaby charakter. Na pewno wizyta u psychologa byłaby wskazana.
UsuńGaja raczej nie przemyślałaś co w ogóle chcesz napisać, po prostu coś tam nabazgrałaś, bo przyszło tobie do głowy i tyle, zresztą sama to przyznałaś. Czy stoję w obronie? Możliwe, ponieważ bronię tekstu, którego ty wcale nie zrozumiałaś...
UsuńPo drugie Gaja, przyznanie się do braku zrozumienia testu, nie przychodzi Tobie łatwo, w komentarzu powyżej próbujesz nas - czytających bloga oraz autorkę tekstu przekonać, że jednak twój komentarz "jakoś ma się do tekstu". Serio??? Ja widzę w tym potrzebę wygadania się, takie "ble ble" nic nie wnoszące do sprawy.
Nowy aspekt, a gdzie on jest? Jakoś go nie dostrzegam.
Podkreślanie, że nie piszesz o autorce- to tak na serio???
A zdajesz sobie sprawę, że nie jest to w ogóle możliwe, przecież nie znasz, tej osoby, więc nie możesz o niej pisać...
Czytając kogoś teksty, masz możliwość poznania jakiejś płaszczyzny tej osoby, która składa się na jej całokształt, a nie całokształtu.
Na przyszłość Gaja "cut the crap".
W porządku Gaja rozumiem, że za bardzo skupiłaś się na swoich doświadczeniach, a nie na tym co ja starałam się przekazać. Czyli w sumie, w ironiczny sposób odniosłam swój zamierzony cel - Czytelnik przeniósł moje słowa na swój grunt. Zgodzę się z Twoim ostatnim komentarzem, że jeżeli kogoś strach nadmiernie paraliżuje to powinien iść do specjalisty, ale to już taka rada na wyrost - nie wynikająca z tego wpisu, a nawiązująca jedynie do wspomnianej przez Ciebie nerwicy lękowej.
UsuńAnonimowy, akurat z tym, że Gaja zaznaczyła iż nie chodzi o mnie, to się cieszę. Bo po przeczytaniu jej komentarza, jeszcze raz przeczytałam swój wpis i zastanawiałam się czy właśnie z tego tekstu wynika, że gdzieś tam nadmiernie boję się życia.
Może rzeczywiście nie trafiła ze swoim komentarzem i przyznała to, więc o co tu się jeszcze gniewać?
Dziękuję za Twój punkt widzenia, bo rzeczywiście czasem może zbytnio biorę wszystko do siebie (a przynajmniej uznaję istnienie winy po połowie), a Ty twardo przekonujesz, że i Czytelnik może co nieco nabroić ;-)
Ja się nie gniewam ;), z tekstu powyżej wynika, że Ty również :)
UsuńOczywiście, że może nabroić ;), dobrze jak z tego coś ciekawego wyniknie- jak teraz. Merytoryczna dyskusja, to jest to!
A teraz trochę Tobie "posłodzę" ;) błyskotliwa jesteś ! I to mi się podoba. Widać to w tekstach. Zawsze taka byłaś? Wychowanie-rodzice? Czy sama to w sobie wykształciłaś?
A co studiujesz? Jeśli to niej jest dla Ciebie zbyt prywatne pytanie.
MM.
MM - Oczywiście, że się nie gniewam! Jak słusznie zauważyłeś, z takich komentarzy wynikają całkiem fajne rzeczy ;-)
UsuńDziękuję za "słodzenie". Najbardziej jednak cieszy mnie to, że nie uznajesz tekstów za nudnych. A to jaka jestem, wynika z całokształtu - jak sam piszesz, tutaj prezentuję tylko jedną płaszczyznę.
Studiuję ekonomię - to nie jest żadna tajemnica. Tym bardziej, że pisałam o rekrutacji na Mosty Ekonomiczne ;-)
Gaja nie zrozumiałaś w ogóle o co chodzi autorce tekstu...
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że coraz częściej ludzie nie czytają ze zrozumieniem, bądź po prostu nie są w stanie zrozumieć tego co, druga osoba chce przekazać. Smutne to...
Karolino ale luty jeszcze się nie skończył... i jakie to zmiany, rewolucje w życiu studentki (jak mniemam niepracującej zawodowo) dotyczą Ciebie? Co takiego ważnego dzieje się w Twoim życiu, poznałaś chłopaka/dziewczynę? A może pierwsza praca, staż? Nowa grupa znajomych? Nie, nie mam zamiaru lekceważyć, "ważności" Twoich spraw.
Nie bój się, to tylko życie... jeszcze tysiąc razy Cię zaskoczy, pozytywnie bądź nie...
Zauważam tendencję, że wiele ludzi piszę na swoich blogach o zmianach jakie, to ich dotyczą i jakie to wow dzieje się w ich życiu, ale nikt konkretnie nie podaje o co chodzi. I nie mam na myśli podania nazwy firmy, czy wysokości wynagrodzenia kiedy np. zmieniło się pracę, ale można o tym przecież napisać, a nie robić z tego wielkiej tajemnicy. Bo po co? Może po to, aby odbiorca, pomyślał sobie: "u wszystkich wielkie zmiany, jakie to oni mają wspaniałe, ciekawe życie". A tak naprawdę te zmiany, to nic specjalnego, normalne życie...
Ktoś zmienia nazwę bloga, i sto innych z nim związanych kwestii, bo u niego "wielkie zmiany", ale powodu nie podaje, powodem są tylko owe "zmiany". Po co ta otoczka?
Nie rozumiem... Czy tak trudno po prostu napisać: dostałam pracę, staż, poznałam fajnego chłopaka, wygrałam w konkursie i tysiąc innych tak naprawdę nienadzwyczajnych spraw. Rozumiem, że te sprawy mogą być ważne i na pewno są dla jednostki, jednakże po co owiane jest to woalem "wielkich zmian"?
Wiem, że luty trwa, ale mam nadzieję, że więcej rewolucji nie będzie. Te co były, wystarczyły. Czasem wystarczy jedno wydarzenie, by przez jego pryzmat oceniać cały tydzień, miesiąc lub rok (nawet jeżeli jeszcze się nie skończył).
UsuńRozumiem co masz na myśli przez opis pewnej „tendencji” – też ją widzę. Zazwyczaj staram się tego nie stosować, bo sama średnio to lubię. Niemniej tym razem pozwoliłam sobie na odrobinę „prywaty” i tego, co we mnie siedzi. Miałam trochę twórczej blokady i potrzebowałam napisać cokolwiek, by się „odblokować”. Niemniej zawsze to, co piszę, staram się by było po coś. Nie piszę o strachu, żeby zbierać komentarze w stylu: nie martw się, wszystko będzie dobrze. Piszę o tym, by pokazać , że strach nie musi być zły. Nie musi paraliżować. Strach trzeba zrozumieć i trochę go oswoić zanim podejmie się z nim walkę jak z partnerem a nie z wrogiem. Dlatego też daję mało szczegółów, bo staram się, aby opis nie pozwalał Czytelnikowi na odseparowanie się i powiedzenie: to jej problem, nie mój. Chcę by się zastanowił, czy przypadkiem ostatnio też się tak nie czuł?
Inny powód robienia tajemnic z własnego życia to chyba po prostu: wygoda i łatwość takiego pisania. Póki nie nazwiesz rzeczy po imieniu, są i będą anonimowe – nikt Ci niczego nie zarzuci.
Moje rewolucje? Brałam udział w rekrutacji na wyjazd do innej uczelni, w której mi się nie powiodło o czym szerzej chcę napisać w kolejnym wpisie. Poza tym kogoś poznałam, kogoś pożegnałam a parę osób pokazało mi się z zupełnie innej strony. Co zostało we wpisie delikatnie wspomniane. Delikatnie, bo to nie są najważniejsze rzeczy – gdyby były to wpis zatytułowałabym „rewolucyjny luty” ;-)
Dziękuję za wyczerpującą odp. wiele rozjaśniła, tak samo jak wpis dotyczący rekrutacji.
UsuńMam podobne doświadczenia :) Strach i niepewność zawsze się pojawiają w chwilach przełomowych. Trzeba je jednak przełamać, iść dalej swoją drogą, realizować swoje plany i marzenia :) Ale warto też dać sobie prawo do strachu, zaakceptować to, że mamy pewne obawy, które są naturalne. Odwaga nie jest nieodczuwaniem strachu (bo każdy z nas ma z nim do czynienie), odwaga to codzienne pokonywanie go :)
OdpowiedzUsuńChyba właśnie na końcu wpisu chodziło mi o ten cytat dotyczący odwagi... Coś pomyliłam ;-) Dzięki za jego umieszczenie w komentarzach!
Usuń