wtorek, 10 marca 2015

Dzień dobry i nie waż mi się go zepsuć!

Miłość na odległość jest trudna – powie Wam to każda para, której związek dzielą setki kilometrów. Dlatego mogę uważać się za w miarę szczęściarę, bo moją miłość do Wrocławia dzieli zaledwie 168 kilometrów…




Ostatni weekend spędziłam w mieście, w którym czuję się lepiej niż we własnym domu. Z ludźmi którzy zawsze mnie zaskakują (i mam nadzieję, że nigdy nie przestaną).

Pomysł mojego przyjazdu tam, pojawił się całkiem spontanicznie i kiedy okazało się, że właściwie nie ma przeszkód plus PKP się zlitowało i dla odmiany zrobiło fajne połączenie, wsiadłam w pociąg, nie odwracając się za siebie. Chwilę wcześniej zdążyłam jedynie pomyśleć, że Mosty Ekonomiczne we Wrocławiu zaczynają się 8. marca, a ja jadę do tego miasta w podobnym okresie czasu… Czy to tylko przypadek, czy jednak to miasto kiedy zamyka przede mną drzwi, to otwiera okno?

We Wrocławiu zachwyca mnie wiele rzeczy, ale poza tymi „reprezentacyjnymi i podstawowymi” uwielbiam odkrywać różnego rodzaju nowości i drobiazgi poza granicami rynku. Tym razem odkryłyśmy wspólnie z dziewczynami dwie knajpki – każda niesamowicie klimatyczna i jedyna w swoim rodzaju. Pierwsza to „Graciarnia”, w której każdy mebel jest z innej bajki, a do tego w jakimś mniejszym bądź większym stopniu został uszkodzony. Ponadto można napić się kawy przy starodawnym stole, do którego została na stałe wmontowana maszyna do szycia. Było ciekawie ;-)

Druga to „Złe mięcho” z wegańskim jedzeniem. Wystrój lokalu też jest specyficzny – a w szczególności wrażenie robią lampy na suficie, które otoczone są plastikowymi skrzynkami po butelkach. Dziewczyny śmiały się, że kropelka jest rzeczywiście mocnym klejem ;-) Mają pyszne jedzenie i potężne porcje. Wiecie, co najlepiej świadczy o knajpie? Ilość klientów. „Złe mięcho” otwierają o godzinie 13:00. Byłyśmy tam z dziewczynami o 13:05, a o 13:30 nie było wolnego miejsca, żeby usiąść. Na szczęście, jest tam szybka rotacja klientów, więc za długo się nie czeka i obsługa pracuje naprawdę sprawnie.

W niedzielę udało nam się dokonać jeszcze jednej ważnej rzeczy – wjechać na szczyt Sky Tower. Chciałyśmy zaliczyć tą „atrakcję” podczas mojego ostatniego przyjazdu, ale w weekend jest tyle chętnych osób, że bilety trzeba kupić wcześniej. Wtedy tego nie wiedziałyśmy, ale tym razem przygotowałyśmy się zawczasu i wjechałyśmy na 49 piętro wieżowca, czyli znajdowałyśmy się ok. 200 metrów nad ziemią. Przyznam szczerze, że myślałam iż wrażenie wysokości będzie większe – ludzie i samochody wcale nie okazali się aż tacy mali. Aczkolwiek i tak troszkę przypominali zabawki ;-) Bardzo spodobało mi się, że 49. piętro jest oszklone od dołu do góry – szyby stanowią ściany, dzięki czemu wrażenie przestrzeni jest znacznie większe. Całość (wjazd i zjazd windą plus trochę czasu na podziwianie widoków) zajmuje 30 minut. Jak ktoś dysponuje takim czasem, to można pomyśleć o uwzględnieniu wjazdu na Sky Tower w swoim planie dnia. Ale tylko przy ładnej pogodzie.


Spontaniczne wyjazdy mają to do siebie, że nie uwzględnia się w nich pogody. Dziewczyny mówiły, że cały tydzień było „tak sobie” plus wiał tak silny wiatr, iż urywał głowy. Przyjechałam w sobotę i do południa było piękne słońce, a potem chociaż nawiało dużo chmur to i tak było dość ciepło. Następnego dnia było tak ciepło, że ludzie chodzili w skórzanych kurtkach albo w samych tylko swetrach. Ja niestety męczyłam się w zimowym płaszczu, bo nie spodziewałam się aż takiej różnicy temperatur. Niedziela była fantastycznym dniem na chodzenie po mieście. Gdzie człowiek się nie ruszył, tam rozdawali tulipany z okazji Dnia Kobiet – jeden nawet przyjechał ze mną do domu.


Po raz pierwszy, jeździłam tramwajem po Wrocławiu, rozmyślając o tym, czy wyobrażam sobie siebie tutaj za pół roku „na stałe”. Myśl ta tak samo jak jest niesamowita, tak samo jest kusząca. Jednak jeszcze nie wszystko zależy ode mnie, bo jeszcze nie wiem jakie kierunki/specjalności otworzą na UE Wrocław. Między innymi dlatego planuję w marcu jeszcze jeden wyjazd do Wrocławia – na dni otwarte. Między innymi, bo tak naprawdę każdy powód, by pojechać do tego miasta jest dobry.

Mój weekend skupił się pośrednio na wchłanianiu witaminy D ze słońca oraz atmosfery z otaczających budynków. Bezpośrednio na tworzeniu dobrej energii z ludźmi, których tam znam. I nie znam. Za każdym razem spotykam w tym mieście niesamowite indywidualności i zawsze tak samo mnie to zachwyca. Kiedyś poznałyśmy chłopaka, który chodził po rynku i sprzedawał swoją twórczość jako poeta. Tym razem trafiłam na zwykłych przechodniów, którzy mieli na sobie czarne koszulki z białym napisem: „Dzień dobry i nie waż mi się go zepsuć!” i po prostu musiałam, naprawdę musiałam się uśmiechnąć. Dzisiaj zdecydowanie jest mój dobry dzień i nikt mi go nie zepsuje. Niech dla Was to będzie równie dobry tydzień!

22 komentarze:

  1. No to miałaś cudownie spędzony czas ;) A co do koszulek to super przekaz! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, bardzo udany weekend - jak zawsze we Wrocławiu :-) Koszulki mnie zachwyciły!

      Usuń
  2. Chyba kupię sobie taką koszulkę! :D Będą ją zakładał na rozmowy kwalifikacyjne ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak: na pewno zaskoczyłbyś rekrutującego, a czasem może samo zaskoczenie wystarczy, by dostać pracę. Na pewno byłoby to nieszablonowe podejście do sprawy ;-)

      Usuń
  3. Nooo i super, że pojechałaś do Wrocławia :) Miałąm tak samo, że jadąc tramwajem rozmyślałam, czy widzę siebie w tym mieście na stałe hehe :D
    I też za niedługo planuję sobie tam pojechać, tak akurat na wiosnę. Będzie pięknie, już teraz to wiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I widziałaś siebie? Bo mnie jakoś trudno było w tym tramwaju uwierzyć, że kiedyś będę tak jeździć codziennie...

      Usuń
    2. Może nie konkretnie jeśli chodzi o jeżdżenie tramwajem :D Ale tak, zobaczyłam siebie we Wrocławiu na stałe. I poczułam się wtedy wspaniale :)

      Usuń
    3. Nie no, źle to z tym tramwajem wyszło - jakby to on był w tym wszystkim najważniejszy ;-) Mnie raczej ogarnęło niedowierzanie, ale może kiedyś uda się zamienić je na rzeczywistość, czego sobie i Tobie życzę ;-)

      Usuń
    4. Dziękuję :) I nie ''może kiedyś'', tylko NA PEWNO nam to się uda! :)

      Usuń
    5. Masz rację - słuszna korekta ;-)

      Usuń
  4. Tramwaje jak tramwaje, też byłem we wrocławskich i chyba nie różniły się specjalnie od tych w Poznaniu :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem czemu te tramwaje wzbudzają takie poruszenie skoro stanowiły tylko tło do przemyśleń :-) Same w sobie nie są istotne. A w Poznaniu nigdy nie byłam, więc nie mogę się wypowiedzieć na temat różnic/podobieństw ;-) Mogę natomiast zawierzyć na słowo.

      Usuń
  5. i oby więcej takich dni ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... i nic więcej do szczęście mi nie trzeba ;-)

      Usuń
  6. Hmm, aż mi żal, że nie znam Wrocławia...

    OdpowiedzUsuń
  7. Też kocham Wrocław i mam z nim wiele wspomnień... Bo klimat tam jest naprawdę niesamowity - być może to kwestia wielokulturowości...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że po części na pewno wynika to z wielokulturowości i wszystkiego, co z się z tym wiąże jak większa otwartość na ludzi, większa odwaga do robienia rzeczy nieszablonowych, więcej szans do zrealizowania.

      Usuń
  8. No popatrz, nigdy nie pomyślałam, że mogłabym się przenieść do jakiegoś polskiego miasta na stałe, natomiast w podróżach zagranicznych przychodzi mi to z łatwością i przyzwyczajeniem, ciekawe czemu? Polskie miasta są w większości całkiem podobne do tych zagranicznych, a jednak... We Wrocławiu byłam raz, może dwa razy i głównie pamiętam ogromne zoo, lepsze i większe niż w moim Poznaniu. Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewiele podróżuje za granicę (w porównaniu do Ciebie) i chociaż większość miejsc mi się podoba, a niektóre mnie nawet oczarują swoim wyglądem i atmosferą, to jednak zawsze mam w głowie świadomość, że to jest "na chwilę". Może dlatego mój zdrowy rozsądek nie pozwala zakochać się w zagranicznym mieście. Natomiast z Wrocławiem było tak, że jak tylko przyjechałam tam po raz pierwszy, to od pierwszej chwili zakochałam się. Rozsądek nie zaczął nawet jeszcze pracować i może stąd taki rezultat?
      Pozdrawiam ;-)

      Usuń
  9. Aż poczułam dreszcz ekscytacji czytajac to, a konkretnie mam na myśli, że przed Tobą tyle ciekawych dni, jeśli uda Ci się dostać na uczelnię w ukochanym mieście :-) Ja nie miałam takiej szansy - studiowałam zaocznie w Lublinie ( w sumie też fajne miasto) z dwójką maluchów pod opieką, więc po zajęciach leciałam do nich prawie na skrzydlach! Oby Ci się udało spełnić marzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wiarę :-)
      Dni otwarte jednak były poza moim zasięgiem, bo sama miałam zajęcia na uczelni (chociaż miało być wolne), ale im więcej przeciwności przede mną, tym większa chęć ich pokonania ;-)
      A dla Ciebie czas studiów musiał być baaardzo intensywny :-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...