poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Żyjemy czy hibernujemy? O upale z przymrużeniem oka.

Umiarkowanie wyspana, otwieram oczy na dwie minuty przed budzikiem o 5:46 i zerkam na termometr w pokoju – 24 stopnie. W głowie dokonuję szybkiej analizy i wychodzi mi, że to niezły wynik, bo dzień wcześniej miałam 25 stopni. Nasuwa się jeden wniosek: jest różnica pomiędzy uchylonymi a otwartymi drzwiami balkonowymi przez całą noc. Wprawdzie miałam trochę obiekcji, by spać przy otwartych drzwiach, ale upały zmuszają do „głupich” zachowań. Zastanawia mnie jedynie, czy gdybym otworzyła na oścież oba skrzydła efekt byłby lepszy? Notuję w głowie, by zapytać o to rodziców, bo oni tak zrobili.

Zaczynam dzień nieprzyzwoicie wcześnie, ale nie powstrzymuje mnie to przed ubraniem krótkich spodenek i bluzki na ramiączkach. Na zewnątrz jest „jedyne” 20 stopni, więc tata na mój widok pyta, czy nie będzie mi zimno. Odpowiadam z uśmiechem, że taki jest mój cel – by zmarznąć, bo już nie pamiętam jak to jest. Niestety, nie doświadczam tego uczucia.

Umawiam się z mama, że idziemy do miasta pozałatwiać parę spraw i wychodzimy przed 8:00, by zdążyć przed upałami. Jedząc śniadanie na zacienionym tarasie nabieram złudnego wrażenia, że dzisiejszy dzień wcale nie będzie taki trudny.

Wychodzimy chwilę po 8:00 i z początku jest całkiem nieźle. Gorzej robi się dopiero w drodze powrotnej około godziny 10:00. Co ciekawe, nie spotykamy wielu ludzi. Na rynku właściwie mijamy tyle osób, ile mam palcy w obu rękach. Po kolei obserwuję: całkowicie wyłączone dwie fontanny, zabrany wąż strażacki (robiący przyjemną mżawkę) i obecność jeżdżącego po drodze samochodu myjącego asfalt. Droga (głównie w miejscach zacienionych) o godzinie 8:00 jest wyszorowana. Przez krótką chwilę próbuję pojąć ten fenomen, że kiedy trąbi się wszem i wobec o suszy i racjonalizacji użytkowania wody, moje miasto cieszy się jej nadmiarem i myje (schładzając) zimny asfalt zimną wodą... Moją uwagę od tych rozważań, odwracają słowa mamy: robi się ciepło. Oj robi się, w końcu mamy lato – odpowiadam.

W drodze powrotnej dowiaduję się, że podobno człowiek najlepiej czuję się w temperaturze do 30 stopni, a z kolei temperatura powyżej 40 stopni szkodzi mu jakimiś poważnymi zdrowotnymi konsekwencjami. Zgadzam się z tą uwagą, bo sama po sobie widzę, że moja granica funkcjonalności kończy się wraz z 30 kreską.

Po 10:00 dochodzimy do domu, a ja pierwsze co robię, to sprawdzam termometr, na którym wyskakuje 31 stopni… No tak, teraz to mam prawo źle się czuć.

Większość dzisiejszego dnia spędzam w kuchni, co ma taką zaletę, że panuje tam przyjemny „chłodek”, nie przekraczający 27 stopni (muszę zapamiętać, by w grudniu odświeżyć sobie ten post). Po południu nie sprawdzam temperatury na zewnątrz, bo boję się że może braknąć skali i co wtedy zrobię? Zamiast tego zerkam na termometr koło 18-stej, by przekonać się, że 45 stopni w miejscu dopiero co zacienionym nie wróży spokojnej nocy. O godzinie 21-ej temperatura wciąż nie spada poniżej 30. kreski. W pokoju mam identyczną temperaturę, bo wszystko jest pootwierane na przestrzał w celu bliżej nieokreślonym.

W ciągu dnia dopytuję mamę, czy jest szansa na osiągnięcie niższej temperatury nocą przez otwarcie drzwi balkonowych na oścież (jak widać temperatura służy górnolotnym rozważaniom). Dowiaduje się, że osiągnęli wynik gorszy od mojego – 24,7 stopnia. Kolejny fenomen, którego nie pojmuję.

Dnie spędzam na snuciu się miedzy jednym a drugim tarasem – w zależności gdzie aktualnie panuje cień. Dużo czytam, jeżdżę na rowerze, ćwiczę, piszę, eksperymentuje w kuchni. W głowie układam również listę rzeczy, które muszę w najbliższym czasie załatwić oraz kupić zanim wyjadę do Krakowa. Działanie zostawiam sobie na wrzesień, bo pewnych rzeczy (jak np. dodatkowej kołdry) chwilowo nie potrzebuję. Nie potrzebuję też tej jednej jedynej, którą posiadam.

Coś, co umila upały - