Gdyby poproszono mnie o podanie magicznej chwili w ciągu dnia, to nie byłby to pierwszy łyk porannej kawy. Nie byłby to też czas wzmożonej produkcji endorfin (=ćwiczeń), czy godzina podczas której piszę. Zamiast tego bez zastanowienia, powiedziałabym, że to chwila, w której zachodzi słońce.
Zachód słońca to coś, co bez dwóch zdań mnie zachwyca. To dla mnie magia w czystej postaci. Zawsze inne ułożenie chmur (albo i bezchmurne niebo), różne kolory, zmienne miejsca zachodu słońca. Można powiedzieć, że to nieskończona liczba kombinacji piękna.
Zachody słońca obserwuję z uwagą od podstawówki (wtedy „nie myślę. Tylko patrzę”). Możliwe, że to dlatego, że okno z mojego pokoju wychodziło na zachodnią stronę świata. Przez to wyrobiłam w sobie całkiem naturalnie nawyk obserwowania tego jak powoli zapada zmrok. Miałam również okazję obserwować, jak w wakacje dni się wydłużały i słońce zachodziło za (wtedy) niskimi drzewami, a w zimę musiałam się specjalnie wychylać i dotykać policzkiem szyby, aby móc zobaczyć ostatnie promienie słońca za orzechem laskowym, rosnącym na moim podwórku. Dla kilkuletniego dziecka to były prawie czary i chociaż dzisiaj jestem świadoma mechanizmów rządzących tym światem, to jednak odrobina czaru pozostała.
Po kliku latach moja perspektywa patrzenia zmieniła się, bo przeprowadziłam się do innego domu. Najbardziej co mnie wtedy cieszyło, to fakt, że okna z mojego nowego pokoju również wychodziły na zachód. Zmienił się jednak widok z okna oraz poziom obserwacji (z parteru awansowałam na piętro). Moim skromnym zdaniem widok się pogorszył. W wakacje słońce zachodzi za ogromną wierzbą i sprawia, że słońce znika na długo przed właściwym zachodem słońca. Pomiędzy wakacjami a zimą jest niewielka dziura i byłyby tam widoczne piękne zachody słońca, gdyby nie to, że dziura ta przypada na miesiące deszczowe…
Niemniej, czasem uda mi się trafić na takie oto perełki.
Pierwsze zdjęcie jest z przed paru lat, drugie jest tegoroczne. Od ponad dwóch tygodni miałam zamiar napisać ten post, ale pogoda nie dopisywała, nawiewając chmury na zakończenie dnia. Wreszcie los się odmienił i zaczęło wiać w inną stronę ;-)
Fascynacji zachodami słońca nie ograniczam do własnego podwórka. Staram się z każdych wakacji przywieźć sobie pamiątkę w postaci zdjęcia niesamowitego zachodu słońca. I tak oto rok w rok, przybywa mi jedno zdjęcie – finalnie wywołane w różnych formatach i oprawione w różne ramki – które wiszą na mojej ścianie, tworząc taką oto kompozycję.
To zdjęcia z przeróżnych miejsc. Zarówno z zagranicy jak i kraju; znad morza, jeziora oraz terenów równinnych. Teraz widzę, że wyzwaniem byłby zachód słońca w górach, bo takiego jeszcze nie posiadam ;)
Kolekcja nie jest obszerna, a reszta podobnych zdjęć jest zapisana na komputerze, bo na ścianie wiszą tylko „perełki”, które przypuszczalnie jeszcze długo będę zbierać. Tym bardziej, że kiedyś wyprowadzę się z domu rodzinnego i wezmę zdjęcia ze sobą. Powieszę je na nowej ścianie, która zapewne będzie większa i da mi tym samym nowe wyzwanie do zrealizowania ;)
Zachód słońca to coś, co bez dwóch zdań mnie zachwyca. To dla mnie magia w czystej postaci. Zawsze inne ułożenie chmur (albo i bezchmurne niebo), różne kolory, zmienne miejsca zachodu słońca. Można powiedzieć, że to nieskończona liczba kombinacji piękna.
Zachody słońca obserwuję z uwagą od podstawówki (wtedy „nie myślę. Tylko patrzę”). Możliwe, że to dlatego, że okno z mojego pokoju wychodziło na zachodnią stronę świata. Przez to wyrobiłam w sobie całkiem naturalnie nawyk obserwowania tego jak powoli zapada zmrok. Miałam również okazję obserwować, jak w wakacje dni się wydłużały i słońce zachodziło za (wtedy) niskimi drzewami, a w zimę musiałam się specjalnie wychylać i dotykać policzkiem szyby, aby móc zobaczyć ostatnie promienie słońca za orzechem laskowym, rosnącym na moim podwórku. Dla kilkuletniego dziecka to były prawie czary i chociaż dzisiaj jestem świadoma mechanizmów rządzących tym światem, to jednak odrobina czaru pozostała.
Po kliku latach moja perspektywa patrzenia zmieniła się, bo przeprowadziłam się do innego domu. Najbardziej co mnie wtedy cieszyło, to fakt, że okna z mojego nowego pokoju również wychodziły na zachód. Zmienił się jednak widok z okna oraz poziom obserwacji (z parteru awansowałam na piętro). Moim skromnym zdaniem widok się pogorszył. W wakacje słońce zachodzi za ogromną wierzbą i sprawia, że słońce znika na długo przed właściwym zachodem słońca. Pomiędzy wakacjami a zimą jest niewielka dziura i byłyby tam widoczne piękne zachody słońca, gdyby nie to, że dziura ta przypada na miesiące deszczowe…
Niemniej, czasem uda mi się trafić na takie oto perełki.
2011
2014
Pierwsze zdjęcie jest z przed paru lat, drugie jest tegoroczne. Od ponad dwóch tygodni miałam zamiar napisać ten post, ale pogoda nie dopisywała, nawiewając chmury na zakończenie dnia. Wreszcie los się odmienił i zaczęło wiać w inną stronę ;-)
Fascynacji zachodami słońca nie ograniczam do własnego podwórka. Staram się z każdych wakacji przywieźć sobie pamiątkę w postaci zdjęcia niesamowitego zachodu słońca. I tak oto rok w rok, przybywa mi jedno zdjęcie – finalnie wywołane w różnych formatach i oprawione w różne ramki – które wiszą na mojej ścianie, tworząc taką oto kompozycję.
To zdjęcia z przeróżnych miejsc. Zarówno z zagranicy jak i kraju; znad morza, jeziora oraz terenów równinnych. Teraz widzę, że wyzwaniem byłby zachód słońca w górach, bo takiego jeszcze nie posiadam ;)
Kolekcja nie jest obszerna, a reszta podobnych zdjęć jest zapisana na komputerze, bo na ścianie wiszą tylko „perełki”, które przypuszczalnie jeszcze długo będę zbierać. Tym bardziej, że kiedyś wyprowadzę się z domu rodzinnego i wezmę zdjęcia ze sobą. Powieszę je na nowej ścianie, która zapewne będzie większa i da mi tym samym nowe wyzwanie do zrealizowania ;)
A jakie są Wasze zachody słońca? Widzicie je prosto z okna, czy musicie gdzieś pójść?
Ooo tak! Zgadzam się w 100% z tym, że to najpiękniejsza część dnia, choć muszę powiedzieć, że wyczekiwanie wschodu słońca na nadmorskiej plaży jest równie urokliwe. Polecam wyjście w góry w miejsce, skąd można podziwiać zachód słońca - sama kilka przeżyłam i uczucie przepiękne. Urzekło mnie przykładanie przez Ciebie policzka do szyby, by jeszcze odrobinkę, ociupinkę słońca złapać :)
OdpowiedzUsuńO! To ciekawy pomysł. Wyczekiwałam wschód słońca u siebie, w rodzinnej miejscowości. Niestety słońce wschodzi za jakimiś drzewami, domami itd. więc nie ma ładnych widoków. Jest jedynie poświata. Wschód słońca nad morzem, to coś, co muszę wypróbować. Dzięki za pomysł!
UsuńW zachodach jest coś niesamowitego. Niestety w te wakacje zawsze przeszkodziły mi chmury ;)
OdpowiedzUsuńTe wakacje są zdecydowanie "przeciwko" zachodom słońca ;-)
Usuńco za wspaniały pomysł na ścianę
OdpowiedzUsuńDziękuję ;-)
UsuńUwielbiam zachody., To jest coś pięknego, coś czego nie da się opisać. Potrafię stać i patrzeć, każdy zachód ma w sobie coś niezwyklego i każdy jest inny. O tak wtedy się nie myśli tylko spogląda na to cudowne zjawisko.
OdpowiedzUsuńWspaniale zdjęcia !
Może właśnie dlatego, że się nie myśli, to zachód słońca jest tak urokliwy? Nic nie przeszkadza w jego podziwianiu ;-)
UsuńZazdroszczę Ci widoków z okna, bo ja miałam pokój od północy i wieczny półmrok w pokoju. Teraz mam okna od zachodu i czasem uda mi się spojrzeć na zachód słońca.
OdpowiedzUsuńChyba nie ma gorszej strony od północy... Wiecznie ciemno :(
Usuń