wtorek, 31 grudnia 2013

Czy postanowienia noworoczne mają sens?

Koniec roku to czas refleksji nad tym, co było oraz okres składania obietnic innym (tak, tak kochanie będę mniej pracować), ale przede wszystkim sobie (schudnę 5 kg przed wakacjami). Co ciekawe, tylko 12% tych obietnic znajdzie odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nieuniknione staje się pytanie: czy warto robić postanowienia, o których przypomnimy sobie dopiero w grudniu? Wielu odpowie, że nie. Ale znacie mnie – ja jestem przekorna. Uparcie uważam, że warto i już tłumaczę dlaczego.

piątek, 27 grudnia 2013

Blog Liebster Award


Parę dni temu zostałam mile zaskoczona przez Maksa, który nominował mnie do Blog Liebster Award. Jak można się doczytać: „Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Ładnie brzmi, prawda? A tak naprawdę (w wielkim skrócie) jest to forma łańcuszka między blogerami. Od siebie dodam, że jest to bardzo kreatywna forma łańcuszka ;-) Do której podchodzimy z przymrużeniem oka. Najpierw należy odpowiedzieć na 11 zadanych pytań, które czasem bywają nieźle zakręcone, a później samemu należy stworzyć podobną listę pytań i nominować kolejne blogi. Wszystko po to, by trochę się pobawić i pośmiać, ale i poznać z innej strony. Już bez zbędnego przedłużenia. Moje odpowiedzi:

1. Jeśli byłbyś zwierzęciem to jakim?

Ptakiem. Chciałabym móc latać i podziwiać okolicę z zupełnie innej perspektywy. Poczuć wolność i niezależność. Na dodatek mogłabym być sroką, bo uwielbiam błyskotki i biżuterię ;-)

2. Czy Bóg istnieje?

Wierzę, że tak.

3. Wolałbyś krótsze rybki czy dłuższe akwarium?

Dłuższe akwarium oznacza więcej mycia, a więc wybieram krótsze rybki. Miałam kiedyś, to wiem co to oznacza :D

4. Jaki jest Twój ulubiony kolor i dlaczego?

Niebieski ze wszystkimi swoimi odcieniami. Bo działa na mnie kojąco.

5. Można mieć satysfakcjonujące i godne życie w Polsce?

Myślę, że można. Posiadanie satysfakcjonującego i godnego życia nie jest zależne od miejsca zamieszkania, ale od tego jakim się jest człowiekiem. Na ile zdeterminowanym, by takie życie właśnie posiadać.

6. Jakiego imienia nigdy nie dałbyś swojemu dziecku?

Żadna Angelika czy Jessica albo Blue. Żadnego Zbyszka, Władka czy innego Lucjana.

7. Co udało ci się osiągnąć w życiu, z czego jesteś najbardziej dumny?

Przełamać własną nieśmiałość. Prawie nie ma już po niej śladu. Zyskałam dzięki temu niewyobrażalnie dużo, bo i poznałam wielu ciekawych ludzi, i uwierzyłam w siebie. W pewien zakręcony sposób dałam sobie szansę na ciekawsze życie.

8. Twój najstraszniejszy albo najśmieszniejszy sen to..

Generalnie to mam słabą głowę do snów. Może wybiorę opis najstraszniejszego. Byłam bardzo mała i chyba musiałam oglądać jakiś horror. Śniło mi się, że byłam w domu moich dziadków. Był środek nocy, wszędzie było ciemno a mnie gonił jakiś mężczyzna i chciał mnie skrzywdzić (nie mam pojęcia dlaczego ani skąd to wiedziałam). Uciekałam przed nim i ukrywałam się po kolei w pokojach. Na koniec skryłam się w sypialni, gdzie stanęłam za kotarą i czułam wszechogarniający paraliż. Najgorsza była myśl, kiedy wiedziałam, że on mnie w końcu znajdzie, że to tylko kwestia czasu. I ten odgłos nadchodzących kroków... Brr… do teraz mam ciarki na myśl o tym śnie.

9. Dom czy mieszkanie?

Zdecydowanie dom. Zapewne dlatego, że wychowałam się w domu z dużym ogrodem i nie jestem w stanie sobie wyobrazić spędzania całego dnia w 2-3 pokojach. Potrzebuję przestrzeni :-)

10. O czym zawsze chciałeś porozmawiać z rodzicami, a nigdy nie miałeś odwagi

Nie ma takiej rzeczy. Z rodzicami mam wspaniały kontakt i nie posiadam obaw przed zadawaniem im jakichkolwiek pytań.

11. Czy jesteś szczęśliwym człowiekiem?

Tak super szczęśliwym to nie. Ale tak ogólnie szczęśliwym to tak. Jestem na etapie rozpoznawania swoich marzeń i powoli zaczynam je realizować, a to po prostu musi napełniać mnie szczęściem. Blog jest tego najlepszym przykładem.

Moje pytania: 
  1. Co w życiu daje Ci szczęście?
  2. Jesteś pesymistą czy optymistą?
  3. Twoja pierwsza myśl po przebudzeniu to…
  4. Gdybyś mógł/-a zmienić jedną decyzję w swoim życiu, czego by dotyczyła?
  5. Jak odreagowujesz ciężki dzień?
  6. Którego słowa częściej używasz: „proszę” czy „dziękuję”?
  7. Co jest Twoją mocną stroną?
  8. Czego zapach uwielbiasz? (np. kawy, ciasta, lawendy, Chanel)
  9. Twoje wymarzone miejsce wakacji to…
  10. Bez jakiej jednej rzeczy nie wyobrażasz sobie życia?
  11. Które święta lubisz bardziej: Boże Narodzenie czy Wielkanoc? Dlaczego?

Lista nominowanych:
http://chodz-zatanczzemna.blogspot.com/
http://fotografie-elzbiety.blogspot.com/
http://il--libro.blogspot.com/
http://zycie-pelne-optymizmu.blogspot.com/
http://ishowyouaparadise.blogspot.com/
http://nothingisimpossibletoamind.blogspot.com/

Oto regulamin nominacji:
  1. Odpowiedz na 11 moich pytań, umieszczając odpowiedzi jako nowy wpis na Twoim blogu.
  2. Wyróżnij kolejnych 11 blogerów, informując ich o tym na ich blogu, dodając komentarz.
  3. Zadaj im własne 11 pytań, umieszczając je w tym samym wpisie, w którym odpowiedziałeś na moje pytania na swoim blogu.
  4. Aby ułatwić im życie wrzuć im w komentarz z nominacją linka do swojego bloga, do wpisu z pytaniami, na które mają Ci odpowiedzieć. Pamiętaj, że nie możesz nominować bloga, od którego otrzymałeś nominację
Życzę udanej zabawy ;-)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Świąteczne życzenia

Wpisując się w tematykę bloga, chciałabym życzyć wszystkim Czytelnikom
SZCZĘŚLIWYCH Świąt Bożego Narodzenia ;-)
Abyście w ten szczególny czas pamiętali tylko o tym co, dobre i zapomnieli o tym, co złe.
Skupili się na tym, co ważne i zapomnieli o nieważnych drobiazgach.
Cieszcie się w te Święta jak małe dzieci, które nie interesuje, czy na stole jest 12 potraw,
tylko cieszą się z samego faktu nadejścia Świąt ;-)

To czas wielkiej radości, więc spędźcie go właśnie tak,
by jak najwięcej jej w sobie wywołać.
Bo tylko człowiek szczęśliwy, może przekazywać radość dalej

Życzy Karolina G.


PS. Obiecane zdjęcie mojego piernikowego domku, który zaliczył przejście burzy śnieżnej.
Tak jak pisałam - skoro nie ma śniegu za oknem, to sprawiłam go sobie w domu ;-)

sobota, 21 grudnia 2013

sobota, 14 grudnia 2013

Wygrasz czy przegrasz?

Przez całe swoje życie jesteś nieustannie stawiany/-a na ringu. Walczysz o wiele spraw, a każda z nich jest dla Ciebie bardzo ważna. Czasem stajesz w tym samym narożniku co Szczęście i wiernie mu kibicujesz, kiedy walczy ze swoim największym wrogiem – Nieszczęściem. Walka zawsze jest zażarta, bo zawodnicy są naprawdę dobrzy i toczą bój o swoje „być albo nie być”. Wiele ryzykują, bo mogą zarówno wiele stracić jak i wygrać.

sobota, 7 grudnia 2013

Główny problem Świąt

Święta Bożego Narodzenia cieszą znacznie bardziej niż te Wielkanocne i nie uwierzę nikomu, kto twierdzi inaczej. Wynika to zapewne z bardziej rozbudowanych tradycji bożonarodzeniowych i wielu świątecznych dodatków jak muzyka, specjalne wypieki, pasterka o północy, czy zimowa (śniegowa) aura. I właśnie to ostatnie sprawia, że mamy trudności w odczuwaniu radości z nadchodzących świąt.

sobota, 30 listopada 2013

Wróżby andrzejkowe - warto?

Wieczór andrzejkowy to czas wróżb i nie ma w tym nic odkrywczego. Każdy chciałby wiedzieć, co przyniesie mu przyszłość (nawet jeżeli głośno się do tego nie przyzna, to jednak w skrytości ducha…) i zależy mu, aby okazała się ona szczęśliwa i pełna miłości ;-) Tylko, że tak naprawdę te wszystkie wróżby nie mają wiele wspólnego z magią ani prawdą, ale za to z naszymi wewnętrznymi przekonaniami jak najbardziej.

piątek, 22 listopada 2013

Moje magiczne 5 minut

Dzisiaj pozostajemy w sferze artystycznej, ale zmieniamy temat z pisarstwa na muzykę. Niestety, w tej dziedzinie jestem już kompletnym laikiem. Na pytanie czego słucham, niezmiennie odpowiadam, że radia :-) Mam kilkanaście płyt w pokoju, ale są to głównie składanki i paru indywidualnych wykonawców, do których powracam od czasu do czasu, ale nie jestem ich specjalną fanką – nie znam ich tras koncertowych ani życiorysów. Nie mam idoli w świecie muzyki i nigdy nie miałam. Nie potrafię rozpoznawać piosenek po paru nutach, a niekiedy i po przesłuchaniu całego utworu, nie potrafię wskazać wykonawcy. Czasem jednak wpada mi w ucho utwór, którego słucham w kółko i w kółko aż do granic mojej wytrzymałości… a potem przerzucam się na coś innego - fascynującego mnie w niemniejszym stopniu.


 
Co dziwne, mimo mojej całej ignorancji dot. muzyki, nie potrafiłabym bez niej normalnie funkcjonować. Jest dla mnie ważna, bo nie lubię mieć ciszy w domu. Dom cichy to dom pusty. Ponadto tylko przy muzyce potrafię się uczyć i tylko przy niej przyjemnie mi się czyta. Nie potrafiłabym z niej zrezygnować, dlatego miałabym poważny problem, gdyby postawiono mi pytanie: jaką jedną rzecz weźmiesz ze sobą na bezludna wyspę? Notatnik do pisania, czy radio?

Zrobiłam dzisiaj coś, co czynię niezwykle rzadko. Położyłam się na podłodze w moim pokoju, ręce założyłam za głowę, nogi zgięłam w kolanach i zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i włączyłam piosenkę, na której skupiłam się całą sobą. Odkryłam ją przez weekend całkiem przypadkiem (a jakżeby inaczej w moim przypadku) i przechodzę właśnie okres fascynacji nią. Wsłuchiwałam się w słowa, starałam się zrozumieć sens, próbowałam wyłapać instrumenty grające w tle, myślałam o tempie. Dzięki temu, że zamknęłam oczy, nic mnie nie rozpraszało. Byłam sama w domu, więc pozwoliłam sobie na naprawdę głośnie słuchanie. To sprawiło, że głos wokalistki przenikał mnie i nie pozwalał myślom na swobodne dryfowanie – siłą rzeczy moja cała uwaga była skupiona na tej piosence, na tej chwili. Miałam poczucie, że nic poza mną nie istnieje – nie ma świata zewnętrznego, nie ma problemów, ani gorączkowych myśli.

Moja prywatna chwila relaksu trwała 4:50 minut i wlała dużo spokoju w moją duszę. To ćwiczenie pozwoliło mi odczuć odrobinę szczęścia i to nie dlatego, że piosenka miała na mnie nie wiadomo jaki wpływ, ale dlatego, że znalazłam czas na niecałe 5 minut tylko dla mnie. To naprawdę bardzo miłe uczucie, kiedy w ciągu dnia na chwilę możemy oderwać się od „planu dnia” i „spontanicznie” zrobić coś mniej rutynowego. To nawet nie musi być słuchanie muzyki. I może trwać tak długo jak sam zdecydujesz. Najtrudniejsze w tym ćwiczeniu jest to, aby nie dać się porwać bieżącym myślom i zmartwieniom. Dlatego prawdopodobnie krótsze a częstsze sesje mini-relaksu (jak ja to nazywam) są lepsze. Jak pójdziesz na spacer w celu oderwania myśli, to założę się, że i tak będziesz analizować dany problem w te i z powrotem. Przynajmniej ja tak właśnie robię. A te prawie 5 minut, to czas w którym jesteś w stanie zapanować nad myślami. Co więcej, czynności, których na co dzień nie wykonujemy, pobudzają nasz organizm i kreatywność. Chyba. A nawet jeżeli nie, to przecież niczego nie tracisz ;-)

Muzyka potrafi być magiczna, bo niesamowicie wpływa na mój nastrój i wyobraźnię. Nieraz obrazy same przesuwają mi się przed oczami i rodzi się pomysł np. na małe opowiadanie, albo dostrzegam rzeczy, które wcześniej mi umknęły. Muzyka ładuje mnie spokojem. Biorę głęboki wdech i stawiam na tym dopiero co wypracowanym spokoju (który staje się moim punktem wyjścia) kolejny klocek z napisem: dam radę. Nabieram wiary w słuszność podjętej przeze mnie decyzji. Mini przerwa potrafi zatrzymać pętlę myśli i spojrzeć na niektóre sprawy nowym, świeżym okiem. Patrzę wtedy łagodniej i z większym optymizmem.

Bo kto nie da rady? Ja nie dam rady? Phi! Oczywiście, że dam!

niedziela, 17 listopada 2013

Wtedy czas przestaje płynąć...

Dzisiaj będzie o tym, co sprawia, że czujesz, że żyjesz. O tym, co powoduje, że wstajesz rano z łóżka i już wiesz, że to będzie dobry dzień (jeżeli nie w całości, to na pewno w części). Co dziwniejsze, to wcale nie będzie wpis o miłości. Dzisiaj napiszę co nieco o pasji.

Dla mnie to temat niezwykle trudny i jeszcze parę dni temu nie odważyłabym się o nim pisać. Właściwie, to czuję się nowicjuszką w tym obszarze i dlatego wpis może się okazać trochę nieporadnie opracowany. Postanowiłam na ten pierwszy raz ograniczyć się jedynie do doświadczenia mojej skromniej osoby.

Pasja od zawsze była dla mnie magicznym słowem – działała na mnie jak magnes, przyciągała do siebie, ale nigdy nie dawała się poznać do końca. Miałam świadomość, że istnieje, ale nie potrafiłam jej znaleźć, bo w jej najbliższym otoczeniu prawo przyciągania zdawało się zmieniać na prawo odpychania i wracałam z powrotem na swoją początkową pozycję niewiedzy.

Dużo czytałam o tym, że pasję posiada każdy z nas, że trzeba ją tylko odkryć, że potrafi zmienić życie, że czyni Cię człowiekiem interesującym… A ja chciałam być interesująca ;-)

Parę lat temu, gdy dużo rysowałam, myślałam, że to może jest moja pasja. Myliłam się i to bardzo. Skąd to wiem? Bo pasji nie można porzucić. Ona na to zwyczajnie nie pozwala.

Okołu roku temu zrozumiałam, że pasja to nie tylko fotografia, modelarstwo, czy malowanie. Przeczytałam mądry artykuł (nie pamiętam już gdzie), w którym radzono zadać sobie pytania: bez czego nie potrafisz żyć? Co sprawia, że czas dla Ciebie przestaje istnieć?
Moja odpowiedź była niezwykle prosta: pisanie. Kiedy piszę, czas się zatrzymuje – nie słyszę wskazówek zegara, odmierzających sekundy – jeżeli piszę na temat, który mnie absorbuje, nie myślę o głodzie ani o śnie. W takich chwilach istnieję w innym wymiarze – tym równoległym.



Dlaczego wcześniej nie postawiłam znaku równości między pasją a pisaniem?
Bo było to dla mnie coś równie naturalnego jak sen. A snu pasją raczej nie nazwiemy, prawda? Pisanie wtopiło się w moją codzienność, bo towarzyszyło mi od zawsze. Odkąd tylko sięgam pamięcią pisałam: jako dziecko udawałam, że jestem reporterką i spisywałam na kartkach papieru swoje sprawozdania z jakiś wypadków, czy też zwyczajną prognozę pogody; pisałam dzienniki oraz pamiętniki; wypracowania szkolne były dla mnie czymś przyjemnym; pisałam do szkolnej gazetki, wysyłałam prace na konkursy, prowadziłam blog; pisałam tradycyjne listy oraz te mailowe (które piszę do dnia dzisiejszego z moimi przyjaciółkami, które mieszkają w innej części Polski oraz z rodziną, która mieszka za granicą). Sami widzicie, że pisania było dużo, a ja porównywałam się do ludzi, którzy również pisali i myślałam sobie: co w tym takiego niezwykłego? Każdy potrafi pisać. Czasy, kiedy ludzie w miejscu podpisu stawiali znak X dawno już minęły. Pasja w moim mniemaniu powinna być unikatowa. Teraz wiem, że nie jest, bo skąd brałyby się te wszystkie koła miłośników filmów czy sportu? Pasja łączy ludzi.

To niewiarygodne, że czasem coś, co jest tuż obok nas, jest przez nas całkowicie ignorowane. Rok temu, kiedy odważyłam się przyznać sama przed sobą, że pisanie dla mnie to coś więcej, postanowiłam się do tego przyłożyć. Pisanie książek raczej mi nie wychodzi, ale spróbowałam pisać bloga i na tym polu odczuwam dużą satysfakcję.

Pasję odnajduje się przez to, że się jej szuka. Próbuje się nowych rzeczy i sprawdza, jakie wywierają na nas wpływ – czy nam się podobają, czy raczej nas przerażają. Niekiedy warto zapytać przyjaciela, czy uważa, że w czymś jesteśmy wybitnie dobrzy albo wyróżniamy się na tle innych? Ja cały czas się dziwię, że ludzie postrzegają mnie zupełnie inaczej, niż ja samą siebie. Na szczęście, to oni widzą mnie lepiej (niż ja sama). Dzięki czemu modyfikuję pogląd na swoje życie i zadaje sobie pytanie: a dlaczego oni tak myślą? To taka dygresja, że warto słuchać innych, bo można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. No i może się okazać, że to, co dla nas jest oczywiste, dla innych jest czymś niesamowitym.

Czasem trzeba też znaleźć sposób na realizację swojej pasji. Dla mnie to głównie prowadzenie tego bloga – pozwala oderwać się od codzienności i daje mi radość. Bywa, że tak jak wczoraj - zamiast pójść spać - siedzę w łóżku i piszę, a zegar wybija pierwszą w nocy. Przyszła mi do głowy ciekawa myśl, a wiem, że jak zasnę to następnego dnia dany pomysł przedstawi się już zupełnie inaczej, bo do opisu użyję zupełnie innych słów. Wiem też, że pierwsze spostrzeżenia miewam najciekawsze. Sen odchodzi wtedy na drugi plan, a ja zapisuję słowami kartkę i czuję, że robię coś, co jest dla mnie ważne. Coś, co czyni mnie człowiekiem szczęśliwym.

wtorek, 12 listopada 2013

Kładziesz się spać we wtorek i budzisz się...

Kładziesz się spać we wtorek 12 listopada. Jest już późno, a Ty jesteś bardzo zmęczony. Z zadowoleniem zamykasz powieki i w parę sekund odpływasz w świat głębokiego snu. Budzi Cię jak zwykle dopiero dźwięk budzika. Z pozoru wszystko jest zwyczajne – Twoje łóżku, znajomy pokój i nic nie ma prawa Cię zaskoczyć. Do czasu aż patrzysz na datę w kalendarzu. Obudziłeś się, ale nie w środę, a w czwartek.

czwartek, 7 listopada 2013

Dlaczego wstajesz rano z łóżka?

Najprostsza i najkrótsza odpowiedź na pytanie brzmi: bo muszę. Bo muszę iść do pracy/ na uczelnię, bo muszę zawieźć dzieci do przedszkola, bo muszę zjeść śniadanie, bo muszę wziąć się dzisiaj za porządki/pranie/zrobić zakupy, bo jest poniedziałek, bo muszę…

piątek, 1 listopada 2013

Nie lubię człowieka. Kocham ptaki.

Zapewne większość z Was wie, że w sztuce wyróżnia się trzy perspektywy patrzenia, które różnią się od siebie m.in. położeniem horyzontu.

piątek, 25 października 2013

Czy sama sobie dajesz szansę?

Jesteś dla siebie surowym sędzią, czy najlepszą przyjaciółką? Ostrym krytykiem, czy raczej pobłażliwą starszą siostrą?

niedziela, 20 października 2013

Zbiór pytań na niedzielę

"Sposób, w jaki spędzasz każdy kolejny dzień,
kiedyś zsumuje się na sposób,
w jaki spędziłaś życie."
/Susan Wiggs/

A gdyby tak zawczasu przygotować się do sytuacji, w której spojrzysz w tył i podsumujesz własne życie? Gdyby tak usiąść z kartką papieru i cierpliwie spisać na niej swoje marzenia i plany realizacji? Gdyby później trzymać się napisanych liter i robić wszystko, co możliwe, aby stały się rzeczywistością?

Co takiego zrobiłeś/zrobiłaś dzisiaj, aby Twoje jutro stało się tym wymarzonym? Dlaczego uważasz, że jesteś o jeden dzień bliżej do bycia szczęśliwym, niż byłeś/byłaś wczoraj? A jeżeli wcale tak nie uważasz, to dlaczego pozwoliłeś przeminąć kolejnej dobie, która nie uczyniła niczego dobrego w Twoim życiu? Dlaczego nie chcesz być w życiu szczęśliwy?

Dlaczego Twój znajomy ma prawo odnosić w życiu sukcesy, a Tobie przypada rola jedynie widza? Dlaczego uważasz, że Tobie nic od życia się nie należy, że świat jest źle skonstruowany? Dlaczego tyle mówisz o tym, jakim będziesz szczęśliwym człowiekiem kiedyś, jednocześnie nic nie robiąc dzisiaj? Dlaczego wolisz myśleć o sobie w przyszłości, zamiast cieszyć się teraźniejszością?

Co jest Twoją motywacją w życiu? Co sprawia, że czujesz, że żyjesz? Co Cię pasjonuje? Co sprawia Ci radość? Jak często to robisz i dlaczego tak rzadko?

Kiedy wreszcie podejmiesz decyzję, że czas na zmiany? Kiedy zrozumiesz, że Twoje życie może wyglądać zupełnie inaczej? Kiedy pojmiesz, ile tak naprawdę zależy od Ciebie? Kiedy zaczniesz zmieniać siebie i swoje otoczenie? Co takiego musi się wydarzyć, abyś podjął nowe działanie i ruszył/ruszyła w innym kierunku niż dotychczas?

Chcesz być w życiu szczęśliwy/szczęśliwa? Jak bardzo? Czy jest coś, co Cię przed tym powstrzymuje? Jeżeli tak, to dlaczego tego nie usuniesz ze swojego życia? Jeżeli nie, to dlaczego nadal wolisz być nieszczęśliwą istotą?

Co zobaczysz, kiedy „zsumujesz swoje życie”? Jakim będziesz wtedy człowiekiem? Spełnionym? Uśmiechniętym? Zadowolonym? Szczęśliwym?



Usiądź z kartka papieru i zatytułuj ją MOJE ŻYCIE. Potem napisz scenariusz i trzymaj się go dokładnie, a gwarantuję Ci, że będziesz szczęśliwym człowiekiem i wynik sumowania wyjdzie Ci „na plusie” ;-)

sobota, 19 października 2013

Praca w grupach może być trudna

Obecnie kładzie się duży nacisk na umiejętność pracy w grupie. Wydaje się to być zdolność ze wszech miar pożądana. Zapewne dlatego też na studiach, często są zadawane tematy do opracowania w grupie. W tym semestrze mam przewidzianych wybitnie wiele projektów, prac zespołowych, prezentacji do przygotowania itd.

poniedziałek, 14 października 2013

Jedni dodają nam wiary w siebie, a inni...

„Inni ludzie to najlepsze lekarstwo na życiowe dołki,
a także najpewniejsza recepta na znajdywanie życiowych górek.”
/E.P. Seligman/

Podobno potrzebujemy 11 sekund (!), aby wyrobić sobie o kimś zdanie oraz ocenić, czy dana osoba jest sympatyczna i wiarygodna. To zapewne wtedy ważą się losy, czy kogoś polubimy, czy też nie. Oczywiście, pierwsze wrażenie można zmienić, ale jest to zadanie trudniejsze. Poza tym często te pierwsze wrażenie jest naprawdę trafne.

Zapewne są prowadzone badania nad tym, dlaczego z jednymi lepiej się dogadujemy i łatwiej zawieramy przyjaźnie niż z innymi. (Nie)stety, nie znam ich. Kiedyś za to czytałam artykuł o badaniach przeprowadzonych między dziewczynami o różniej budowie ciała. Okazało się, że szczupłe dziewczyny bardzo chętnie przyjaźniły się z grubszymi, bo podświadomie podnosiły swoją samoocenę. Niestety, w artykule nie wytłumaczyli, co na to te grubsze dziewczyny, bo przecież one z kolei nie przyjaźnią się po to, by myśleć cały czas o swojej wadze.

Jest też dobrze znana teoria, która głosi, że przeciwieństwa się przyciągają. Tylko dlaczego niektóre pary się rozchodzą z powodu różnic, a inne z kolei powstają? Aby nie było za prosto, to podobieństwa również się nie przyciągają. Oczywiście, jakieś związki powstaną w myśl tej zasady, ale podobno w takich związkach jest zwyczajnie nudno i w konsekwencji związki szybko się rozpadają.
Nie lubimy ludzi, którzy mają takie same wady jak my (działanie podświadome). Niemniej nie powinniśmy również lubić ludzi, którzy są tacy, jak my byśmy chcieli być. To sprawia, że w relacjach pojawia się frustracja i brak możliwości rozwoju osoby „poszkodowanej”.

Tak naprawdę, badacze i psychologowie serwują nam mnóstwo sprzeczności i stronią od jednej złotej rady dot. ludzi, którymi powinniśmy się otaczać. Zapewne eksperci powiedzą na swoją obronę, że od każdej reguły są wyjątki, a społeczeństwo nie powinno popadać w skrajności.
 
Dlatego zostawiamy ich i dajemy im wszystkim święty spokój. Przeanalizujmy nasze własne życia oraz naszych znajomych.
Jako dziecko każdy chce być przez wszystkich lubiani, bo potrzebujemy akceptacji z otoczenia oraz poszukujemy siebie. Zmieniamy szkoły, znajomych, dojrzewamy i zauważamy, że niektórych lubimy bardziej, innych mniej. Tylko, że czasem przy okazji powstają skrupuły. Skoro zmieniamy się MY, to zmieniają się i ONI. Nie zawsze przecież zmieniamy się w tym samym kierunku. Dlatego dużo słyszę o znajomościach, które „szkoda” zakończyć, bo tyle ma się wspólnych wspomnień i taki długi staż znajomości, że chce się walczyć o związek z osobą, której de facto już nie ma. Można walczyć o przyjaźń, ale pod warunkiem, że obie strony tego chcą. A z tym już bywa różnie. I potem osoby, które chcą ratować relacje odczuwają frustrację, złość, smutek, bo rozpamiętują coś, czego już nie ma.
 
W liceum zrozumiałam, że nie można lubić wszystkich. Niektórzy działają na nerwy, inni nas demotywują. Od takich ludzi trzymam się z daleka. Skoro sama widzę szklankę do połowy pełną, to niewiele łączy mnie z pesymistą, więc taki związek nie ma wielkich szans na przetrwanie. Trzeba pozbyć się skrupułów, bo kiedy nie ma o co walczyć, to męczymy się, a dobre wspomnienia są zacierane przez te ostatnie (nieszczególnie miłe).
Czasem na siłę trwamy w czymś starym, co już nie jest dla nas dobre, ale robimy tak, bo to znamy. Zostajemy w sferze komfortu i zamykamy się na nowe okazje, nowe znajomości.

Z zasady każdej nowej osobie daję szansę i czyste konto. Po jakimś czasie analizuję jak dana osoba na mnie wpływa. Taka dawka zdrowego egoizmu. Jeżeli ktoś mnie motywuje, inspiruje, dobrze spędzam czas w jego towarzystwie to, chcę tego czasu spędzać więcej i więcej. Dzięki takim znajomym można nabrać wiary w niemożliwe. I nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o przypadki, kiedy mamy problem i liczymy na pomoc. Tutaj chodzi o sytuacje codzienne jak podjęcie zwykłej decyzji, rezygnacja z pracy i szukanie innej, możliwość zostania pisarzem, czy umiejętność podołania konkretnemu zadaniu. Warto szukać ludzi, którzy właśnie w takich chwilach (znając nasze możliwości i zdolności) popychają nas delikatnie w odpowiednim kierunku.

Ważna sprawa. Bardzo trudno jest otaczać się pozytywnymi ludźmi, jeżeli sami należymy do kategorii marud. Tutaj nie sprawdza się teoria przyciągania przeciwieństw (zresztą prócz magnesu, gdzie ta teoria ma rację bytu?). To byłoby raczej jak próba połączenia wody z ogniem. Dlatego nie szukajmy winy w otoczeniu, a skupmy się na nas samych. Czy jestem taką osobą, z którą chciałbym się zaprzyjaźnić?


 
Życie jest za krótkie, aby spędzać je z ludźmi, którzy nas demotywują bądź nudzą, albo mamy kompletnie różne poglądy. Jedni dodają nam wiary w siebie i dopinają skrzydła, a inni ściągają na ziemię, przywiązując do stóp kamienie. Dlatego w życiu chodzi o to, by trzymać się z tymi pierwszymi i unikać tych drugich.
Powodzenia ;)

niedziela, 6 października 2013

Gdyby dano Ci wybór...

Gdyby dać każdemu do wyboru czy woli być szczęśliwy, czy nieszczęśliwy w życiu, to zapewne niektóre cwaniaki zapytałyby: „a co jest łatwiejsze?”

Oczywiście, że bycie nieszczęśliwym jest łatwiejsze! Przecież powodów do narzekania jest mnóstwo: bo zła polityka, bo mało pieniędzy, bo klimat za chłodny, bo ceny za wysokie, bo brak pracy, bo studia za trudne, bo rodzina to tylko na zdjęciu ładnie się prezentuje, bo kolor włosów nie taki, bo waga za duża, bo nie mam partnera, bo awans mnie ominął, bo… Wymieniać dalej?
Cwaniaki mogą podsumować wszystko jednym zdaniem: „bo życie jest niesprawiedliwe, ot co!”. Od tego wszystko się zaczyna. Kiedy widzimy jak mają inni, a my mamy gorzej, to czujemy się pokrzywdzeni. Najczęściej przez los, oczywiście. Bo w końcu pofarbowanie włosów, emigracja do ciepłych krajów, zmiana studiów, regularne ćwiczenie, podjęcie pracy to rzeczy niewykonalne, bo „los tak chciał”. I z czego tu się w życiu cieszyć?

Zdecydowanie łatwo jest być nieszczęśliwym. Kiedy znajomy pyta: dlaczego jesteś nieszczęśliwy? Od razu możesz wytłumaczyć, że pokłóciłeś się z rodzicami, z drugą połową się nie dogadujesz, a kredyt na mieszkanie Cię wykańcza. Natomiast kiedy jesteś szczęśliwy i znajomy zada Ci to samo pytanie, to co odpowiesz? Tak po prostu? Bo życie jest piękne? Jakoś tak dzisiaj mam? Możesz tak zrobić, a znajomy popuka się dyskretnie w czoło i odejdzie.
 
Nieszczęśliwiec zazwyczaj jest chętniej słuchany, bo albo ludzie chcą go pocieszyć, albo chcą się przekonać, że oni sami tak najgorzej to się jeszcze nie mają. A po co słuchać szczęśliwego? By usłyszeć, że komuś się lepiej powiodło? Jeszcze zepsuje to ludziom humor na resztę dnia, więc po co?

Nieszczęśliwcy z łatwością są rozgrzeszani z drobnych zaniedbań, przewinień, błędów. Zazwyczaj towarzyszy temu stwierdzenie, że on już tyle się nacierpiał to mu wybaczmy ten błąd/pomóżmy to zrobić/zapomnijmy o sprawie. A szczęśliwiec? On musi pokazać swoją wartość (za każdym razem od nowa); to jego rzuca się na głęboką wodę, bo wiadomo że sobie poradzi; to on dostaje więcej zadań i mniej czasu na ich wykonanie, bo szczęściarz to prawie jak superman – dokona niemożliwego.

Kiedy nieszczęśliwcowi coś nie wyjdzie zawsze ma doskonałą wymówkę typu: on to już tak ma, pech go prześladuje. To wyjaśnienie w pełni nieszczęśliwca satysfakcjonuje, a otoczenie akceptuje takie zachowanie. Nieszczęśliwiec nie musi się starać, ponieważ po nim raczej niczego wielkiego się nie oczekuje. Kiedy szczęściarzowi coś nie wychodzi, o czymś zapomni, to nagle zdarzenie osiąga skalę narodową i jest afera. Bo jak to możliwe? Jak mogło jej/jemu się to nie udać? Istnieją zupełnie inne kategorie oceniania wpadek tych dwóch typów osobowości.

Finalnie, nieszczęśliwiec może sobie trwać w tym swoim nieszczęściu i nikomu to specjalnie nie przeszkadza, póki taki osobnik nie zamieni się w marudę. Marudy nikt nie lubi, bo jest zwyczajnie męcząca i pożytku z niej nie ma. A szczęściarz? Co poniektórzy życzliwi czekają na jakieś załamanie bądź upadek, bo szczęście nie jest stanem permanentnym. A zobaczyć taki upadek z bliska, to byłoby naprawdę COŚ. I to „coś” przez duże „C” – wprost niezapomniane przeżycie.




Po przeanalizowaniu sytuacji, ponownie zadaję pytanie:
Gdybyś miał do wyboru, kim chciałabyś/ chciałbyś być, kogo byś wybrał?
A co za tym idzie:
Czy wolisz łatwe życie nieszczęśliwca, czy trudne życie szczęśliwca?



Przepraszam. Zapomniałam. Ty już dokonałeś/dokonałaś wyboru. Ileś lat temu pod wpływem właśnie tamtego, a nie innego zdarzenia, wybrałeś/wybrałaś swoją drogę. Jaka ona jest?

wtorek, 1 października 2013

Podsumowanie wakacji

Zdecydowanie jestem lepsza w planowaniu niż w robieniu podsumowań. Rozliczanie samej siebie z podjętych wcześniej decyzji, o tym co wpisać na listę wakacyjnych rzeczy to-do, to zajęcie dość stresujące. Przynajmniej dla mnie, bo zanim zliczyłam ile rzeczy udało mi się wykonać, wiedziałam o ilu sprawach zapomniałam, ile pominęłam mniej lub bardziej świadomie.

piątek, 27 września 2013

Bo ja nigdy...

„Bo ja nigdy…” to jeden z wielu magicznych zwrotów, które współcześnie nadużywamy. Tak – my, bo ja również ostatnio przyłapałam się na tym. Na czym polega magia tego zwrotu? Już tłumaczę. Mówisz: bo ja nigdy (tutaj następuję wymiana danej czynności) a potem następuję owy magiczny moment, kiedy odczuwamy usprawiedliwienie (a może nawet i ulgę?), że czegoś nie potrafimy. To jest rodzaj naszej wymówki.

niedziela, 22 września 2013

Czy można ukraść czas? (2/2)

Oto co pisze Hermann Scherer w „Dzieciach szczęścia”:

„Macie bank (…). Każdego dnia dostajecie w prezencie 86 400 sekund
i pozwalacie, aby większość z nich przepadła, prawda?
Przecież to jest samobójstwo, popełniane każdego dnia!
Śmierć następuje każdego dnia. Codziennie umieramy.
Każdego dnia kończy się małe życie, które nazywamy dniem.
Mówię Wam całym swym sercem: zawsze chodzi o życie i śmierć.”

Nie wiem jak Wy, ale kiedy po raz pierwszy przeczytałam powyższy fragment, poczułam się jakbym dostała obuchem w głowę. Zrozumiałam ile czasu w życiu nie wykorzystuje, pozwalając mu się marnować. Zrozumiałam, że jest mnóstwo sekund, które mijają, a ja nie mam pojęcia kiedy. Te stracone sekundy odczułam jako brak możliwości zrobienia czegoś więcej, zaangażowania się w działanie. Bo staram się czynnie zmieniać swoje życie, ale wciąż mam niedosyt (nie chodzi o to, że moje życie to jakieś bagno - ja po prostu chcę od życia więcej i więcej). Dlatego zaczęłam siebie pytać jak temu przeciwdziałać? Jak mogę czerpać jeszcze więcej z czasu, który dostaje codziennie do dyspozycji.? Na te pytania każdy musi odpowiedzieć sobie indywidualnie, bo prowadzimy różne tryby życia i zmagamy się z różną ilością obowiązków. Nie można tutaj stosować jednej uniwersalnej recepty. Recepty, która w ostatecznym rozrachunku zapewni nam szczęście. Bo żyć pełniej, to żyć szczęśliwiej.


Uwierzcie, że zawsze można coś zmienić. ZAWSZE. Dlatego jedyne pytanie warte zadania, to czy tego CHCESZ? A może tylko wydaje Ci się, że chcesz, a tak naprawdę dobrze się czujesz z tym, jak obecnie wygląda Twoje życie? (jeżeli tak, to szczerze gratuluję) Odpowiedz sobie na to pytanie szczerze i zrób to teraz.

Czy chcesz uczyć się hiszpańskiego z płyt CD w samochodzie, jadąc do pracy, czy wolisz wtedy słuchać zwykłego radia? Czy wolisz przeczytać miesięcznie jedną dobrą książkę, czy dziennie poświęcać 30 minut na śledzenie nowinek z facebookowego świata? Czy chcesz spotkać się ze znajomymi, czy też wolisz zobaczyć swój ulubiony serial w Tv?

Kradzież czasu to reorganizacja własnego życia. To ustalenie dziennych priorytetów, to planowanie dnia z wyprzedzeniem, to umiejętność delegowania zadań, to mobilizacja i koniec odwlekania. To ostatnie jest najważniejsze. Wymieniłam właśnie pięć rzeczy, które niesamowicie pomagają ułożyć dzień i pozwalają zaoszczędzić mnóstwo czasu. I nie jest to wiedza czysto książkowa, ale praktyczna, która spotyka się ze szczerym entuzjazmem wśród jej użytkowników. Co ciekawe, ta wiedza jest szeroko dostępna: na półkach w księgarniach stoi mnóstwo pozycji o tematyce organizacji czasu, są prowadzone liczne blogi oraz kursy. Ale i tak spotykam ogrom ludzi, którzy mówią: brakuje mi czasu. I wtedy czuję... jak opadają mi ręce.

"Nigdy nie ma wystarczającej ilości czasu, by zrobić wszystko,
ale zawsze jest go wystarczająco dużo, by zrobić to, co najważniejsze."
/Brian Tracy/

Jeżeli chcesz od życia czegoś więcej niż przeciętności, to musisz dokonać wyboru: zmieniam styl życia tu i teraz lub zostawiam wszystko jak jest, ale nie chodzę już i nie marudzę dookoła, że z niczym nie zdążam. Ktoś może zapytać: dlaczego właśnie kradzież czasu? Przecież to jest mój czas – obojętnie, czy spędzam go na graniu w gry komputerowe, czy wyprowadzam psa na spacer. Teoretycznie ten „ktoś” ma rację, ale kiedy spędzasz godzinę przy komputerze na stronach typu demotywatory, to oddajesz swój czas komputerowi i wtedy to on „sprawuje nad nim władzę”, nie Ty. Tobie się jedynie WYDAJE, że cały czas jesteś panem i władcą samego siebie. Ale komputer już dobrze wie, jak przyciągnąć Cię do siebie na dłużej: intrygującym tytułem na onecie, migającą ikonką na facebooku, potrzebą aktualizacji aktualizacji programu itp. Dlatego jeżeli chcesz odzyskać, z pozoru swój czas, musisz go ukraść jak prawdziwy złodziej – podstępem.

Z czasem jest tak, że nikt nie da Ci gratis kolejnej godziny do Twojej doby. Ty sam musisz ją znaleźć poprzez np. eliminację niektórych swoich działań lub zamiany jednych czynności na inne. Możesz niektóre swoje działania rozdysponować pomiędzy współpracowników/współlokatorów, możesz korzystać z aplikacji i programów, które pomagają Ci gromadzić wszystko w jednym miejscu bez potrzeby klikania i wchodzenia na trzy swoje poczty zamiast jednej (połączonej z Twoimi trzema adresami, dzięki czemu tylko raz ściągasz pocztę) lub spisujesz wszystkie spotkania i zadania na dziś w jednym terminarzu a nie na tysiącach karteczek, których potem nie można znaleźć. Ponadto tylko Ty możesz wykraść swój czas telewizji, komputerowi, czy nawet wiecznie chcącym czegoś od Ciebie znajomym (tzw. pasożytom). Wystarczą chęci i odrobina kreatywności, a staniesz się wspaniałym złodziejem czasu!

Odsyłam do jednego z wielu artykułów na temat organizacji czasu paroma prostymi poradami (Internet jest tego pełen! – można wybrzydzać do woli ;-) A szczególnie polecam tą oto stronę). Cytuje podsumowanie, ponieważ świetnie pasuje również tutaj:

„Wprowadzanie w życie tego typu nawyków jest proste, ale czasochłonne – to proces, który nie zakończy się wraz z przeczytaniem artykułu czy nawet książki na ten temat. Bo złe nawyki są jak splatane latami liny – niełatwo je zerwać i w ich miejsce zapleść nowe. Najpierw nowe nawyki wykonujemy świadomie – działamy według zasad. Z czasem wchodzą w krew i już jesteśmy w fazie nieświadomej kompetencji. Zatem by oszczędzać czas, najpierw trzeba go zainwestować. Warto to zrobić, bo – jak przekonuje Monika Stabińska – osoby, które już wykorzystują czas wydajnie, dostają zastrzyk energii i optymizmu. Nieprzypadkowo PEP po angielsku znaczy „wigor, werwa”. PEP-owcy zachęcają też do wprowadzania w życie słynnej japońskiej koncepcji kaizen – filozofii, według której powinniśmy nieustannie poprawiać coś w swoim stylu życia i pracy. Sprawdzaj, ile wykonałaś zadań w ciągu dnia czy tygodnia, i jak to się ma do poprzednich rezultatów. I zaplanuj następny dzień lub tydzień tak, by jeszcze poprawić swój wynik. Tak Japończycy doszli do obecnego poziomu – najwyżej rozwiniętego technologicznie społeczeństwa na Ziemi.”

To jak? Idziesz ukraść trochę czasu dla siebie, czy zostajesz przed tym komputerem? ;-)

wtorek, 17 września 2013

Czy można ukraść czas? (1/2)

Czytając poprzedni post, z pewnością zauważyliście, że jako jedną z metod znalezienia sobie czasu, zaproponowałam jego kradzież. Brzmi absurdalnie? Nie do końca. Jeżeli miałbyś/miałabyś ochotę zostać złodziejem czasu, koniecznie przeczytaj wpis do końca.

piątek, 13 września 2013

Wykradanie czasu

Zmiany często są związane z planami na przyszłość, nowymi postanowieniami. Zaczął się wrzesień, a we mnie jakby wstąpiła nowa energia. Nie wiem dlaczego, ale okres lipiec-sierpień to dla mnie czas całkowitego rozprężenia, kiedy część swoich dobrych nawyków po prostu porzucam. Czasu mam wtedy co niemiara, zajęć mniej a i tak trudno jest mi zrobić coś pożytecznego. Natomiast wraz z przełożeniem kartki w kalendarzu na pierwszego września, wstępuję we mnie nowa energia. To tak jakbym przez te ostatnie dwa miesiące żyła tylko po to, by naładować akumulatory (stąd zakaz przemęczania się!). Dzięki temu we wrześniu mogę już ruszyć pełną parą. Znajduję więcej rzeczy, które mnie inspirują, aktywnie działam i czuję się po prostu lepiej sama ze sobą, bo czas już nie przepływa mi przez palce. Ba, teraz cierpię na niedomiar czasu! I wiecie co? Dobrze mi z tym! Lubię, kiedy dużo się dzieje, kiedy czas - ruchem wskazówek zegara - nie przypomina o tym ile czasu bezczynnie przeleżałam, ale kiedy pokazuje mi i mówi: popatrz ile już dzisiaj dokonałaś. A ja wtedy kładę się wieczorem spać z uśmiechem na ustach, bo tyyyle dzisiaj zrobiłam! Pewnie, że pojawia się cichy głosik i mówi: zapomniałaś o tym i nie zrobiłaś jeszcze tego. Ale będąc w łóżku już się tym nie przejmuję. Odpowiadam wtedy tylko: jutro też jest dzień.

Często jest tak, że coś sobie zaplanuję – właściwie zaplanuję sobie kilka rzeczy na dany dzień i jak ich nie spiszę, to o nich zapomnę. A nawet jeżeli mi się przypomni, to stwierdzę, że akurat teraz nie mam na to czasu albo ochoty. Czasem jest tak, że jak już zaczniemy robić jedną rzecz z naszej listy to-do, to rozpędem przechodzimy do kolejnych zadań i nie ma problemu. Ale czasem jest tak, że np. leży album, obok niego zdjęcia i wypadałoby coś z tym zrobić póki jeszcze się pamięta nazwy miejsc, w których się było. Niemniej jest to takie zajęcie, które trudno nazwać priorytetowym. Przyznam, że zdjęcia z wyjazdu szybko wywołałam. Potem zrobiłam błąd, bo je odłożyłam, aby mi nie przeszkadzały. I leżały tak na półce przez 2 tygodnie. W końcu, przy którymś ścieraniu kurzu powiedziałam sobie: stop! Wyciągnęłam album, obok położyłam zdjęcia i wszystko zostawiłam na biurku. Nie powiem, że nagle czas cudownie się rozmnożył, bo na moim biurku istnieje dziura czasowa i czas tam w ogóle nie płynie. Dwa dni przesuwałam album z jednego rogu biurka do drugiego, ale zabroniłam sobie sama, przekładać tych rzeczy do innego miejsca niż biurko, bo cała sytuacja wróciłaby do punktu wyjścia. Po tych dwóch dniach, zaczęłam działać. Stopniowo wklejałam zdjęcia i opisywałam. Nieraz było tak, że posiedziałam przy albumie 10 minut i dzwonił do mnie telefon, wołała mnie mama, żeby jej przy czymś tam pomóc itd. Ale teraz to nieważne, bo mogę się pochwalić, że album mam już zrobiony. W sumie zajęło mi to 3 dni, ale jakby policzyć czas, który rzeczywiście nad tym posiedziałam, to wyjdą z tego zaledwie niecałe 3 godziny.

Podstawowym problemem jest, że:


W wielu miejscach można przeczytać, że jak planujemy sobie jakieś zajęcie, to należy wyłączyć telefon, powiedzieć współlokatorom, żeby nam nie przeszkadzali i tylko wtedy możemy w pełni skupić się na np. nauce do egzaminu, a dzięki ciągłości w czasie (bez uporczywego powiadomienia z facebooka o nowym wpisie znajomego) jesteśmy najbardziej efektywni. Zgadzam się w tym pełni. Należy zaznaczyć, że ten sposób działania sprawdza się w przypadku ważnych zajęć, które wymagają od nas pełnego zaangażowania. A album? To zdecydowanie nie ta kategoria. Moje działanie w tym wypadku polegało na wykradaniu czasu…

Nie masz czasu? To go znajdź.
Ukradnij, pożycz, kup. Cokolwiek. Zawsze masz czas. Widocznie nie umiesz się odpowiednio zorganizować. Kiedy jest zadanie, które wymaga od nas kilku godzin uwagi, to trudno jest w ciągu jednego dnia je wykonać. Ale kiedy dzieli się duże zadanie, na mniejsze, to automatycznie wymagają one mniej czasu. Łatwiej jest zrobić sobie przerwy, a przede wszystkim łatwiej jest znaleźć dziennie po godzinie czasu niż od razu poświęcić pięć godzin i tym samym zrobić sobie zaległości na innym polu działania i popaść w wieczną frustrację i niezadowolenie. Ponadto przerwy dobrze wpływają na naszą kreatywność oraz dają złudzenie, że dane zadanie wcale nie może być takie trudne skoro poświęcam mu dzisiaj tylko godzinę. Kiedy potrafimy ogarnąć problem wzrokiem/umysłem, wtedy nie jest już taki straszny, bo wiadomo, gdzie zacząć :-)

I jeszcze jedna ważna sprawa! Czas ma niesamowitą właściwość. Im więcej rzeczy sobie zaplanujemy danego dnia, tym więcej ich wykonamy. Jeżeli planujemy, że jutro zrobimy 10 rzeczy, z których każda ma nam zająć 1h, to wykonamy ich może z 8. Kiedy zaplanujemy sobie tylko 5 rzeczy, z których każda ma nam zająć 1h, to może wykonamy 2, bo reszta czasu cudownie się rozpłynie nie wiadomo gdzie, a dzień zleci nam na wykonywaniu jakiś głupstewek. Jak to się dzieje? Nie mam pojęcia. Ale właśnie dlatego lubię jak mam dzień wypełniony po brzegi, bo wtedy wiem, że czeka mnie wspaniałe 24h do przeżycia.

poniedziałek, 9 września 2013

Zmiany

Kiedyś, kiedy byłam znacznie mniejsza i młodsza, a świat wydawał się tak duży, że nie miał ani początki ani końca i z trudem palcem na mapie odnajdywałam swoje miejsce zamieszkania, bałam się jakichkolwiek zmian. Dlaczego? Bałam się tego, co nieznane; tego, co wprowadzało chaos w mój uporządkowany świat. Dopiero po czasie zrozumiałam, że zmiany są dobre, że powodują rozwój i często okazują się być szansą na coś lepszego. Kiedy zaczęła się szkoła, a zmiany miejsc nauki następowały co trzy lata, potem rok studiów, rok pracy i znowu rok studiów (ale już innych) zrozumiałam nie tyle, że zmiany w życiu każdego są nieuniknione, ale że są okazją do sprawdzenia się. Polubiłam to, co nieznane, bo niosło ze sobą dreszczyk emocji. Nowi ludzie, nowe sytuacje, czyste konto. Początek roku szkolnego był czasem planowania zmian w nauce, w domu, we własnym życiu.

Zmiany są dobre pod warunkiem, że je akceptujemy. Kiedy natomiast mają miejsce niezależnie od naszej woli, należy pomyśleć co dobrego z tego da się wyciągnąć dla siebie? Czego mnie uczy ta nowa sytuacja? Wzbogacamy się o nowe doświadczenia, nieustannie rozwijamy i kształtujemy sami siebie. Właśnie to lubię w moim życiu – kiedy coś się dzieje, a ja wręcz czuję że to będzie coś dobrego i tylko wyczekuje tych pozytywnych zmian (złych zmian nie warto wyczekiwać ;-) ) Życie często nas sprawdza i stawia przed nami nowe sytuacje, a ja z każdej staram się nie tylko wyjść obronną ręką, ale i wynieść z danego wydarzenia coś dla siebie. Lubię myśleć, że nic nie dzieje się bez przyczyny. To dodaje otuchy ;-) I daje siły, by walczyć nie tylko o lepsze jutro, ale przede wszystkim o lepszą wersję samej siebie.

Zmiany uczą nas prawdy o samych sobie, bo jak pisała Szymborska: „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.”



W duchu tego wpisu, pragnę zauważyć, że również po niecałym pół roku działalności wprowadzam małe zmiany i tutaj, na blogu. Trochę zmienił się prawy panel, ale zmiany najistotniejsze mają miejsce powyżej. Mianowicie chodzi o zakładki z nowymi stronami: cytaty, filmy, książki. Strony te zawierają rzeczy, które lubię, które mnie inspirują bądź motywują, które coś sobą prezentują i są warte polecenia. Na razie tamtejsze listy filmów czy książek można właściwie nazwać „listkami” ;-) Są po prostu krótkie. Na razie -> Podkreślam(!) Pomysł pojawił się mojej głowie na początku września, a więc ponad tydzień temu i od tego czasu w wolnej chwili pracowałam nad tymi zakładkami. Zapewniam, że systematycznie, co pewien czas będą się powiększać. A kolejność opisywanych tam pozycji jest przypadkowa. Na razie pozostaje zadowolić się powiedzeniem: nie od razu Kraków zbudowano. Tak samo jest z tym blogiem, powoli, dzień po dniu go tworzę i z dnia na dzień, będzie to coraz lepszy blog – pełniejszy i szczęśliwszy ;-)

środa, 4 września 2013

"Kod szczęścia"


Kiedy natrafiam na książki typu „pozytywne myślenie rozwiąże wszystkie Twoje problemy”, podchodzę do nich z dużą dozą sceptycyzmu, ale od czasu do czasu sięgam po podobną pozycję. Dlaczego? Aby wiedzieć, o czym się mówi, jaki wchodzi trend myślowy i móc się ustosunkować do zawartej w książce treści. A czasem czytam, bo nawiązują do tematyki bloga :-)

niedziela, 1 września 2013

Z okazji 1 września

„Zamiast zastanawiać się, kiedy następne wakacje
być może już najwyższy czas
zacząć żyć takim życiem,
od którego nie trzeba by brać wolnego.”
/Seth Godin/
 
Czasem trafia się, przypadkowo bądź i nie, na słowa, obok których nie da się przejść obojętnie. Przeczytałam powyższy cytat, który na pewno był nawiązaniem do daty 1 września, czyli początek roku dla młodszych, odcinek 2/3 wakacji dla studentów, a dla reszty pracujących (bezdzietnych) data dobra jak każda inna.

Cytat wpasowuje się w tego bloga jak ulał. Bo ja wierzę, że mamy moc sprawczą nad naszym życiem. O czym będzie już można za niedługo tutaj przeczytać, bowiem szykuje się do wpisu na temat szczęściarzy i pechowców. Więcej już naprawdę wkrótce!

Większość moich wakacji przeleciało niewiadomo kiedy. Jak zawsze. Ale są też takie rzeczy, z których jestem dumna i sytuacje które zapamiętam na całe życie. Takie szczególne. Niemniej, jest za wcześnie na jakiekolwiek podsumowania, ale obiecuję, że przyjdzie na nie czas. Za miesiąc. Teraz wciąż działam i mobilizuje się do działania. Zobaczymy jak wyjdzie, ale optymizm mnie nie opuszcza, bo skoro nie ma już cudownie rozleniwiającej pogody, to oznacza to czas właśnie na działanie.
A na czym ma polegać to działanie? Między innymi chciałabym się zastanowić nad tym jakby to moje życie miało wyglądać, żebym czuła się jak na wiecznych wakacjach. To jest sytuacja podobna do tej z pracą - wystarczy w pracy robić coś z pasją, a okaże się że tak naprawdę nigdy nie pracujemy. Mam zarys tego co chcę osiągnąć w przyszłym roku akademickim, ale potrzebuję większych konkretów. Chcę się też upewnić, że jak się podejmę działania, to już w pełnym zaangażowaniu i z całą moją determinacją. Chcę działać więcej i działać na 100%!



W gruncie rzeczy łatwo można osiągnąć stan, kiedy całe nasze życie zamienia się w wakacje – wystarczy być po prostu w życiu Szczęśliwym :-)

wtorek, 27 sierpnia 2013

Czego uczy nieszczęście?

Przerwa w pisaniu była nieplanowana i bardzo za nią przepraszam. W moim życiu, jak to w przeciągu ostatniego roku, działo się więcej złego niż dobrego. Teraz również pojawiły się kolejne problemy rodzinne, choroby. Generalnie nie jest lekko ani przyjemnie. Teraz sytuacja trochę się naprostowała i z powrotem jestem w stanie myśleć o czymś więcej niż tylko o chwili obecnej, o tym co tu i teraz.

środa, 14 sierpnia 2013

Sukces

Jeden wyraz, tysiące znaczeń i ciężka praca. Mój sukces. Otrzymałam wyniki z testu z angielskiego, do którego podchodziłam w czerwcu, a poprzedziłam to półrocznym przygotowaniem. Poszło mi lepiej niż się spodziewałam i w sumie udało mi się osiągnąć wymarzony poziom C1.

środa, 31 lipca 2013

Co jest dla Ciebie najważniejsze?

Plan na dziś: odpowiedzieć na powyższe pytanie

Oglądając kolejne odcinki serialu pt. Dr House, zawsze wyczekiwałam pewnego stałego momentu, który pojawiał się pod koniec każdego epizodu. Wtedy House zazwyczaj siedzi w swoim gabinecie (bądź w gabinecie Wilsona) i rozmyśla nad diagnozą. Wszystkie stosowane dotychczas metody leczenia nie przyniosły rezultatu. House długo rozmyśla nad rozwiązaniem i wtedy przeprowadza przypadkową rozmowę z przyjacielem, stażystą, pacjentem… Rozmowy są naprawdę błahe i niezwiązane z danym przypadkiem choroby, a jednak powodują, że House dostaje nagłego oświecenia – kojarząc fakty, interpretując odpowiednio wyniki i tworząc przy tym ciekawe metafory. To taki zwrotny punkt, po przekroczeniu którego wiadomo już dokładnie co robić.

Czasem tak mam, że długo krążę wokół tematu zanim uderzę w sedno. Inna sprawa, że czasem nie wiadomo, gdzie to „sedno” leży i po prostu błądzę po omacku, z nadzieję, że „a nuż się uda i trafię”. Tak właśnie miałam kiedy od drugiej klasy liceum pytam siebie: co chcesz robić w życiu? Wiązało się to oczywiście z wyborem studiów i wyborem przedmiotów zdawanych na maturze. Domyślam się, że nie jestem jedyną osobą, która uważa, że wybór zawodu na całe życie w wieku 17-18 lat jest lekkim absurdem w dużej większości niemożliwym do zrealizowania. Dlatego bardzo mi się podoba jak sprawa została rozwiązana w Szwecji, gdzie młodzież, będąc jeszcze w liceum, może pracować w kilku firmach przez określony czas i dzięki temu zaznajamia się z otoczeniem i widzi na czym faktycznie dana praca polega, a nie na czym im się wydaje że polega.



Ale ja nie o tym, tylko o pytaniu: co chcę robić? Właściwie to pytanie jest dla mnie bezzasadne. Student medycyny odpowie, że zostać lekarzem i leczyć ludzi; student prawa, że zostać adwokatem i otworzyć własną kancelarię; student architektury, że projektować piękne nowoczesne budynki. Są to odpowiedzi oczywiste, kształtowane przez nasze studia.

Dlatego pytanie powinno brzmieć; co jest dla Ciebie najważniejsze? To pytanie nie jest odkrywcze, ale zazwyczaj odpowiadając na nie popełniamy jeden z dwóch błędów. Pierwszy polega na tym, że zamykamy się w schemat, co udowodniłam powyżej. Drugi to brak czasu. Czytamy pytanie i odpowiadamy słowem, które pierwsze przychodzi nam do głowy. Oczywiście, pierwsze skojarzenie jest najważniejsze, ale może warto poświęcić na odpowiedź trochę więcej czasu i pokopać głębiej siebie? Nie mając czasu, odpowiadamy schematycznie założyć rodzinę, znaleźć dobrą pracę i dużo zarabiać, będąc zdrowym. Potem możemy otrzepać ręce i pomyśleć z dumą: no, odpowiedziałem! Ale tylko połowicznie. Bo tak naprawdę teraz ustawiłeś przed sobą szereg drzwi, które aż proszą się żeby je otworzyć. Pierwsze drzwi to rodzina. Możesz zapytać kiedy tą rodzinę chcesz założyć i czy chcesz to zrobić z tą czy inną osobą, ile dzieci chcesz mieć, gdzie chcesz mieszkać. Drugie drzwi to praca: jaka praca będzie dla mnie odpowiednia, w czym jestem dobra, gdzie chce pracować – w kraju, czy zagranicą? Kolejne drzwi zarobki: dobrze zarabiać to ile to jest dla mnie? Konkretnie, podaj liczbę. Następne drzwi zdrowie: czy chodzi mi tylko o to, by badania kontrolne mieściły się w przyjętych normach, czy zależy mi na wyrobieniu sobie dobrej kondycji, A jeżeli chodzi o kondycję, to jaka forma ćwiczeń by mi odpowiadała itd.

Tak naprawdę pytań można zadawać potem mnóstwo. A im więcej czasu na to poświęcimy, tym głębiej w siebie ”pokopiemy” i tym lepiej siebie zrozumiemy.

