Filmy

Siła spokoju (org. Peaceful Warrior)

Film przedstawia losy chłopaka (Dana Millmana), który jest wybitnym gimnastykiem i marzy o zdobyciu złota na olimpiadzie. Na miesiąc przed eliminacjami główny bohater ma wypadek na motocyklu, w którym traci władze w prawej nodze.Dan przechodzi załamanie, poddaje się, ale w najbardziej krytycznym momencie spotyka człowieka, którego przezywa Sokrates. Sokrates uczy chłopaka jak zostać prawdziwym wojownikiem.Starszy człowiek, który szybko zostaje trenerem i mentorem gimnastyka ma wiele mądrych słów do przekazania nie tylko samemu chłopakowi, ale i widzowi. Między innymi uczy, że liczy się tylko chwila obecna, bo "zawsze coś się dzieje - nie ma zwykłych chwil." Aby tego dokonać, aby żyć teraźniejszością, należy opróżnić umysł z śmieci, czy zarówno z problemów przeszłości jak i sukcesów, bo liczy się tu i teraz. Jest to jedna z wielu nauk, które można poznać, oglądając film - nawiasem pisząc, oparty na faktach. 
 

Tysiąc słów (org. A Thousand Words) 

Co najbardziej może zmylić w tym filmie? Aktor, który gra głównego bohatera Jacka McCalla. Jest nim Eddie Murphy i dzięki temu można potraktować film jako lekką komedię i nic więcej. Ale dzięki temu aktorowi film zyskuje na lekkości i w przyjemny sposób mija nam jakieś 90 minut czasu, podczas których możemy sobie zadać pytanie jak spożytkować ostatnie 1000 słów, które wypowiemy w życiu zanim umrzemy? Bo tak właśnie ma skończyć główny bohater - pracownik w wydawnictwie literackim. Któremu ostatnie 1000 słów odliczają spadające z drzewa liście. Według mnie można zadać sobie pytanie na koniec seansu: ile ja marnuję dziennie słów, jak często pomijam prawdę, jak traktuję tym samym innych? "Tysiąc słów" delikatnie pokazuje problem współczesnego świata, kiedy to coraz więcej obiecujemy, coraz więcej mówimy, a coraz mniej działamy, coraz mniej po prostu jesteśmy. 

Wyścig z czasem (org. In Time) 

W tym filmie uwaga widza została zwrócona na fakt marnowania czasu w naszym życiu. Fabuła jest trochę zwariowana, ale niezwykle przypadła mi do gustu. Zgodnie z tym, co zostało opublikowane na filmweb.pl:

Świat w niedalekiej przyszłości: aby uniknąć przeludnienia, wprowadzono reglamentację czasu do przeżycia, który stał się najcenniejszym dobrem, jedyną powszechnie akceptowaną walutą wymienialną. Bogaci, których stać, by go kupować, mogą żyć wiecznie, biedni muszą wykazać się inwencją, by go zdobyć… Will Salas należy do tych nieszczęśników, którzy budzą się każdego dnia z zapasem 23 godzin, zdając sobie sprawę, że o ile nie zarobią wystarczająco dużo czasu, nie dożyją do jutra. Pewnego dnia bogaty nieznajomy przekazuje Willowi czas o wartości stu lat i zmęczony życiem popełnia samobójstwo. Will zostaje oskarżony o jego zabicie i ucieka przed policją z piękną zakładniczką. Żyjąc z minuty na minutę, zakochana para wypowiada wojnę istniejącemu systemowi, grożąc jego ostatecznym zniszczeniem…

Do wyobraźni najbardziej przemówiły mi dwa mini-dialogi (właściwie wymiana zdań), które miały miejsce w filmie:
- Został nam tylko jeden dzień życia
- To bardzo dużo (całkowicie inny odbiór czasu)

- Jak można tak żyć? (chodzi o to, że dziennie się budzisz i nie wiesz czy dożyjesz dnia następnego)
- Trzeba wcześnie wstawać.
 
 

Ratując pana Banksa (org. Saving Mr. Banks)

Film zobaczyłam z przypadku, nic wcześniej o nim nie słysząc. Przeczytałam tylko, że przedstawia proces ekranizacji opowieści "Mary Poppins" przez samego Walta Disneya. Historia w filmie bazuje na prawdziwych wydarzeniach i przyznaję, że wyjątkowo dobrze się ogląda. Dwie godziny mijają nie wiadomo kiedy. Jest to jeden z tych mądrych filmów - bez głupich żartów, bez wątków typu "o co tu chodzi?". Momentami bardzo ciepły i troszkę smutny. A może zwyczajnie powinnam napisać, że jest życiowy? To byłoby najlepsze określenie, ponieważ nigdy nie jest tylko "dobrze" lub tylko "źle" i nie wszystkich ludzi można jednoznacznie zakwalifikować jako "dobrych" lub "złych". I to jest dobre w tym filmie - bohaterowie to nie jednowymiarowe postacie, ale prawdziwi ludzie z lepszymi i gorszymi dniami w swoim życiu.

Słowa z filmu, które zapadły mi w pamięć. Zupełnie ze sobą nie powiązane. Przypadkowe.
- Nigdy nie przestań marzyć. Możesz być kim tylko zechcesz. Kimkolwiek.
- Kocham życie. Życie to cud.
- Nie zamieniaj życia w dożywocie.
 
 

Władcy umysłów (org. The Adjustment Bureau) 

Kto kieruje naszym życiem? Bóg, los, fortuna... a może my sami? Gdzie leży granica między wolną wolą a przeznaczeniem zapisanym w gwiazdach? Czy nasze życie to splot przypadków czy starannie ułożony plan? Czy można ufać własnej intuicji i nie zważać na znaki? Ile razy trzeba zostać pokonanym przez tzw. przeciwności losu, by w końcu odpuścić? Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, dlaczego akurat dzisiaj zdarzyło Ci się rozlać kawę albo wychodząc z domu w pośpiechu, nie potrafiłeś znaleźć kluczy? Czy winna jest Twoja własna niezdarność czy może ktoś Ci w tym dopomógł?

Film rozwiewa wiele z powyższych wątpliwości, ale dokonuje tego w bardzo subtelny sposób. Pozwala widzowi na swobodną interpretację tego, co miał okazję zobaczyć. Powiedziałabym, że jest to lekki film z pozytywnym wydźwiękiem i kilkoma humorystycznymi wątkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz