sobota, 28 lutego 2015

Najtrudniejszy jest "dzień po"

Strach nie jest ani lekkim, ani przyjemnym tematem – zarówno do czytania jak i pisania. Niemniej jest obecny w naszym życiu, a pomijanie go milczeniem, nie sprawi, że zniknie. Dlatego pojawił się również na tym blogu, ale mam wrażenie, że położyłam nacisk nie na te słowa, co powinnam, przez co tekst wywarł odmienne skutek od założonego. Tym razem spróbuję z innej strony.

Parę dni temu oglądałam film, w którym umiera matka głównej bohaterki. W dniu jej pogrzebu dziewczyna jest smutna oraz przygnębiona. Nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Znajomy mówi jej, że to wcale nie dzień pogrzebu jest najgorszy, ale „dzień po”. Jest to dzień po pogrzebie i stypie, kiedy rodzina i przyjaciele powoli wracają do swojego życia przekonani, że już sobie poradzisz. Nadal są z Tobą myślami, dzwonią i od czasu do czasu wpadają do mieszkania – sprawdzić jak się trzymasz. Ale coraz częściej zostajesz sam na sam z własnymi myślami. I musisz się nauczyć jak z nimi żyć i żyć z tym, co się stało.

To zwróciło moją uwagę na pewną analogię – tak jest ze wszystkim!

Pierwsza randka. Idziesz na nią podenerwowany, ale i zadowolony. Zastanawiasz się jak to będzie, jak on/ona się zachowa, co powie, o co zapyta. Chociaż wszystko z pozoru sprowadza się do dnia, w którym odbywa się randka, to tak naprawdę rozstrzygający jest „dzień po”. Zadzwoni albo nie (piszę z perspektywy dziewczyn) i to jest to czego one się boją. Oceny, która wpłynie na kolejne dni.

Kłótnia. Zerwanie. W obu przypadkach bardzo denerwujesz się przed rozmową. A może cieszysz się, bo ta relacja Cię niszczy? Nieważne. Tak samo jak nieważny staje się ten jeden dzień w perspektywie całego Twojego życia. To w „dniu po” obudzisz się i starym przyzwyczajeniem będziesz chciał napisać wiadomość do ex, ale zaraz zdasz sobie sprawę, że nie ma już do kogo pisać. Jak wtedy będziesz się z tym czuć?

Rozmowa kwalifikacyjna. Przed rozmową odczuwasz duże zdenerwowanie, bo przecież chcesz wypaść jak najlepiej. Tylko, powiedz sam, czy bardziej denerwujesz się przed rozmową, czy w „dniu po”, kiedy mają zadzwonić i powiedzieć, czy (nie)dostałeś pracy?

Alkohol. Każdy, kto przesadził z ilością wypitego alkoholu, wie że w dniu imprezy czuje się tylko lekkie zawirowania w głowie, trudność z wypowiadaniem się, czy problemy z koordynacją ruchową. Natomiast w „dniu po” (w tym przypadku dosłownie) najchętniej niczego byś nie odczuwał, nie otwierał oczu i jakby dało radę, to przespałbyś cały dzień.

Postanowienia noworoczne. W styczniu jest bardzo ciężki przestawić się nowy, zdrowy tryb odżywiania się. Rozpocząć ćwiczenia. Zmienić pracę. Zacząć oszczędzać. Przestać używać wulgarnych słów. Nauczyć się języka obcego... Gdzieś tam cichutko z tyłu głowy pojawia się głosik, że "nie dasz rady". Ale dopiero w lutym, w tym metaforycznym "dniu po" dokonujesz analizy i widzisz jak realizujesz swoje postanowienie. Czy jesteś silny, czy słaby? Czy poddałeś się i usiadłeś, czy może kontynuujesz wędrówkę?

To jak to jest? Bo w moim odczuciu, wcale nie boimy się tego, co WIEMY że ma się wydarzyć (albo też wyobrażamy sobie, co ma się wydarzyć). Boimy się tego, czego nie znamy – tego „dnia po”.

Oczywiście, skoro teraz jestem sama, to co się ma zmienić kiedy randka się nie uda? Najprościej mówiąc, stracisz nadzieję. Może przyjaciela albo dobrego słuchacza lub koleżankę z firmy (nie wiem z kim idziesz na tą randkę). Może na powrót będziesz musiała wejść do swojego samotnego „pudełka”, z którego ostatnio odważyłaś się wychylić?

Oczywiście, skoro teraz jestem bezrobotna, to jak nie dostanę tamtej oferty pracy, to przecież nic się nie zmieni… Tutaj odczucia zapewne zależą od człowieka i tego, która to była z kolei rozmowa. Bo część osób weźmie taką odmowę do siebie i znacznie trudniej będzie im się udać na kolejną rozmowę, bo po kilkunastu odmowach nabiorą przekonania, że skoro wcześniej nikt ich nie zatrudnił, to co ma się zmienić tym razem?

Boimy się konsekwencji. Tak samo jest w przypadku sukcesu. Ustanawiamy sobie jakiś cel, do którego dążymy jakiś dłuższy okres czasu. W końcu udaje nam się osiągnąć to, co sobie zaplanowaliśmy. „Dzień po” musimy sobie zadać pytanie: i co teraz? Czy perspektywa tego, że możemy rozpocząć naszą wspinaczkę na górę od nowa (tym razem na inną górę) nie jest przerażająca?


A może wcale tak nie jest. Może się mylę? Może wcale nie chodzi o to, co będzie kiedyś tam w (nie)dalekiej przyszłości. Czy czytając powyższy tekst chociaż raz zastanowiłeś się nad tym, czy nie lepiej byłoby skupić się na teraźniejszości? Nad tym co mogę tu i teraz? Co zrobić, by dostać pracę? Jaki inny cel chcę osiągnąć w życiu? Jak zrobić jak najlepsze wrażenie na randce? Może lepiej wypić mniej i następnego dnia czuć się lepiej?

Pomyśl o tym, na co jeszcze masz wpływ. Bo strach zawsze będzie towarzyszył Ci w działaniu. Pytanie tylko, czy to Ty przejmujesz stery czy on. Czy myślisz nad tym co przed Tobą, czy o tym co może (a nie musi) nadejść?

Ostatnio przeczytałam zdanie,
„Kiedy się boisz, życie nie ma sensu.”
które uparcie nie chce wyjść z mojej głowy...

17 komentarzy:

  1. ciekawie napisałas:) Cos w tym jest...dzien po jak to ujęłąs zgrabnie:): Mysle że to taki dzien na pokazanie siebie ..czy sprostam temu co przyszło???
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba właśnie o to chodzi, że w tym "dniu po" należy dokonać rachunku sumienia, a wiadomo że każdy chciałby wtedy wypaść jak najlepiej. I dlatego to może być trudne - zderzenie tego, co mam w głowie (co powinno się wydarzyć), a tego, co faktycznie miało miejsce.
      Pozdrawiam ;-)

      Usuń
  2. A jeszcze dodam: "Tylko życie przeżyte odważnie ma sens, kiedy boisz się stanąć w obronie słusznej sprawy, umarłeś za życia".
    A co do takich codziennych "strachów i straszków" warto uczyć się do nich dystansować:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mądre słowa - dzięki, że je tu dodałaś. Właściwie mogą posłużyć za rozwinięcie "Kiedy się boisz, życie nie ma sensu". Chyba właśnie tak powinny być czytane te słowa. Może teraz już w spokoju opuszczą moją głowę, skoro je zrozumiałam ;)
      Z ostatnią uwagą jak najbardziej się zgadzam. Tylko, że we wpisie chodziło mi bardziej o te "pierwsze razy". Potem już siłą rzeczy za każdym razem coraz mniej się denerwujemy, jak już w ogóle mamy pojęcia jak np. wygląda rozmowa kwalifikacyjna. Najstraszniejsze okazuje się wtedy wyobrażenie o czymś ;)

      Usuń
  3. Nie wiem, jak zacząć, to może zacznę od końca. Nie wiem, jak odczytać ten cytat. Jeśli dosłownie, to nie zgadzam się z nim, bo zawsze będziemy się czegoś bali. Ważne, by mimo strachu robić różne rzeczy.
    Co do Twojego postu, to boimy się wszelkich zmian. Nawet zmian na lepsze. I często dopiero, jak musimy, to wychodzimy z ciepłego łóżka i ciężkich kapci, i zaczynamy coś robić.
    A zawsze sukces poprzedzony jest cierpieniem i ciężką pracą. Podziwiam wybitnych sportowców czy biznesmenów (uczciwych).
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może być i od końca. Ja zacznę od początku - słowa, które Ci nie pasują zostały chyba dobrze wyjaśnione przez kulisyistnienia.blogspot.com Gdyby je odczytać dosłownie, to poparłabym Twoją opinię. Ale myślę, że trzeba spojrzeć na temat z trochę szerszej perspektywy... i coś dopisać. Bo chyba chodzi o to, że kiedy strach blokuje Cię przed podjęciem działania, to wtedy życie nie ma sensu. Nic nie zrobisz, bo wiecznie będziesz się bać.
      To tak jak z tym, że przed osiągnięciem sukcesu paraliżuje nas myśl, że może się udać. Boimy się zarówno porażek jak i sukcesów. Ja również mam szacunek dla ludzi, którzy własną ciężką pracą osiągnęli nieprzeciętne wyniki ;-)
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  4. Przede mną "kilka dni przed" a w mojej głowie myśli piętrzą się wywołując niezły huragan... Nawiązując do Twojego (wcześniejszego) wpisu "boję się", a ten strach poniekąd mnie paraliżuje, nie dosłownie ale... Na zawołanie wymyślam, co mogę zrobić, aby nic nie zrobić, pozostać w bezpiecznej dla siebie strefie, jednakże mam świadomość, że nie robiąc pierwszego kroku, coś co jest dla mnie ważne, samo się nie stanie... Oczywiście nie mam gwarancji, na "sukces" po pierwszym kroku, niemniej jednak szansa jakaś jest... Tylko co zrobić ze strachem "przed", jak samemu sobie nie podcinać skrzydeł?
    Z jeden strony pragnę zmiany, z drugiej zaś, tak bardzo "pokochałam" spokój, który mam teraz, ale on niczego nie wnosi, zapewnia tylko stagnację, która notabene powoli staję się mniej pewna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasza obecna sytuacja to strefa komfortu i obojętnie czy jest Ci w niej źle, czy dobrze to jednak ona jest Twoja. A przez Twoja rozumiem: dobrze poznana, oswojona i zaakceptowana. Wyjście z tej strefy wiążę się ze zmianami - zapewne trwałymi. A takie zawsze uwierają, bo na nowo trzeba poznawać otoczenie, uczyć się czegoś, zmieniać nawyki. No i największa wada zmiany - nie wiesz co ona ze sobą niesie. Coś tam podejrzewasz, do czegoś zmierzasz, ale nikt Ci nie da gwarancji, że jak zrobisz tak i tak, to na pewno odniesiesz planowany skutek.

      Strach, który choćby metaforycznie paraliżuje, sprawia że czujesz się bezsilna. Osobiście nie lubię tego uczucia i właśnie to mnie mobilizuje, by zmieniać lub przeciwdziałać danej sytuacji.

      Słusznie zauważyłaś, że „nie robiąc pierwszego kroku, coś co jest dla mnie ważne, samo się nie stanie”. Dlatego trzeba walczyć ze swoim strachem i uczynić z niego siłę napędową do działania, a nie wroga który paraliżuje. Pomyśl o tym, jaka będziesz silna, kiedy dokonasz zmian i porzucisz swoją strefę komfortu. Takie doświadczenie nie może przejść bez echa. A jak się nie powiedzie? Cóż, zarówno sukcesy jak i porażki nas wzmacniają – każde inaczej, ale każde równie cennie.

      Mnie osobiście zawsze kusi lepsza wizja przyszłości i może to kwestia mojego wieku, ale zawsze wydaje mi się, że warto walczyć o lepsze jeżeli istnieje chociaż cień nadziei na powodzenie.

      Pytasz jak nie podcinać sobie skrzydeł. Trudne pytanie, bo sama szukam na nie odpowiedzi. Na pewno dużo zależy od tego jakimi otaczasz się ludźmi i co oni Ci mówią na dany temat. Jeżeli wierzą - Tobie również będzie łatwiej uwierzyć. Kolejna rzecz – własne przekonanie. Czy naprawdę tego chcesz? Ze wszystkimi dobrymi i złymi konsekwencjami?

      Chyba każda strefa komfortu musi się kiedyś skończyć, bo świat ciągle się zmienia, więc dlaczego Ty miałabyś pozostać niewzruszona? Oczywiście, jak się uprzesz – możesz, ale wydaje mi się, że wtedy człowiek gorzknieje… Skupia się na tym, co jest złe, bo jemu się nie powiodło, więc dlaczego inni mają być zadowoleni?

      Skoro zastanawiasz się nad zmianami, to muszą one mieć w sobie coś dobrego. Trzymam kciuki, abyś wykorzystała swoje „dni przed” i mogła mi napisać w „dniu po”, że najgorsze to jest wyobrażanie sobie strachu a nie strach sam w sobie. I że jesteś zadowolona z tego jaką decyzję podjęłaś ;-)

      Usuń
    2. Jestem dokładnie dwa dni "po", ochłonęłam i teraz mogę spokojnie przeanalizować całą sytuację (tak naprawdę najprawdopodobniej po raz pierwszy, wnikliwie zastanawiając się nad każdym jej aspektem). Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że prawie zawsze tak było, stres dopadał mnie "przed", a kiedy sytuacja osiągała meritum, mobilizował mnie, (również teraz) do działania, oczywiście jakaś jego część pozostała, niemniej jednak nie przyczyniła się do chaosu.

      Wprawiłam koło w ruch, teraz decyzja nie należy do mnie. Bez względu jaka ona będzie na przyszłość wiem, nad czym się skupić, co dopracować, a co ograniczyć. Chyba (?) każde doświadczenie może czegoś nauczyć, pod warunkiem, że tego chcemy, że przeanalizujemy sytuację, wyciągniemy wnioski.

      Czytając Twoją odpowiedź, a dokładnie zdanie: "pomyśl o tym, jaka będziesz silna..." kiedy byłam jeszcze "przed", nie wierzyłam w to, że mogę być silna "po". A jednak! Poczułam ową siłę, mimo, że "o sukcesie" jeszcze nie ma mowy. To siła, która wyzwoliła się, po opuszczeniu strefy komfortu. Paradoksalne, bowiem tak bardzo uwielbiamy swoje strefy - zapewne jedni mniej, inni więcej.

      A strach jak zwykle ma wielkie oczy, sieje spustoszenie w naszym mózgu, zamiast skupić się nad czymś pożytecznym, robimy coś zupełnie odwrotnego, jeszcze bardziej się nakręcamy...Dlatego, czasem nie dziwi fakt, że może nas sparaliżować.

      Usuń
    3. Bardzo się cieszę z tego, że napisałaś i z tego co napisałaś! Ostatnio również miałam trochę "strachowych" sytuacji i wyszło mi, że zawsze wyobrażam sobie najgorsze. Z jednej strony - kiedy zdarzy się coś złego, mogę powiedzieć, że tego właśnie się spodziewałam. Z drugiej strony wszystko inne co się wydarzy, będzie lepsze od mojej "najgorszej wersji".

      Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. To ważne, bo właśnie to sprawia, że patrzysz sobie w oczy w lustrze i czujesz siłę. A nie wiem, czy jest coś wspanialszego od poczucia, że obojętnie jak dobrze/źle by nie było, Ty zawsze dasz sobie radę. Bo tak jak ciągle się to gdzieś przewija i we wpisach i komentarzach- Nie chodzi o to, żeby się nie bać. Tylko, by działać mimo strachu.

      Ja też mam taką "granicę" do której się boję, a po jej przekroczeniu włącza się myślenie: niech się dzieje co chce. I wtedy, robię co do mnie należy (co sobie zaplanowałam) i akceptuję, że reszta nie leży już w moich rękach.

      Myślę, że po spełnieniu warunków (które wypisałaś) każde doświadczenie czegoś uczy. Bez "chyba". Jeżeli tylko chcesz się nauczyć ;-)

      Naprawdę cieszę się ze wszystkiego, co napisałaś. A w szczególności, że czujesz siłę a nie bezbronność czy zagubienie. Skoro czujesz siłę, to obojętnie co się wydarzy w konsekwencji wprawienia koła w ruch - dasz radę. A to znaczy, że już wygrałaś ;-)

