niedziela, 30 listopada 2014

Nowoczesna technologia – wspiera czy wypiera?

Pamiętam swoją radość, kiedy odkryłam, że mogę sparować swój smartfon z pocztą gmail. Potem okazało się, że moja uczelnia wychodząc naprzeciw studentom, umożliwia umieszczenie planu zajęć w kalendarzu gmail i tym samym (niepojętym dla mnie sposobem) nagle stałam się właścicielką planu w kalendarzu z telefonu. W międzyczasie oczywiście doszła aplikacja facebooka i chyba to, co mnie wtedy rozpierało, to była duma. Będę cały czas na bieżąco! Będę wiedziała co i gdzie się dzieje, jakie mam mieć zajęcia i w jakiej sali, a do tego będę mogła odpowiadać na maila 24h/dobę. Czy tak wygląda sielanka?

Niestety to był początek osobistego piekła, które sama sobie zgotowałam. Naprawdę nietrudno stać się niewolnikiem nowoczesnej technologii, skoro jest podawana w tak ładnej formie. Ba! Ona wręcz kusi ułatwieniem Ci życia, bo wszystko w sobie łączy i będąc w jednym miejscu możesz mieć dostęp do wszystkiego! Kto by tak nie chciał? Przecież wtedy zyskuje się pozorne poczucie, że ma się wszystko pod kontrolą. I to uczucie jest tak potężne, że wszechogarnia i upaja trochę jak narkotyk (nigdy nie brałam, ale tak sobie myślę, że to musi być porównywalne).


W pewnym momencie (może z 2 lata temu), kiedy myślałam że zwariuję od natłoku wiadomości, komunikatów z facebooka i liczby nieprzeczytanych wiadomości, wpadłam na pomysł aby wylogować się z sieci. Od tego czasu sporadycznie urządzam sobie takie niedziele, kiedy wyłączam telefon komórkowy i staję się naprawdę szczęśliwa i wolną dziewczyną. Po pierwszym dniu takiego detoksu poczułam… ulgę. Nikt nic nie chciał, a nawet jak chciał, to o tym nie wiedziałam. I tutaj leży cały klucz do zagadki – niewiedza. Skoro o czymś nie wiem, to nie muszę reagować. To wyzwala. A przynajmniej moja natura nie pozwala na inne zachowanie, bo kiedy pojawia się problem, to od razu reaguję. Mam takie wyimaginowane poczucie, że muszę coś wymyślić, zaradzić, pomóc. I czasem myślę, że od tego ciągłego myślenia pęknie mi głowa. A wyłączenie się z sieci pozwala mi na bycie obojętną na losy świata. Wiem, że niektórzy stosują podobną zasadę co do korzystania z internetu, więc chyba nie jestem jedyna w swoim poczuciu przytłoczenia.

Inna historia. Moja koleżanka kupiła sobie w zeszłym tygodniu telefon komórkowy. Nie byle jaki, bo Sony Xperia 3 i zapłaciła za niego niebagatelną sumę 2200 zł. Zmiana telefonu była podyktowana… wewnętrzną potrzebę posiadania nowego telefonu. A, że koleżanka ogólnie posiada dwa telefony (od dwóch różnych operatorów), to już tego nie komentuję. Sama jestem totalną ignorantką takich gadżetów i technologii w większości (może dlatego nie rozumiem jej podejścia). Największym moim nieszczęściem była ostatnia decyzja o zakupie laptopa… Na całe szczęście, po dwumiesięcznym oswajaniem się z myślą, że TRZEBA kupić nowy laptop i przeszło dwóch tygodniach jeżdżenia po sklepach i czytania w Internecie informacji dla laików, laptop zakupiłam. Nawet wyszedł mnie taniej niż zakup wspomnianego telefonu przez koleżankę. Jeżeli ktoś jest tak samo jak ja ignorantem w tej materii, wyjaśniam, że Xperia 3 posiada tą niesamowitą właściwość, że robi zdjęcia pod wodą. Pewnie ma jeszcze inne wyśrubowane parametry, ale nie chcę tutaj robić jego reklamy. Chodzi o to, że wiem że koleżanka nie będzie robić zdjęć pod wodą, bo jak sama wyznała – obawia się tego. Jaki sens? Do czego służy głównie telefon? Do komunikowania się. Oprócz tego najczęściej słucha się muzyki, komentuje wpisy na facebooku i robi zdjęcia. Cała reszta to tzw. gratis, z którego korzysta się zazwyczaj jeden jedyny raz, kiedy sprawdza się co ta „ikonka” oznacza. Jaki pojawia się problem, kiedy kupuje się drogi telefon? Trzeba o niego szczególnie dbać, uważać jak i gdzie się kładzie, zakupić dodatkowe etui i przez długi czas oszczędzać pieniądze ;-)

Innym niesamowitym wynalazkiem, o którym ostatnio miałam okazję przeczytać jest zegarek Samsung GEAR. Zaintrygował mnie jego opis (cytat wprost z ulotki, napisany pogrubioną czcionką): „Dla Twojej wygody masz ciągły dostęp do powiadomień, odbierania lub odrzucania połączeń oraz wyświetlania wiadomości bezpośrednio z poziomu nadgarstka. ” A poniżej dodatkowa informacja: „Wbudowany Czujnik Tętna i Krokomierz pozwalają Ci zmierzyć wyniki podczas treningów i kontrolować progres Twoich umiejętności.” Strach myśleć, co się stanie jak zamiast progresu wyjdzie nam regres … zegarek zadzwoni po osobistego trenera? Cena takiego cuda waha się od 700 zł do 1100 zł, w zależności od posiadanych funkcji zegarka.

Można powiedzieć : WOW, muszę go mieć! A można i się przerazić, że oto mamy szansę stać się w nowy sposób niewolnikiem. Cały czas być dostępnym pod telefonem i zero wymówki, że bateria się rozładowała! Czasem mnie to przeraża. Tak jak dzisiaj. Dlatego wyłączyłam swoją komórkę wczoraj i pozwalam sobie na być może ostatnie z takich dni, kiedy bycie poza siecią będzie jeszcze w ogóle możliwe.

niedziela, 23 listopada 2014

Ciągle Wybieram Szczęście


Zdjęcie, chociaż zostało zrobione przeze mnie, to przedstawia strony z czasopisma Twój Styl (nr 10/2014). Jest to zrozumiałe, że nie mogłam przekartkować artykułu obojętnie. Nie wiem, ilu z Was wierzy w „znaki”. Ja wierzę. Oczywiście nie chodzi mi tu o przesądy, bo kiedyś usłyszałam mądre spostrzeżenie: „mam tyle własnych problemów, że szkoda mi czasu na przesądy”. Nie mam na myśli również tego, że dopatruję się we wszystkim znaków – patrzę na kształty chmur albo wróżę sobie, że deszcz za oknem nie zapowiada dobrego spotkania. Nie, zdecydowanie nie o takie „znaki” mi chodzi. Prędzej myślę już o tym w kategoriach „wskazówek”. Nieraz męczę się z jakimś problemem, a potem jego rozwiązanie pojawia się nagle. Myślę o czymś intensywnie, a wspaniały pomysł przychodzi mi na myśl, kiedy widzę jakąś osobę. Nie wiem, którą drogę wybrać i pojawia się kot, a ja sobie ubzduram, że jadę właśnie tam, gdzie kot. Chodzi o drobne szczegóły, które naprowadzają mnie na dobre tory i wierzę, że nie dzieją się przypadkowo.

niedziela, 16 listopada 2014

Potrzebuję chwili egoizmu

„Nie mam czasu” – każdy zna i stosuje z powodzeniem to hasło. Spotkamy się? – Pewnie! W przyszłym tygodniu macie oddać kolejną część pracy licencjackiej. – Oczywiście! Trzeba zrobić prezentację. – Zrobimy! Pasuje Ci spotkanie z Koła w piątek? – Jak najbardziej. Pani Karolino przykro mi, ale zajęcia z wolontariatu trzeba przełożyć na inny dzień. – Jakoś dam radę. A do tego organizuję sobie czas we własnym zakresie i w tym tygodniu jadę na dwa szkolenia. Ponadto pod koniec miesiąca szykuje się wykład z neuromarketingu – żal nie jechać. W tzw. międzyczasie jest blog, czyli aktualnie bardziej go nie ma niż jest.

W końcu następuje ta sławetna chwila, kiedy widzę szkolenie online i chociaż aż mnie palce mrowią, by kliknąć „zapisz się”, głos rozsądku jest głośniejszy i mówi: „nie masz czasu”. Od razu zamykam stronę, by dłużej nie kusiła.

Na początku listopada złożyłam sobie postanowienie poprawy. Mniej czasu w Internecie – więcej przy książkach i nauce. Co prawda, A. się ze mnie śmiała: „Karolina, Ty?! Z czego Ty się chcesz poprawić?!” Statystycznie robię zapewne więcej niż przeciętny student. Stawiam sobie wysokie wymagania i bardzo żałuję, że nie potrafię stawiać równie wysokich innym. Jednak to już inna historia...

Do czego mnie to doprowadziło? Za dużo jest mnie dla innych, a za mało dla siebie. Za bardzo mi zależy i za bardzo staram się być w porządku wobec grupy i Koła. A gdzie w tym wszystkim ja? Gdzie to moje szczęście? Moja równowaga została zaburzona, bo osiągam wyniki nieproporcjonalne do poniesionego nakładu pracy. Dlatego nadszedł dla mnie ciężki czas – czas decyzji. Co jest ważne a co nie? Co odpuszczam, a o co walczę? To też czas poszukiwania odpowiedzi na pytanie: co dalej? Jeżeli już nie w kontekście życiowym, to może chociaż magisterki ;-)

W tym miesiącu zdecydowanie potrzebuję egoizmu. Stawianie cudzych potrzeb ponad własne nie przynosi niczego dobrego. Nie lubię być kozłem ofiarnym. Nie lubię też uczucia, że jestem wykorzystywana. Niesprawiedliwość kole mnie w oczy. A brak czasu na pisanie mądrych, optymistycznych notek naprawdę mnie smuci i martwi zarazem.

Tylko kiedy walczy się z tyloma wiatrakami naraz to zwyczajnie trudno o radość...

Biorąc to wszystko pod uwagę, zdecydowałam że w listopadzie będzie mnie tu trochę mniej. Może i w grudniu. Nie wiem. Nie znikam całkowicie, ale pojawię się może raz na tydzień. Teraz musi mnie być mniej, aby później mogło mnie być więcej i to w lepszym wydaniu. Głęboko w to wierzę.

Ostatnio za dużo robię tego, co muszę. Podczas gdy zdecydowanie za mało tego, co lubię. To, co muszę robię, bo tak trzeba i te zadania zawsze mają priorytet. Przez to brakuje mi czasu na to, co lubię (np.blog). A gdy nie robię tego, co lubię; nie mam siły ani motywacji robić tego, co muszę.


Dlatego teraz mam okres „leżakowania”. Poleżę, ale niezbyt długo. Na tyle, by znowu ufać sobie oraz swoim umiejętnością zarządzania czasem. Wszystko po to, by tworzyć nowe możliwości.

A może nadszedł czas na życiowe porządki?

poniedziałek, 3 listopada 2014

Co to jest paradygmat i na co on komu?


Zaczynam przygodę z ambitną książką pt. „7 nawyków skutecznego działania” S. R. Covey’a. Najpierw usłyszałam, że jest warta przeczytania, następnie że bardzo ciężko się ją czyta. Ale w myśl zasady, że dla chcącego nic trudnego, podejmuję się wyzwania. Pomyślałam nawet o czymś więcej – o próbie podzielenia się tym, czego z tej książki się dowiem. Z prostego rachunku wychodzi mi osiem postów, skupionych wokół tematyki nawyków. Nawyków, które mają uczyć wiary we własne możliwości oraz zwiększenia efektów własnych działań. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy!