sobota, 30 sierpnia 2014

Koniec z czekaniem


Czekam na telefon, bo przecież rozniosłam swoje CV w kilka miejsc. Czekam na efekty, bo przecież dbam o siebie. Czekam w kolejce w sklepie, bo przecież mam czas. Czekam na miłość, bo przecież jestem młoda. Czekam na słońce, bo przecież ile może padać? Czekam na październik, bo sierpień mnie wynudził… I gdzieś w tzw. międzyczasie (czekanie to zajęcie niebywale absorbujące) dochodzę do wniosku, że… nie tędy droga.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Zachody słońca moim okiem


Gdyby poproszono mnie o podanie magicznej chwili w ciągu dnia, to nie byłby to pierwszy łyk porannej kawy. Nie byłby to też czas wzmożonej produkcji endorfin (=ćwiczeń), czy godzina podczas której piszę. Zamiast tego bez zastanowienia, powiedziałabym, że to chwila, w której zachodzi słońce.

wtorek, 19 sierpnia 2014

"Nie myślę. Tylko patrzę."


Niedawno miałam okazję usłyszeć historię, która z pozoru jest zwyczajna. Zapewne znacie podobne, a może nawet ktoś z Waszej rodziny mógłby zastąpić dzisiejszego głównego bohatera. Ja jednak zetknęłam się z tym po raz pierwszy, a kiedy słuchałam o rzeczach, które dotąd widziałam tylko na filmach, poczułam przyjemne dreszcze na skórze.

wtorek, 12 sierpnia 2014

(Nie)prywatna chwila szczęścia

Jeżeli przyjmiemy, że kobieta zmienną jest, to pogoda z całą pewnością jest rodzaju żeńskiego (nie tylko ze względu na zaimek „TA pogoda”). Rano napisałam w jednym z komentarzy, że miałam w planach małą wycieczkę rowerową, ale pogoda skutecznie pokrzyżowała mi plany – pełne zachmurzenie plus przelotne opady. Na szczęście, po paru godzinach po deszczu nie było śladu, zostały tylko chmury (no ale nie można mieć wszystkiego). Wykorzystałam okazję i na 3h zniknęłam z domu.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Odczuwasz zachwyt?

- Słyszałem plotki
- Jakie?
- Podobno chcesz o mnie pisać
- W takim razie źle słyszałeś. Ja już o tobie piszę
- Tak? – Szczęście podniosło brew ze zdziwienia. – Ostatnio jakoś tego tutaj nie widzę.
- I uznałeś, że potrzebuję interwencji?
- A potrzebujesz?
W tym momencie zrozumiałam, że Szczęście tak po prostu nie wyjdzie. Zrezygnowanym głosem zapytałam:
- Herbaty, kawy?
- Herbaty poproszę – na koniec się uśmiechnęło jak to Szczęście. Widocznie jego akurat bawi ta sytuacja.
Kiedy wróciłam do pokoju z dwoma kubkami herbaty, Szczęście wygodnie rozsiadło się na moim fotelu i przeglądało przedostatni egzemplarz Coachingu (3/2014). W pewnym momencie coś je wyraźnie zainteresowało i zaczęło czytać, całkowicie ignorując moją obecność. Poczułam, że mój poziom irytacji gwałtownie wzrasta, ale postanowiłam nie dać niczego po sobie poznać. Podeszłam do okna i obserwowałam rzęsiście padający deszcz i popijałam herbatę. Stałam tak przez jakiś czas, aż usłyszałam:
- Odczuwasz zachwyt?
Najpierw prychnęłam, szczerze rozbawiona takim pomysłem, a potem z sarkazmem powiedziałam:
- Pewnie, że tak. Zachwyt wręcz mnie rozsadza. Przecież to cudownie, że pada.
Szczęście obdarzyło mnie spojrzeniem w stylu: „jedno z nas zwariowało i tym kimś nie jestem ja”. W odpowiedzi westchnęłam ciężko i zrezygnowana usiadłam po turecku na podłodze, wzrok kierując w stronę kubka. Chwilę trwałam w milczeniu i wreszcie cicho powiedziałam:
- Coś się dzieje. Coś jest nie tak. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś mnie zachwyciło.
- Za mało się cieszysz. Zapomniałaś przez to co to jest zachwyt i jak go odczuwać.
Podniosłam głowę i tym razem to ja byłam stroną, która podnosi brew ze zdziwienia.
- Tylko tyle?
- Nie. To początek – Szczęście cmoknęło z niezadowolenia – Gdzie są ciasteczka?
- Przepraszam, co?
- No, ciasteczka do herbaty. Nie masz? – Szczęście nie kryło się ze zdziwieniem.
- Nie mam. Tak jakby nie spodziewałam się gości – dzisiaj był wyraźnie mój dzień na sarkazm.
- To niedobrze – Szczęście lekko zawiedzione zrobiło łyk herbaty i chwilę ją posmakowało a potem na powrót się uśmiechnęło. – Dobra ta herbata.
- Może być.
- Pozostawię to bez komentarza. Słuchaj, co tutaj ładnie napisali o zachwycie - Szczęście ponownie wzięło gazetę do rąk i czytało na głos autorską definicję zachwytu - „Dla mnie jest to uczucie zachłyśnięcia się pięknem i doskonałością świata, doświadczeniem soczystości i wyjątkowości życia, bogactwa kolorów, kształtów, zapachów, dźwięków, smaków. Zachwyt wiąże się w moim odczuciu z fascynacją, zaciekawieniem, uważną obserwacją. To uczucie intensywne, napełniające głębokim szczęściem, błogością i spokojem – jednocześnie kojące i uskrzydlające. Gdy go doświadczamy w ciele pojawia się energia, w umyśle – inspiracja.” I co ty na to?
- Dobrze napisane. W sumie nawet się z tym zgadzam.
- To dobrze, bo mam dla ciebie zadanie…

Rozmowa ta miała miejsce tydzień temu i od tego czasu byłam zobligowana do dostrzegania rzeczy, które mnie zachwycają. Problem polega na tym, że mnie właściwie cieszy wiele rzeczy, a w tym wiele wprawia mnie dodatkowo w zachwyt. Ale nie jest to taki „poetyczny” zachwyt jak opis, który był w gazecie. To zachwyt na miarę XXI wieku: błyskawiczny i płytki. Następnego dnia nie wiesz, czy coś Cię zachwyciło, czy tylko Ci się wydawało. Właściwie patrząc z perspektywy czasu, to ten wczorajszy zachwyt wydaje się być jakiś mało poważny i ogólnie chybiony.




Przez cały tydzień myślałam o zachwycie. Starałam się sobie przypomnieć chwile z ostatnich 2 miesięcy, kiedy odczuwałam zachwyt. I jeżeli nie były to nietypowe zjawiska jak np. rodzina bażantów na spacerze w moim ogrodzie, to miałam poważny kłopot z podaniem innych, bardziej codziennych sytuacji. Dlatego również skupiałam się na bieżącym odczuwaniu i szukaniu powodów do zachwytu. To sprawiło, że doszłam do takich a nie innych wniosków. Mianowicie jestem zmanierowana. Wiele rzeczy przyjmuję za oczywiste i trudno np. zachwycić mnie jedzeniem. A już w szczególności jak sama coś ugotuję lub upiekę. Ostatnio porwałam się na pieczenie bułek. Pierwsza próba wyszła jak to pierwsza próba: w moich oczach to były bułki miniaturki z lekko za twardą skórką; w oczach rodziców to były bułki pychotki. I nawet nie chodzi tutaj o to, że rodzice zawsze patrzą inaczej na efekty pracy swojego dziecka i przesadnie je chwalą. Tutaj chodzi bardziej o moją naturę perfekcjonistki, Bułka nie była taka jak być powinna (w moim mniemaniu), więc nie poświęciłam jej więcej uwagi. Nie zachwyciłam się faktem, że po raz pierwszy w życiu upiekłam coś na drożdżach i nie powstał żaden zakalec. Bułka była jadalna i na dobrą sprawę rozmiar bułki był spowodowany lekko starymi drożdżami, a nie moim brakiem doświadczenia. Mimo wszystko to, co nie jest idealne, mniej cieszy. Co więcej, trudno jest mi się cieszyć z nowych rzeczy, sukcesów, osiągnięć, bo po wykonaniu jakiegoś zadania już szukam kolejnego. Ciągle potrzebuje wyzwań, ciągle musi się coś dziać. I to mnie gubi.

Tym większym zaskoczeniem był dla mnie... księżyc, który pojawił się na horyzoncie w ostatni weekend i sprawił, że potrafiłam usiedzieć na miejscu i zwyczajnie na niego patrzeć. Zafascynował mnie, bo był pomarańczowy, a nie biały jak zazwyczaj. Poszperałam w Internecie i dowiedziałam się, że ma to związek z długością fal światła (?), czy coś takiego. Nieważne. Ważne, że tamten wieczór uświadomił mi jak trudno u mnie o zachwyt. Jak trudno jest żyć w XXI wieku, nie poddając się ogólnemu pędowi. Tylko tyle, że trudno nie znaczy, że jest to niemożliwe. Jest jedynie… trudniej. Tylko tyle i aż tyle.


A co Ciebie ostatnio zachwyciło?