czwartek, 23 maja 2013

Parę słów o odkładaniu rzeczy na później

Każdy wie jak trudno jest się zabrać za zadanie, które jest dla nas trudne albo wymaga wiele czasu na wykonanie. Prowadzimy wtedy wewnętrzną walkę z samym sobą pomiędzy „powinno się”, a „chcę mi się”. Od naszej silnej/słabej woli zależy wynik tych rozgrywek.

Temat odkładania spraw na ostatnią chwilę jest jak najbardziej na czasie, bo zbliża się okres sesji. Myślę, że ten problem dotyczy przede wszystkim studentów/uczniów. W życiu zawodowym niewykonanie jakiegoś projektu na czas ma poważne konsekwencje. Te konsekwencje sprawiają, że wcześniej czy później praca zostanie wykonana, ale będzie to jeszcze przed terminem.

A studenci? Mają sesję zimową. Potem sesję poprawkową. A jak nie wyjdzie, to zapłacą warunek i mają jeszcze sesję letnią. Jakieś konsekwencje? Więcej czasu poświęcają na uczenie się w kółko tego samego materiału. Może dodatkowe koszty finansowe. Co poniektórzy dostarczają swojemu organizmowi dodatkowych dawek stresu. A jeśli tak po prostu wolą - nie wnikam.

Problem z odwlekaniem stał się tak popularny, że w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku powstało Prawo Parkinsona, mówiące że obojętnie ile czasu człowiek nie dostałby na wykonanie jakiegoś zadania, to zawsze rozłoży je tak w czasie (albo zupełnie odłoży na ostatnią chwilę), że zajmie mu cały przeznaczony na to czas. Eksperyment przeprowadzono na urzędnikach, ale prawda jest taka, że większość ludzi ma z tym problem.

Nie będę tu udzielać porad jak sobie z tym radzić, bo jest mnóstwo ciekawych publikacji na ten temat z poradami typu: ustalanie sobie wcześniejszych terminów, myślenie o konsekwencjach, dzielenia zadań na mniejsze kroki… Prawda jest taka, że u każdego co innego się sprawdza. Trzeba trochę czasu poświęcić najpierw, aby zaznajomić się z proponowanymi metodami, a potem trochę czasu na ich wypróbowanie i sprawdzenie, co nam konkretnie pomaga.

Podobno można oduczyć się odkładania rzeczy w czasie, robić je od razu i wchodzi to w nawyk. Nie wiem. Na razie jestem na etapie, kiedy codziennie toczę ze sobą walkę. Nic nie dzieje się automatycznie. Każde działanie jest poprzedzone świadomą decyzją. Pozytywem jest to, że za każdym razem decyzja o tym, czy zrobić to teraz, czy za chwilę, przychodzi mi łatwiej. To teoretycznie całkiem proste. Robisz jakąś rzecz, po zakończeniu której odczuwasz satysfakcję, więc kiedy następnym razem podchodzisz do zadania i przypominasz sobie te uczucia, jest Ci trochę łatwiej podjąć decyzję o wykonaniu pracy. Co jest ważne w poprzednim zdaniu? Słowo „trochę”. Nie łudź się, że będą jakieś spektakularne efekty albo wystarczy przejść przez taki proces trzy razy i Twój problem z odkładaniem rzeczy na ostatnia chwilę, zniknie. To jest nieustanna praca nad sobą. Może wydawać się to trudne i nie warte zachodu, bo skoro cały czas trzeba się przekonywać do działania, to jaki sens? A taki właśnie, że za każdym razem jak wygramy z naszym leniem, to odczujemy satysfakcję. Tym samym, możemy uczynić nasze życie pełne satysfakcji. Ten argument jest chyba warty przemyślenia?

Odkładając wykonanie pracy na później, niczego nie zyskujemy. Poza chwilową przyjemnością lenistwa. A potem kiedy terminy już gonią, płacimy za nasze wcześniejsze podejście nieprzespanymi nocami, spięciem wewnętrznym i dużym stresem.

Sama cały czas pracuję nad moją tendencją odkładania rzeczy na później. Kiedyś miałam z tym większy problem, ale teraz jest już lepiej. Zawsze, kiedy czytałam te motywujące blogi/artykuły myślałam: „ja też tak chcę!”. Nie chciałam się już dłużej rozwodzić nad tym ile mam do roboty, tylko to zrobić i mieć z głowy. Niby tak niewiele, a jednak całkiem sporo.

W tym tygodniu nastąpił przełom. Wiadomo, że często można zaliczyć jakieś przedmioty przed sesją. Na przykład te mniej istotne dla kierunku jak w moim przypadku język niemiecki. Nie lubię się za bardzo z tym językiem, ale wykładowczynię mam naprawdę bardzo fajną. Powiedziała, że do końca maja mamy u niej zdać wypowiedź ustną i będziemy mieli w czerwcu już od niej wolne, tak że będziemy mogli się skupić na przedmiotach egzaminacyjnych. Z racji tej, że dla mnie nauka niemieckiego to zajęcie pracochłonne, postanowiłam zdać wypowiedź ustną w tym tygodniu i mieć to z głowy. Przygotowałam się, zaliczyłam i okazało się, że jestem pierwszą i na razie jedyną osobą w grupie, która tego dokonała.
Gdzie przełom? Kiedy powiedziałam, że zdaję dzisiaj niemiecki, moja koleżanka powiedziała: „Boże, jak ja bym chciała mieć Twoją motywację!”

Sytuacja się odwróciła. Po raz pierwszy to nie ja, siedziałam i wzdychałam, że „ja też tak chcę”. Tylko ktoś powiedział, że on chce tak jak ja. Nie mam zamiaru popadać tu w jakiś samo zachwyt. Nie jestem jeszcze tak super zorganizowana jakbym chciała, ale kiedy pojawiają się w moim życiu takie momenty, to nie sposób przejść obok nich obojętnie. One upewniają mnie, że zmierzam w dobrym kierunku. Krok po kroczku.
 

PS. Temat poruszony bardzo ogólnikowo, ale jeszcze mam zamiar do niego kiedyś wrócić. Bo skoro powstają całe książki o tym zagadnieniu, to nie ma szans, abym zmieściła się z moimi wszystkimi przemyśleniami na ten temat w jednym wpisie! ;-)

niedziela, 12 maja 2013

A, B czy może C ?

Szczęście to wybór. Ładnie brzmi, prawda? Kiedy uwierzymy w prawdziwość tego stwierdzenia, zauważymy, że to my sami decydujemy, o tym jacy chcemy być i co chcemy w swoim życiu osiągnąć. A to tak naprawdę duża odpowiedzialność.

Niedawno trafiłam na takie oto zdanie: „szczęście zależy bardziej od stanu umysłu człowieka niż od warunków zewnętrznych”

Kiedy życie stawia przed Tobą problem, Twój mózg daje Ci propozycje rozwiązań. Pierwszy przypadek, kiedy rozwiązanie jest tylko jedno –sytuacja najłatwiejsza, bo wiemy co musimy zrobić i po prostu czekamy na efekty. Wtedy wiemy wszystko - czy osiągniemy korzyści z takiego podejścia do sprawy, czy raczej poniesiemy koszty. Obojętnie jakie by nie było zakończenie, wiemy o nim praktycznie wszystko. Mamy czas, by się do niego przygotować.

Przypadek drugi, kiedy wyborów jest więcej. Może sytuacja będzie od nas wymagała podejścia A lub podejścia B. Oczywiście nie możemy zastosować obu, bo jak mówi przysłowie: „nie możesz mieć ciastka i zjeść ciastko”. Często jest tak, że na zastanowienie się nie mamy wiele czasu; właściwie decyzja musi zostać podjęta teraz, w tej chwili. Co należy wtedy zrobić? To proste. Wybrać opcję A. Albo wybrać opcję B. Lub zdecydować się na opcję C. Opcja C to tak naprawdę brak decyzji. Liczymy wtedy na to, że ktoś inny podejmie decyzje albo los się do nas uśmiechnie i problem stanie się nieaktualny, lub szczęśliwy zbieg okoliczności nam dopomoże. To jest to wszystko, co nie wymaga od nas żadnego zaangażowania.

Kiedy jednak uprzesz się, że musisz wybrać między opcją A i B, nie dopuszczając opcji C do głosu (gratuluję takiej postawy!), to mogą nam pomóc słowa S.Jobs’a na które się dzisiaj natknęłam. Przytoczone słowa zostały wypowiedziane do absolwentów Stanford University: „Nie dajcie się złapać w dogmat, którym jest życie koncepcjami myślenia innych ludzi. Nie pozwólcie, by szum opinii innych zagłuszył wasz własny wewnętrzny głos. I najważniejsze, miejcie odwagę podążać za głosem waszego serca i intuicji, one w jakiś sposób już wiedzą, kim naprawdę chcecie być. Wszystko inne jest drugorzędne.”

Muszę przyznać, że ja w tym tygodniu popełniłam błąd. Zdecydowałam się na opcję C. Bałam się konsekwencji obu działań i postanowiłam finalnie je zaniechać. Kiedy odpuściłam, wiedziałam już, że źle robię. Skąd? Może jak mówi Jobs - intuicja, mój wewnętrzny głos mówił, że to nie w porządku, że wcale tak nie chcę. Nie posłuchałam; odpowiedziałam wtedy sama sobie, że tak trzeba – tak się robi. Teraz żałuję. Szczerze. Sytuacja typu: tak powinno być jest okropna. Zabija kreatywność, otwartość i zamyka ludzi w schematy. Swojej sytuacji już nie potrafię zmienić, a to co mogło być, rozmyło się jak we mgle. Jeżeli kiedykolwiek wybierzecie opcję C, to pozostają Wam ( a obecnie mnie samej) na pocieszenie jedynie słowa Anity Lipnickiej z piosenki pt. „Wszystko się zdarzyć może”. (W tym miejscu uprzedzam, że mój problem to nie sprawa sercowa, bo domyślam się, że po poniższym cytacie takie głosy mogłyby się pojawić. Problemy bywają różnego rodzaju, a ten wpis ma „dotknąć” jak najwięcej ich odmian. Po prostu.)

„Wszystko się może zdarzyć, gdy serce pełne wiary
gdy tylko czegoś pragniesz, gdy bardzo chcesz
wszystko może zdarzyć się”

Pytanie ile w tym naiwności…

Największy paradoks sytuacji. Znam swój błąd i nie wiem jak to się stało, że znowu do niego dopuściłam. Wiele rzeczy zmieniłam w swoim życiu. Walczę o siebie, swoje racje, stałam się bardziej pewna siebie i lepiej zorganizowana. Lubię nową siebie. Ale wciąż, jak widać, zdarzają się sytuacje, kiedy wracam do starych dobrze mi znanych schematów postępowania. Czy to nie ironia? Ale może mój przykład chociaż posłuży za przestrogę dla kogoś innego, skoro sama nie potrafię wyciągnąć wniosków z tej samej , co pewien czas powtarzanej, lekcji.

Mam jeszcze taką jedną uwagę. Załóżmy, że opcja A daje nam korzyści, a opcja B sprawia, że tracimy. Dla ułatwienia, zobrazujmy to sobie przykładem. Mam zaoszczędzonych trochę pieniędzy i mogę je zainwestować na giełdzie i zarobić (opcja A) lub zainwestować i stracić (opcja B). Przyjmujemy, że opcja C nie istnieje. Jak dla mnie sprawa jest typem 0-1. A właściwie nagięłabym tutaj trochę tą zasadę i powiedziała, że występuje zależność (-1)-(1). Oczywiście A=1 i B=-1. Opcja C=0. Ale nie dokładnie. Jest to takie zero z ukierunkowaniem na „+” lub „-”. Nie podejmujemy żadnej decyzji, ale po czasie dowiadujemy się jakie były notowania na giełdzie i albo się cieszymy, że nie zainwestowaliśmy pieniędzy (notowania były niskie mamy 0 z tendencją na +) lub żałujemy, że nie ulokowaliśmy pieniędzy, gdzie miał miejsce duży zysk (otrzymujemy 0 z tendencją na -). W ekonomii używa się pojęcia jak koszt alternatywny, czyli suma wszystkich utraconych korzyści i możliwości. Najprościej mówiąc za określoną sumę pieniędzy możesz kupić produkt A i B, ale nie stać Cię już na C. C staje się Twoim kosztem alternatywnym. I na odwrót: kupujesz C, więc nie stać Cię już na A i B (teraz to one są kosztami alternatywnymi). Na tej podstawie możesz dokonać wyboru, co należy zakupić. Ale tylko w przykładach, gdzie mamy do czynienia z liczbami, wartościami wiemy co jest warte zrobienia, a co wręcz przeciwnie. W życiu codziennym do głosu dochodzą jeszcze emocje, uczucia, zobowiązania wobec innych i… nasz charakter.

Wniosek z wpisu: chociaż wiem czego chce od życia, nie zawsze potrafię się o to postarać. Staje się konformistką i myślę, że mimo tego, że teraz jest mi niewygodnie, to jest to moja, już dobrze znana, niewygoda. Wychodzę z założenia, że „nowe” może być „gorsze”. Ale to jest założenie całkowicie błędne. Bo „nowe” zawsze daje nadzieję na końcowy wynik z plusem. Jako osoba wierząca, że szczęście leży w moich rękach, nie wolno mi pozwalać, by inni za mnie decydowali. Bo tylko ja sama wiem, co może mi dać szczęście. I nie jest to bezczynność. Nigdy więcej.

środa, 1 maja 2013

"Dokąd...?" - Jak często zaczynasz tak pytanie?

Pomysł na ten wpis pojawił się w niedzielę. Tata zaproponował mi wtedy wycieczkę rowerową późnym popołudniem. I zanim przejdę do dalszej części, to muszę tu coś nadmienić. Jestem zżyta z moimi rodzicami. I to bardzo, i nie zamierzam się tego wstydzić. Pewnie, że teraz to nie jest modne podejście. Ja jednak studiuję w miejscowości, w której mieszkam od dziecka i siłą rzeczy nadal mieszkam z rodzicami. Mogłabym poprzestać na takich wyjaśnieniach i moje relacje z rodzicami tłumaczyć właśnie taką a nie inną sytuacją życiową. Ale stawiam w życiu na szczerość. Dlatego pewnie gdybym mieszkała gdzie indziej, to miałabym rzadszy kontakt z rodzicami, bo tylko telefoniczny, ale nadal uważałabym nas za zżytą rodzinę. I nie zamierzam tutaj niczego ukrywać. A wątek rodziców zapewne pojawi się nieraz, bo to właśnie oni skłaniają mnie często do pewnych przemyśleń. Chociaż zapewne robią to nieświadomie.

Wracając do historii rowerowej. Zanim pomyślałam o tym, czy mam ochotę na wycieczkę, to w mojej głowie automatycznie pojawiło się słowo: dokąd? Tata przewrócił oczami i odpowiedział, że nie wie. Już nieraz (patrząc na ubiegłe lata) taka sytuacja miała miejsce. On pyta czy ja po prostu chce, a ja muszę od razu wiedzieć dokąd, żeby w ogóle wziąć możliwość wyjazdu pod uwagę. Zawsze myślałam, że taka już moja natura. Nie lubię zaczynać jakiegoś zadania, nie wiedząc jak powinno zostać zakończone. Muszę wiedzieć dokąd zmierzam i jaki mam cel. Zawsze mnie to denerwowało. Nie potrafiłam się odprężyć, pozwolić sobie na chwilę spontaniczności. Paradoks jest taki, że czytając różnego rodzaju poradniki na temat samorozwoju to podkreślają one jak ważne jest określenie sobie jasno celu i wiedza, gdzie się zmierza. Bo cel ma nas motywować i nakreślać drogę. A ja nie potrafiłam tego wykorzystać. Pewne rzeczy człowiek robi intuicyjnie i okazuje się nagle, że taki schemat działania się sprawdza. Po jakimś czasie jednak sytuacja się powtarza, ale już się nie pamięta dlaczego wtedy takie a takie postępowanie działało, a tym razem się nie sprawdza. Przekonałam się, że nazywanie rzeczy po imieniu bardzo pomaga. Kiedy zrozumie się schemat, można stosować go i w innych przypadkach.

Przyznam szczerze, że nie miałam ochoty na tą wycieczkę. Pogoda była nieciekawa: chłodno i dopiero co przestało padać. No i jeszcze nie wiedziałam, gdzie mamy jechać. A mimo wszystko się zgodziłam. Przez 1/3 drogi byłam trochę marudna, ale potem sobie pomyślałam: dlaczego to dla mnie takie istotne? Czy to coś zmieni? A gdzie spontaniczność? Odpuściłam i postanowiłam się cieszyć z przejażdżki. Jeździliśmy bez celu po okolicy i nagle wjechaliśmy w jedną mniej znaną ścieżkę, która doprowadziła nas do lasu, a potem to już pozostała sama frajda. I cisza. I śpiew ptaków. I nagle przestało mi być zimno. Wjechaliśmy do lasu i niewiele się zastanawiając wybraliśmy jedną z możliwych ścieżek a na każdym takim „leśnym skrzyżowaniu” wybieraliśmy drogę bez większego wahania. Jechaliśmy przed siebie, nie bardzo wiedząc gdzie właściwie jesteśmy. I wtedy poczułam radość. Ten odcinek w lesie był dla mnie najlepszą częścią wycieczki. Nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy i mieliśmy jedynie mgliste pojęcie, dokąd zmierzamy. Finalnie okazało się, że wylądowaliśmy zupełnie gdzie indziej, niż początkowo zakładaliśmy. Kiedy dotarliśmy do takiego kolejnego „leśnego skrzyżowania”, postanowiliśmy odbić w stronę drogi i jakiś zabudowań. Zanim jednak tam pojechaliśmy, zrobiliśmy sobie chwilę przerwy. Zapytałam tatę co poszło nie tak, że nie trafiliśmy tam gdzie mieliśmy. Odpowiedział, że może gdybyśmy się trzymali jednego szlaku rowerowego, to mielibyśmy większe szanse. Roześmiałam się.

Banał prawda? Każdy kto wybiera się na wycieczkę rowerową, to patrzy na oznaczenia ścieżek (tak samo jak kierowcy samochodów patrzą na tablice z nazwami miejscowości) i jedzie zgodnie z wyznaczonym celem. Ma wtedy 100% pewność, że trafi tam gdzie chce. Ale może też zignorować oznaczenia i jechać zgodnie z własną intuicją albo po prostu „przed siebie” bez celu. Bo taka jest prawda, że my nie chcieliśmy tak naprawdę nigdzie dotrzeć. Podczas drogi narodził się pomysł, że skoro jesteśmy już tak blisko miejscowości K. to może właśnie tam pojedziemy. Nie wyszło? Trudno.

W życiu jest tak samo. Zapewne dobrze znacie metaforę życia jako drogi. Jedziemy nią i nieustannie podejmujemy decyzje, czy na najbliższym skrzyżowaniu skręcimy w lewo, czy może jeszcze pojedziemy prosto. Patrzymy na znaki i podejmujemy decyzje, gdzie chcemy jechać. A czasem jesteśmy zmuszeni zawierzyć naszej intuicji, bo nigdzie nie ma znaków. Kiedy indziej decydujemy się na spontaniczność. Parkujemy samochód na poboczu i idziemy w las zbierać grzyby, czy leśne owoce. Jedni nazwą to marnotrawstwem czasu, inni niezbędnym odpoczynkiem. Prawda jest taka, że w życiu potrzebujemy odrobiny szaleństwa, małej dawki niepewności, nieprzemyślanych decyzji a jednocześnie nie spuszczamy z oczu głównego celu, naszej mety. I to czyni nasze życie wspaniałym. Sami decydujemy na co akurat jest pora i ile ona będzie trwać. Czasem wyruszasz w drogę chociaż jeszcze nie wiesz dokąd dokładnie, a potem okazuje się to wspaniałą przygodą. Dajmy sobie więcej luzu. Plan jest potrzebny, by jasno widzieć czego od życia chcemy, ale nie dajmy się zamknąć w schemat. Bo nie chodzi o to, by przeżyć życie. Ale by przeżyć je ciekawie.