Pytanie: co chcę ronić w życiu jest złudne. Bo nie mając planu na siebie, na życie, poddajemy się temu, co przynosi los. Rozpoczynamy jedne studia i myślimy, że zostaniemy informatykami, ale po jakimś czasie okazuje się, że pisanie oprogramowań nie podoba nam się tak jak na początku zakładaliśmy. Porzucamy studia i rozpoczynamy studia filologii angielskiej bo zawsze mieliśmy dryg do języka. Ale znowu po jakimś czasie okazuje się, że deklinacje nas wykańczają. Decydujemy się na studia dziennikarskie. I tam się wreszcie odnajdujemy. W tym przypadku nasza odpowiedź jest zależna od studiów i co roku będzie inna.

Pytanie: co jest dla Ciebie najważniejsze? Pozwala Ci odpowiedzieć w pierwszej chwili bardziej ogólnikowo. Dla mnie na przykład, najważniejsze to być w życiu szczęśliwą. Prawda, że odpowiedź jest ogólna? Mogłaby zostać jeszcze uznana za popularną (patrz obrazek powyżej). Ale ja na tym nie poprzestaję – kopię dalej. A co bycie szczęśliwą dla mnie oznacza, jakie warunki musiałyby zostać spełnione?

Ile czasu na to potrzebujesz? Dużo.
Ale ile dokładnie? Nie wiem.

Każdy podchodzi do tego indywidualnie i zależy to zapewne też od stopnia naszego zagubienia. Od tego, co w życiu już osiągnęliśmy, a co osiągnąć jeszcze mamy. Najważniejsze, to się nie śpieszyć. Tylko znaleźć sobie czas, chwilę ciszy i spokoju i zacząć od pół godzinnej rozmowy z samym sobą.
Co jest dla mnie najważniejsze?


PS Wyjeżdżam teraz na wakacje, a więc następny wpis pojawi się zapewne w połowie sierpnia ;)

sobota, 27 lipca 2013

Rowerowy wysiłek

Plan na dzisiaj: nie zmarnować dnia.
Wykonanie: całkowite.
Sposób: szybka jazda na rowerze.

Po kolei. Wszystko już tłumaczę. Po ostatnim pozytywnym spotkaniu (opisanym tutaj) znalazłam w sobie siłę do zmian. Zmian również na tym blogu. Zakładając go, miałam niejasny obraz jak to wszystko powinno wyglądać i funkcjonować. I ostatnio zrozumiałam, że idę w złą stronę. Dlatego teraz właśnie zawracam :) Zaczynam szukać szczęścia we własnym otoczeniu, tak jak było to na początku zapowiedziane.

Moje dzisiejsze szczęście spowodowane było wysiłkiem fizycznym i zwyczajnym wytworzeniem endorfin. Niby nic wielkiego, ale oprócz szczęścia po jeździe rowerem odczułam dumę z mojego dokonania. W ciągu 1,5 h pokonałam trasę liczącą 27 km przy średniej prędkości niecałych 17km/h. I zrobiłam to ja – osoba, która rekreacyjnie od czasu do czasu pojedzie gdzieś 10 km.

Propozycja wyjazdu pojawiła się wieczorem (kiedy letni upał trochę zelżał, więc warunki były naprawdę komfortowe) i padła ze strony mojego taty. Trasę ustaliliśmy jeszcze przed wyjazdem. Mniej więcej wiedziałam jak pojedziemy, ale nie miałam pojęcia ile to dokładnie kilometrów (przypuszczałam jedynie, że około 20 km). Sama trasa była mi znana do połowy, a druga połowa to już było tylko mgliste wyobrażenie o niej.

Pierwsze 10 km minęło mi całkiem przyjemnie i niespecjalnie miałam powody do narzekań, bo droga była w miarę prosta i płaska, więc tylko pedałowałam przed siebie i myślałam. Myślałam o tym, że jazda na rowerze jest trochę podobna do biegania. Nawet jeżeli startujemy z kimś znajomym, to i tak jesteśmy zdani tylko na siebie. Pewnie, że jest przyjemniej z kimś uprawiać sport, ale mimo że biegniemy/jedziemy tą samą trasą, w tym samym czasie i w podobnym tempie, to tak naprawdę, jeżeli my nie damy rady, to kolega/koleżanka za nas nie pobiegnie/pojedzie. W tym sensie jesteśmy zdani na samych siebie; zależni od własnej kondycji i ducha walki.

12 kilometr był przełomowy z dwóch powodów. Po pierwsze, trasa wtedy zakręcała, a więc oznaczało to że TEORETYCZNIE jesteśmy w połowie drogi (co pod koniec okazało się nieprawdą), a po drugie była tam górka. Z pozoru niepozorna :) Trochę stroma, trochę długa. Ale w miarę upływu czasu zdałam sobie sprawę, że takie górki są najgorsze – ciągną się w nieskończoność (ta miała 1 km długości) i sprawiają, że człowiek schodzi na niższe obroty (byle tylko dotrwać do końca), więc górka mentalnie nam się jeszcze bardziej wydłuża. Było ciężko, a moja średnia prędkość na tym odcinku była równa 8 km/h. Co oznacza najsłabszy wynik z całej trasy.

Kiedy w końcu pokonałam górkę, zaczęły się dla mnie same nieznane tereny czyli pełno wzniesień i mniejszych dolin, odcinki prostej drogi. A ja tylko zmieniałam przerzutki pomiędzy 3 oraz 2 i tylnie w całej rozpiętości.

Druga podobna górka trafiła się na 15 km i była gorsza niż poprzednia, bo byłam jeszcze bardziej zmęczona. Ale pamiętam to najpiękniejsze uczucie, kiedy naciskając na pedał czuje się duży opór, a kolejne naciśnięcie sprawia że noga wkłada w ruch już mniej wysiłku – oznacza to, że jesteś już na szczycie. Następuje chwilowe rozluźnienie – chwilowa radość, że nie zsiadło się z roweru, tylko pedałowało się do końca. A potem kolejna zmiana przerzutek, by nacisk stopy na pedał był porównywalny do tego z jazdy pod górkę, czyli zmiana przerzutek na większe.
Wtedy zrozumiałam, że mimo założenia, że trasę robimy wysiłkowo i wrzucamy na tempo, to jednak tempo każdy musi dostosować do siebie. Nie było dla mnie ważne, że nie jechałam tak szybko jak powinnam (gdybym miała odpowiednią kondycję), ale sam fakt, że dojechałam do końca. Do końca górki i do końca całej trasy bez jednego postoju. Szczerze, to pod koniec trasy (może tak gdzieś od 18 km) pomyślałam, że jak zrobię przerwę, to niekoniecznie dam radę wrócić na rower (po całej trasie doceniłam miękkość naszej kanapy w domu, chociaż nie wiem czy jutro dam radę nawet na niej usiąść ;) ).

Na obu górkach prowadziłam charakterystyczny monolog:
na początku było: Dasz radę!
a potem: Cholera, jaka ta górka jest dłuuuga!
później: Nie poddawaj się!
jeszcze później: Czy ta górka ma jakiś koniec? Cholera nie dam rady!
w końcu: Udało się!

Ta górka może być tak naprawdę metaforą wszystkiego. Ta moja „góreczka” tutaj, to dla kogoś może być jakaś przeszkoda w życiu osobistym/zawodowym. Na pierwszy rzut oka niepozorna. Pewnie na nią wchodzimy, a potem w połowie zaczynamy rozumieć, że jest bardziej pochyła niż początkowo przypuszczaliśmy, że samo podejście jest dłuższe… i możemy wtedy stanąć i zrobić przerwę. Jadąc na rowerze możemy zsiąść z niego i również odpocząć, albo iść dalej przed siebie prowadząc rower obok siebie (dojdziemy na szczyt, tylko że wolniej). Możemy też zawrócić z tej góry, dochodząc do wniosku, że to jednak nie dla nas.

 

Mamy tyle opcji i możliwości, ile tylko wymyślimy. Zawsze możemy przecież wykopać tunel i w ten sposób dostać się na drugą stronę góry ;) Możemy wybrać inne podejście – mniej strome. Ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia.
Ale zapewniam Was, że nic nie daje takiej radości jak osiągnięcie szczytu „mimo wszystko”, pokonując przy tym własne słabości. Przynajmniej dla mnie, ta wyprawa nie mogła się lepiej zakończyć. Jestem szczęśliwa. A o to przecież chodziło, kiedy postanowiłam nie zmarnować tego dnia.

poniedziałek, 22 lipca 2013

O działaniu i radości

Kiedyś wspominałam, że są ludzie, którzy zarażają swoim optymizmem i dobrą energię. Po kontakcie z takimi osobami zyskujemy chęci do działania i wprowadzania zmian we własnym życiu. I tu można postąpić na dwa sposoby.

SPOSÓB I
otrzymujemy dawkę energii -> czujemy się wspaniale i snujemy plany na przyszłość -> robimy postanowienie zmian -> czekamy na dogodny moment, by te zmiany wprowadzić w życie -> czekamy… -> czekamy tak długo, że początkowy entuzjazm opada i zmiany tak naprawdę nigdy się nie dokonują

SPOSÓB II
otrzymujemy dawkę energii -> czujemy się wspaniale i snujemy plany na przyszłość -> robimy postanowienie zmian -> DZIAŁAMY
Nie ma żadnego czekania!

W sposobie drugim brak okresu oczekiwania nie jest spowodowany strachem, że możemy w międzyczasie np. dojść do wniosku, że decyzja jest zła (jeżeli w pierwszej reakcji na pomysł odczuwamy radość/podekscytowanie, to decyzja ta nie może być nietrafiona). A tłumaczenie się czekaniem na odpowiedni moment, to tak naprawdę czekanie na „nigdy”. Bo NIGDY nie ma odpowiedniego momentu, by zacząć biegać, pisać bloga, pójść do lekarza na badania kontrolne itd.
A skoro tego czasu nie ma (bo nie mnoży się w żaden cudowny sposób), to należy go sobie wygospodarować poprzez pójście spać o godzinę później, czy spędzenie o godzinę mniej czasu przed telewizorem.
Przy drugim sposobie nie czekamy, ponieważ od początku działania wykorzystujemy nasz entuzjazm i zapał podłapany od innych. To nasz główny motor, napędzający przyszłe działania, który przy dobrym zarządzaniu może starczyć na bardzo długo. Z czasem nie będzie on już potrzebny, bo sami wypracujemy sobie na własny użytek chęć robienia czegoś: biegania, pisania, fotografowania.
Najtrudniej jest zacząć, a kiedy w sposobie pierwszym pozwalamy naszej inicjatywie i chęci stopniowo zamierać (poprzez brak konkretnego działania) to tak naprawdę sami sobie podcinamy skrzydła.

Przykład z mojego życia. Post (a przynajmniej jego zarys) powstaje o 1 w nocy, kiedy to wróciłam do domu po bardzo owocnym i pozytywnym spotkaniu. Spotkanie utwierdziło mnie w tym, że „chcieć to móc”, bo wszystko tak naprawdę zależy tylko i wyłącznie od naszej woli. Od tego zależy, czy będziemy jeździć dziennie na rowerze i czy będziemy przejeżdżać 5 czy 10 km. Tak samo od mojej woli zależało, czy podejmę się sposobu pierwszego i napiszę post jutro popołudniu, kiedy to początkowe emocje opadną, tekst zostanie starannie poprawiony albo pozwolę dojść do głosu myśli, że w ogóle nie warto na ten temat pisać… lub usiądę przy biurku i zacznę pisać już teraz.


Jest jeszcze druga sprawa, która dała mi do myślenia podczas tego spotkania. Mało kto potrafi się cieszyć. Nawet ja mam z tym problem (co niedawno zrozumiałam i zmieniam to definitywnie!). Nie chodzi mi tutaj o to, że nie cieszymy się z drobnych rzeczy, czy też nie doceniamy chwili. Mam raczej na myśli radość z sukcesu – taką uzasadnioną, której nawet nie trzeba specjalnie szukać. Może niektórzy w pierwszym odruchu się ze mną nie zgodzą. Ale pomyślcie chwilę nad tym. A najlepiej odpowiedzcie na pytanie: JAK się cieszycie? Bo do tego właśnie zmierzam. Czy to jest okrzyk radości, taniec szczęścia czy też krótkie „udało mi się” wymamrotane pod nosem, a może jedynie gratulacje złożone samemu sobie w głębi duszy?

Przykład z mojego życia: po dobrze zdanym egzaminie/ zakończeniu projektu odczuwam dumę i satysfakcję. I na tym kończę. A są tacy, którzy potrafią z radością w oczach patrzeć na wykonane przez nich zdjęcie, pokazywać je wszystkim znajomym i powtarzać: popatrz jakie świetne zdjęcie zrobiłem… Mają rację, bo zdjęcie jest świetne, więc dlaczego ukrywać swoją radość z faktu, że jest się w czymś dobrym? Bo cieszenie się „po cichu” to takie trochę ukrywanie. I właśnie tacy ludzie mogą działać jak katalizator i „zapalać” swoim płomieniem entuzjazmu innych. A stąd już tylko krok od efektu kuli śnieżnej, bo ta osoba zarazi znajomą, a znajoma jakiegoś znajomego i ot tak dobra energia pójdzie w świat! Dlatego od dzisiaj jak się cieszę, to się cieszę całą sobą, bo i radość wtedy odczuwana jest znacznie większa ;)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Komórkomania: nałóg czy niezbędny nawyk?

Dzisiaj dzień bez telefonu. Jak w takim razie go rozpoczęłam? Oczywiście od włączenia komórki i sprawdzeniu, czy przypadkiem nie pojawiły się jakieś wiadomości, czy ktoś nie próbował się ze mną skontaktować… Zgadzam się, że telefon odgrywa znaczną rolę w moim życiu i do pewnego stopnia jestem od niego uzależniona, chociaż to moje uzależnienie jest też związane z wygodą.

sobota, 6 lipca 2013

O byciu świadomym

Do tego wpisu skłoniła mnie sytuacja, która miała miejsce parę dni temu. Koleżanka z grupy ze studiów obchodziła swoje 21. urodziny i nie wiedzieć dlaczego, ale to właśnie ze mną postanowiła podzielić się przemyśleniami na ten temat.

Zaczęła od tego, że zupełnie nie czuje się na ten wiek. Może dla niektórych zabrzmi to głupio i nieracjonalnie, ale ja ją w pełni rozumiem. Do momentu, kiedy skończyłam 18 lub 19 lat, wiedziałam dokładnie w jakim jestem wieku. Zapewne dlatego, że człowiek zawsze liczył ile czasu mu pozostało do osiągnięcia długo wyczekiwanej pełnoletniości. Później, kiedy kolejne lata nie przynosiły ze sobą nowych obowiązków/praw, zaczęło się dziać coś dziwnego. Mianowicie po pytaniu: „ile masz lat?” potrzebuję chwili skupienia, czy to wciąż 21 czy już może 22 lata? Taka sytuacja miała miejsce, kiedy koleżanka o imieniu W. mówi: „teraz to mam tyle lat, co Ty”. I ja w pierwszym odruchu kiwam głową na znak, że się zgadza, a z dwu-sekundowym opóźnieniem włącza mi się czerwona kontrolka: „przecież ja jestem od niej starsza!” I pojawia się myśl, że niewiadomo kiedy, ale przeleciało mi już 22 lata życia. Oczywiście nie zamierzam robić z tego tragedii, bo wciąż jestem młoda i całe życie wypełnione wspaniałymi chwilami przede mną. Chodzi mi tylko o to, że w pewnym momencie życia przestajemy z niecierpliwością odliczać dni do kolejnych urodzin. I chyba dlatego mijają one przez nas niezauważone i mamy problem z odpowiedzeniem na pytanie: ile ja właściwie mam lat?

Wracając do koleżanki W. i jej przemyśleń. Powiedziała, że nie odczuwa satysfakcji z życia, że widzi jak czas przelatuje jej przez palce i ona nic z tym nie robi. Nigdzie nie bywa, rzadko wyjeżdża na wycieczki/wakacje, nawet nie miała jeszcze okazji pracować. Słuchałam jej i potakiwałam, myśląc: „tak, ja też to świetnie znam”. A potem z jej ust padło pytanie: „Rozumiesz o co mi chodzi? Też tak masz?”. I już miałam potwierdzić, kiedy zrozumiałam, że nie mogę. Odkryłam, że wpadłam w pułapkę myślenia nawykowgo.

Gdybyście poznali mnie dwa lata temu o tym czasie, to zobaczylibyście zupełnie inną dziewczynę. Zmęczoną studiami, których nie rozumiała. Z marzeniami, aby to wszystko rzucić w diabły i zmienić kierunek, ale pełną

obaw przed taką decyzją. Problem polegał na tym, że nie miałam żadnej alternatywy. Nie potrafiłam przeboleć faktu, że zmarnuję dwa lata życie – wtedy postrzegałam ten czas w kategorii marnotrawstwa. Teraz jednak już wiem, że było to najlepsze, co mogło mi się przytrafić.

Studia miałam na tyle absorbujące, że moje życie towarzyskie prawie nie istniało; moje marzenia zostały powieszone na kołku z napisem „później”, a ja czułam się wewnętrznie rozbita. Wiedziałam, że to nie dla mnie. Ale nie wiedziałam w takim razie, co jest dla mnie. Momentami było ciężko, nie powiem, ale dzięki temu teraz jestem świadoma tego, co dzieje się wokół mnie i rozumiem, że mam siły na kreowanie własnej rzeczywistości.
Dużo ludzi jest ze mną na kierunku, bo „tak jakoś wyszło” lub nie wiedzieli, co innego wybrać albo nie dostali się tam, gdzie planowali. Ja miałam tak samo na moich poprzednich studiach. Teraz jednak wiem, że jestem tu, gdzie być powinnam. Nie dość, że kierunek wybrałam z premedytacją, to jeszcze bardzo mi się podoba i czuję, że tu jest moje miejsce. Studia już nie pochłaniają tyle mojej uwagi, więc mogę spędzać czas ze znajomymi, chodzić na koncerty i realizować swoje marzenia jak kurs z języka angielskiego, czy pisanie bloga. Na wakacje jeżdżę w ciekawe miejsca, a w tym roku niczego nie planowałam i pojawiła się niespodziewanie fantastyczna propozycja. Tak po prostu. Naprawdę czasem należy uwierzyć, a dobre rzeczy same się przytrafiają.

„Staram się dostrzegać dobre strony każdego wydarzenia.
Dzięki temu moje życie jest lepsze, a ja czuję się szczęśliwsza.
A poza tym szczęście przyciąga szczęście, więc kiedy jest dobrze,
to za chwilę będzie jeszcze lepiej.”
/B.Pawlikowska/

Jest takie powiedzenie, że z kim przystajesz takim się stajesz. Jako małe dziecko rozumiałam to tak, że albo zawieram znajomość z miłymi ludźmi i pod ich wpływem sama taka jestem, albo przyjaźnię się z „łobuzami” i wtedy rozrabiam, popadam w nałogi itd. (oczywiście to takie całkowite postrzeganie świata w kolorach: czarno-białym, ale zauważcie, że to była perspektywa dziecka). Ostatnio pomyślałam, że jest jeszcze inne wytłumaczenie. Kiedy otaczamy się ludźmi pozytywnie zakręconymi, którzy cały czas działają i czerpią z życia pełnymi garściami to, co najlepsze, wtedy i my łapiemy „bakcyla” i stajemy się głodni życia. Chce nam się chcieć i możemy sami pozytywnie „zarażać” innych. Patrząc na tych pozytywnych ludzi, wiemy że to, o czym sami myślimy jest osiągalne i łatwiej nam zawalczyć o własne szczęście.

O czym właściwie jest ten wpis? O świadomości. O byciu świadomym tego, w jakim miejscu się teraz znajduję, a w jakim chciałbym/chciałabym być. Ale i o byciu świadomym tego, kiedy porzuci się miejsce startu. Tak bardzo możemy być pochłonięci myślami o potrzebie zmiany, że nie dostrzeżemy, kiedy one już tak naprawdę zaczęły się dziać i tym samym zmieniać nasze życie. Ja jestem tego najlepszym przykładem. Patrzyłam ciągle w przyszłość i zastanawiałam się nad tym, co należy jeszcze zmienić/ulepszyć w moim życiu, że nie dostrzegłam tego jak daleko już jestem. Pewnie, że nie można żyć, patrząc w przeszłość, ale czasem dobrze jest zrobić sobie chwilę przerwy, by dostrzec postęp, który być może zmobilizuje nas do dalszej walki i parcia do przodu. Po szczęście.