środa, 14 sierpnia 2013

Sukces

Jeden wyraz, tysiące znaczeń i ciężka praca. Mój sukces. Otrzymałam wyniki z testu z angielskiego, do którego podchodziłam w czerwcu, a poprzedziłam to półrocznym przygotowaniem. Poszło mi lepiej niż się spodziewałam i w sumie udało mi się osiągnąć wymarzony poziom C1.

Postanowiłam to zdarzenie wykorzystać do dzisiejszego wpisu. Bo sukces daje szczęście. A czasem nawet stawia się znak równości pomiędzy tymi dwoma słowami.

Każdy wie jak osiągnąć sukces. Przecież to proste.
Wyznaczamy sobie cel, planujemy kolejne kroki, które nas do niego przybliżają i po pewnym czasie osiągamy sukces. Nic prostszego, prawda? A jednak niewielu się to udaje. Dlaczego? Bo gubimy gdzieś motywację, bo nie mamy czasu… Ze mną też tak było. Myślałam, że sama zdołam się przygotować do testu, ale chociaż miałam czas, to nie potrafiłam się zorganizować, żeby przysiąść i się uczyć. Nie jestem dobra w samodyscyplinie. A przynajmniej nie zawsze. Tak długo marudziłam, ze chcę certyfikat, że w końcu znalazłam rozwiązanie mojego problemu. Zapłaciłam za moje przygotowanie do testu, za cały kurs, który miał mi przypomnieć parę rzeczy i dużo jeszcze nauczyć. I nawet jeżeli w ciągu tego pół roku miewałam chwile zniechęcenia, to przypominałam sobie, że nikt mi tego za darmo nie dał. Pomagało. Nieraz czytałam, że jak się za coś zapłaci, to bardziej się to ceni. Prawda. Wiem, że sama nie przygotowałabym się tak dobrze do tego testu. A to, że zapłaciłam zmobilizowało mnie do wytężonej pracy, co zaowocowało sukcesem i satysfakcją.

Jak się wszystko zaczęło? Najpierw było marzenie, że „fajnie by było…” No właśnie, zawsze jest fajnie zrobić kurs, zdać prawo jazdy, znaleźć pracę. Tylko trzeba ruszyć z tym marzeniem do przodu. Szukać, pytać, działać. Wyznaczyć termin realizacji - taki deadline. Bo on również motywuje, kiedy widzisz przed oczami jak czas Ci się kurczy, a jeszcze jest tyyyle do zrobienia. Wcześniej dwa razy przymierzałam się do podobnego egzaminu, ale wychodziłam z błędnego założenia, że najpierw się nauczę, a potem się zapiszę na sam egzamin i wybiorę termin. Poważny błąd, bo z takim podejściem mogłabym się bujać i do dnia dzisiejszego. Zrozumiałam to po czasie. Najpierw marzenie, potem ustalenie terminu DO KIEDY i czas pomiędzy wypełniony działaniem. Proste. Naprawdę! A jeżeli robicie coś, co lubicie, co Was interesuje (a zakładam, że tak jest, bo w końcu marzenia dotyczą tylko spraw, które są dla nas przyjemne), to wtedy wszystko przychodzi z łatwością.




Dzisiaj krótko, bo to taki spontaniczny wpis, który przy okazji pokazuje, że już jestem z powrotem i na razie nigdzie się nie wybieram. A wyjazd był bardzo udany :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...