      Usuń
  5. Dzisiaj zajrzałam do poprzedniego wpisu i aż się uśmiechnęłam na fakt, że to moja nie przemyślana do końca odpowiedź była źródłem zamieszania a i wzburzenia jakiegoś anonimowego. Nauczka, jeśli piszesz, pisz do końca o co chodzi, bo ktoś może wyciagnąć błędne wnioski ( w tym momencie zwracam się do siebie!). Otóż czytając Twój wcześniejszy wpis, drgnęły we mnie jakieś zakopane emocje, przypomniało się coś, czego nie lubię sobie przypominać i skreślilam parę słów jak w malignie. Możesz być zadowolana, że tak poruszajaco piszesz :-) Przeprowadziłam również w głowie analizę strachu i oprócz tego co napisałaś, że straszą nas mające nadejść konsekwencje, może jeszcze jest trochę tak, że pewne sytuacje kojarzą nam się nie przyjemnie, a my nie lubimy się bać. Z własnego doświadczenia wiem, że kiedy boję się jakiejś sytuacji, to zazwyczaj boję się do momentu, aż ona rzeczywiście nadchodzi. Kiedy już muszę z TYM się zmierzyć, strach się ulatnia i po prostu działam... Ktoś jeszcze tak ma? Pozdrawiam i obiecuję więcej nie mieszać ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieraz miałam okazję się przekonać, że w sposób jaki ja myślę, niekoniecznie pokrywa się z tokiem myślenia innej osoby. A skoro jako pierwsza komentująca, poszłaś w zupełnie inną stronę niż ja zamierzałam żebyś poszła, to siłą rzeczy musiałam co nieco skonfigurować. Poza tym, mam już tak z natury, że zawsze uważam iż wina leży po obu stronach.

      Zgadzam się z Tobą, że najgorszy jest strach przed. To najlepiej widzę, kiedy mam coś prezentować. "Przed" trochę się denerwuję i pierwsze dwa zdania mówię łamiącym się głosem, a potem nagle automatycznie odcinam myślenie i mówię tak jak sobie zaplanowałam (oprócz tempa ;-) ). Wtedy nawet, stojąc jeszcze na środku, czuję że w pełni kontroluję sytuację i strach mija.
      Za "Twoje mieszanie" się nie gniewam - dzięki temu powstał drugi tekst, który w moim mniemaniu jest lepszy ;-)

      Usuń
  6. Super post !
    Tak to prawda, dzień "po" jest decydujący i zawsze od niego zależy co się wydarzy. I czasami nie zastanawiamy się nad tym jak nasze życie będzie wyglądać po zmianach bądź spotkaniach które przeprowadziliśmy, czasami jest lepiej a czasami gorzej. I choć na początku czujemy strach to jak jest po wszystkim to oddychamy z głęboką ulgą bądź niepotrzebnie analizujemy "co by było gdyby". Cóż życie uczy nas każdego dnia, my też możemy uczyć się na swoich błędach. Więc nic nie jest na marne, wszystko jest po coś. I choć czasem może nam się wydawać, że mogliśmy zrobić to a nie tamto, przyjdzie taki czas, że znajdujemy plusy w każdej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś trudno mi uwierzyć, że nie zastanawiamy się nad tym jak nasze życie będzie wyglądało po zmianach... Chyba, że są to jakieś gwałtowne, nieplanowane zmiany np. w wyniku kłótni. Wtedy rzeczywiście trzeba dostosowywać się do sytuacji na bieżąco.

      Lubię ten moment, kiedy jest już po i można głęboko odetchnąć. Ostatnio miałam trochę stresowych sytuacji - wczoraj mi się skończyły i było mi tak wspaniale lekko, że aż nie chciało mi się wierzyć, że denerwowanie się zżera tyle energii ;-)
      Ostatnio właśnie dużo myślę na temat tego, że wszystko jest po coś. I obojętnie jakbym nie próbowała zaprzeczyć temu stwierdzeniu, to nigdy nie wychodzi. Ale to może dobrze, to znaczy że się uczę. Jest też takie przekonanie, że póki nie odrobisz danej lekcji, tak długo życie będzie Ci serwowało podobne doświadczenia. I coś w tym jest.

      Usuń
  7. Zgadzam się w pełni! Największym niepokojem napawa nas to, co stanie się później, co jest nieznane i niepewne... Na pewno warto skupić się na tym, co jest teraz i zrobić coś, by realnie polepszyć swoją sytuację, ale prawda jest taka, że życie często nas zaskakuje. A z tym nieraz trudno nam się mierzyć.
    Bardzo podoba mi się to ostatnie zdanie. Chyba też na długo zostanie w mojej głowie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Czyżby odmiana w cytatach? ;-) W końcu udało mi się z jakimś trafić!
      Masz rację, że wszystkiego nie przewidzisz i tym samym nie można przygotować się do każdej ewentualności, bo jest ich zwyczajnie za dużo. Kiedy dzieje się dobrze, to wystarczy się temu poddać i cieszyć się. Kiedy jest źle, wtedy trzeba planować i działać. I póki nie nadejdzie ten "dzień po" nie możesz zrobić niczego więcej. Czasem można osiągnąć cel przez to, że się... odpuści. Bo jak piszesz - "życie często zaskakuje".

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...