sobota, 12 lipca 2014

Mundial inspiruje... do (nie)okazywania radości

Cieszyć się można na wiele sposobów. Radość można wyrazić rozmaicie: poprzez uśmiech, przytulenie, okrzyk, pocałunek, podskok, taniec… i zapewne jeszcze parę innych czynności. Zapewne jest to zależne od osobowości jak i wagi wydarzenia, którego ta radość dotyczy.

Przez ostatnie 3 tygodnie przeprowadzałam obserwację na pewnej grupie ludzi i oceniałam czy potrafię się cieszyć i jak to robią. Aby wyniki były miarodajne, waga sukcesu musiała być dla każdego taka sama. Zadanie z pozoru niemożliwe do zrealizowania, a jednak udało mi się. Skupiłam się na piłkarzach i Mundialu :-)

Na „późnym” wstępie, pragnę zaznaczyć, że jestem całkowicie obiektywna, bo nie znam się na piłce nożnej. Nigdy się tym nie interesowałam ani się na tym specjalnie nie znałam. Nawet nie miałam faworytów. Równo 3 tygodnie temu włączyłam TV, kiedy leciała chyba powtórka meczu Argentyny z Iranem i jakoś tak się dziwnie stało, że zaczęłam to oglądać. Z ciekawości, tak przypuszczam. Bo to już było po wiadomości, że mecze kończą się nietypowymi wynikami, wskutek czego faworyci nie wychodzą nawet z grupy. Od tamtej soboty oglądałam prawie każdy mecz, wprawiając moich znajomych w zdziwienie. Co śmieszniejsze, wiem, że po niedzielnym finale na powrót wrócę do mojej postawy ignorantki wobec piłki nożnej. Ot, taka chwilowa fascynacja z mojej strony.

Wracając do wątku głównego, czyli okazywania (lub też nie) radości przez piłkarzy po strzeleniu gola. Z początku nie zwracałam na to aż takiej uwagi, ale w ostatnich meczach półfinałowych różnice w zachowaniu były wręcz rażące. Dla tych, którzy nie poddali się urokowi Mundialu, wyjaśniam, że mam na myśli dwa mecze: Brazylia-Niemcy oraz Holandia-Argentyna.

O pierwszym meczu można było wiele usłyszeć, bo nie da się przejść obojętnie obok spektakularnego wyniku jakim było 1:7. Z przyczyn ode mnie niezależnych (problemy z transmisją), nie widziałam tej jednej jedynej bramki strzelonej przez Brazylię. Jednak z obserwacji poprzednich meczy wiem, że potrafią się cieszyć naprawdę żywiołowo. Zawodnik, który trafia do bramki, biegnie do rogu boiska, wydając okrzyki radości. Potem pada na kolana i podbiegają do niego kumple z drużyny oraz zawodnicy rezerwowi, wszyscy się na siebie rzucają, podskakują i klepią po plecach. Kocioł radości w jednym miejscu i wielka euforia, która udziela się mnie, siedzącej przed telewizorem po drugiej stronie półkuli.

W meczu półfinałowym Niemcy zaprezentowali zgoła inny model radości. Rozumiem, że przy 7. golu radość nie musi być taka wielka jak przy pierwszym. I zapewne nawet 4. gol również ich nie cieszył, ale żeby ani pierwszego nie nagrodzić okrzykiem radości? Ok., będę uczciwa – okrzyk był. Chyba nawet gest podniesionej pieści w geście zwycięstwa również się pokazał. Może ktoś również poklepał kolegę po plecach. Ale rezerwowi siedzieli na ławce, jakby im ktoś zrobił psikus z super glue, a reszta drużyny nie traciła czasu na takie błahostki jak radość i z powrotem ustawiała się na boisku. Moja mama nazwała to wyrachowaniem. Ja jedynie pomyślałam, że to w gruncie rzeczy smutne. I jakoś ich zwycięstwo nie napawało mnie radością.

W drugim meczu Holandia-Argentyna sprawa wyglądała podobnie, chociaż wszystko rozstrzygnęło się dopiero w rzutach karnych, więc trochę tam trudno o żywiołową radość. Niemniej po strzeleniu pierwszego gola przez Argentynę, drużyna zaczęła skakać i krzyczeć z radości, ale zaraz szybko wrócili do ustawienia w szeregu. Jak sytuacja przedstawiała się w drużynie przeciwnej, nie mam pojęcia, bo realizator tego nie ukazał. Przypuszczam jednak, że podobnie do zachowania niemieckiego: chłodna powściągliwość, tak jakby okazywanie emocji nie było akurat w modzie. Swoje przypuszczenia opieram na tym, co wczoraj usłyszałam w wieczornych wiadomościach, a co pewnie można już znaleźć w każdym sportowym serwisie. Mianowicie drużynie holenderskiej nawet nie chce się wychodzić na boisku, by grać o 3. miejsce. Jakby już im nie zależało, bo dla nich liczyło się tylko złoto. To takie myślenie typu: albo wszystko, albo nic. Pomiędzy nie ma niczego wartego uwagi. Widocznie w piłce nożnej brązowy medal chowa się na strychu…

Zapewne właśnie dlatego nigdy nie zrozumiem ani nie polubię piłki nożnej. Według mnie jak się o coś walczy, to do końca. Przecież 3. miejsce to nadal wysoko, biorąc pod uwagę że najpierw do Mundialu trzeba się zakwalifikować, później pokonać ileś tam drużyn i w międzyczasie brać udział w ciężkich treningach. Dlatego nie pojmuję: jak można na koniec powiedzieć: nie chce mi się?! Skoro nie ma złota, to reszta się nie liczy. Trochę mi to przypomina zachowanie niezadowolonego dziecka, które tupie nóżką jak coś idzie nie po jego myśli. Nie mam pojęcia skąd bierze się takie podejście wśród zawodników. Może to zwyczajnie brak umiejętności cieszenia się z tego, co się ma? Bo przecież łatwiej jest być nieszczęśliwym niż szczęśliwym.




Jeżeli ktoś ma ochotę na własne oczy, zobaczyć to, o czym napisałam to dzisiaj w nocy i jutro ma ostatnią szansę. A jeżeli nie, to pozostaje Wam wiara w moje słowa.
Życzę sobie jak i Wam, abyśmy potrafili zachowywać się jak Ameryka Południowa i potrafili cieszyć się całym sobą, a nie tylko mięśniami mimicznymi!

10 komentarzy:

  1. Jeśli chodzi o Niemców, to często są oni jak maszyny.
    W czasie wojny zabijali na rozkaz, a w sporcie są jak doskonałe roboty bez emocji.
    Brazylijczycy z kolei lubią się modlić, ale coś im te modły nie pomogły w meczu z Niemcami;)
    Holendrzy tak mówili, ale myślę, że dziś przyłożą się do meczu z Brazylią i dobrze zagrają.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałeś rację. Zagrali aż za dobrze. Ciekawe dlaczego zazwyczaj kibicuję tym, którzy przegrywają mecze?
      Pozdrawiam ;-)

      Usuń
  2. Mieliśmy już przykład, że Niemcy zawsze robią to, co im się każe. Zresztą, można to zaobserwować nawet na co dzień. Nie ma drugiego takiego państwa, w którym przy ewakuacji miasta wyjeżdżają WSZYSCY - bo tak im rozkazano. Jest bezpieczniej, lepiej, oczywiście - ale wystarczy spojrzeć, jak ludzie trzymają się swojego gdzie indziej. Powódź, wszystko zalane, a mieszkańcy chcą zostać.
    A Niemcy? Niemcom nie zależy.

    Kazano im grać i wygrać - więc tak zrobili. A kazał im się ktoś cieszyć?

    Inna sprawa, że Europa jako taka się starzeje - nawet nie chodzi o to, że rodzi się mniej dzieci, nie. Raczej o to, że zdążyliśmy wyrobić sobie multum nie prowadzących do niczego filozofii, a Ameryka Południowa, w dużym skrócie mówiąc, jest bliżej swych własnych korzeni. Zapewne podobnie do Afryki czy Australii. Mniej powodów do przejmowania się, więcej radości. Nie będę się nad tym rozwodzić, bo znowu wyszedłby dwudziestostronicowy esej, ale tak to właśnie widzę.

    Można pewnie sobie rzecz tłumaczyć różnie, ale zostawię już to w spokoju. Serdecznie chciałam podziękować za odwiedzimy i przeczytanie Piachu. Rozumiem, że mogło to być nie w twoim guście - tym bardziej jestem wdzięczna, że poświęciłaś swój cenny czas :).

    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobają mi się Twoje uwagi. W szczególności pytanie retoryczne w drugim akapicie ;-)
      A to, co zawarłaś w trzecim akapicie również do mnie przemawia, bo myślę tak samo. Może Ameryka czy Australia jak będzie tak stara jak Europa również zacznie się inaczej zachowywać. Aczkolwiek to chyba trochę historia nam mąci w głowach. To na jej podstawie wykształciły się odmienne zachowania. Przynajmniej tak myślę.
      Pozdrawiam ;-)

      Usuń
  3. myślę, że Twoja interpretacja i analiza (choć słuszna, bogata i ciekawa) może być tylko wierzchołek góry lodowej, każdy człowiek to inne emocje, inny charakter, inne motywacje, cele, ambicje, nie da się jednoznacznie ocenić i wyjaśnić :)
    a apetyt rośnie w miarę jedzenia, w sumie dobrze, że drużyny miały ambicję na ten złoty medal, srebro i brąz to też wyróżnienie, ale jakby nie patrzeć pierwsi z przegranych :)
    podziwiam zaangażowanie w Mundial :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że do analizy i interpretacji to mi w tym poście było daleko. Musiałabym przecież uprzednio przeprowadzić jakieś badanie na 1000 ochotników itd. jeżeli wiesz co mam na myśli ;-) To zaledwie luźne spostrzeżenia spisane pod wpływem zdziwienia.

      Usuń
  4. Mówiąc ogólnikowo - masz rację. Jeżeli dużo jeździsz po świecie to te różnice kulturowe jeszcze bardziej się uwypuklają. Wystarczy zapytać człowieka, który wsiadł do samolotu w Kolonii a wylądował w sercu La Paz. Myślę, że okazywanie emocji robi się coraz bardziej... pase. Ale z drugiej strony czytałam gdzieś kiedyś, że im człowiek mniej poddaje się takim pierwotnym emocjom jak gniew, zazdrość czy radość tym jest dojrzalszy emocjonalnie. I stawia na te długotrwałe uczucia, jak miłość czy szczęście.
    Co nie zmienia faktu, że lepiej być uśmiechniętym i optymistycznym :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z tym poglądem, że okazywanie emocji jest postrzegane jako brak wychowania i ogólnie złe zachowanie. To chyba jest trochę połączone z tą opinią, na którą się powołujesz na temat dojrzałości emocjonalnej. Ale i tak mi się to kłóci. Bo jak tu być długotrwale szczęśliwym, kiedy nie poddajemy się codziennym emocjom? Również gniew czy zazdrość tłumiona przez dłuższy okres czasu jest niezdrowa dla naszego organizmu. Więc gdzie tu ta dojrzałość?
      Pozdrawiam ;-)

      Usuń
  5. To o czym piszesz, to chyba trochę kwestia temperamentu. Południowcy są jednak bardziej ekspresyjni. W wykonaniu Niemców wyglądałoby to nawet trochę dziwnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na pewno kwestia temperamentu, kultury, wychowania i klimatu. Zdaję sobie z tego sprawę. I chociaż ze względu na wszystkie powyższe czynniki powinno mi być bliżej do Niemców, to jednak w głębi duszy czuję się bardziej spokrewniona z Brazylijczykami ;-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...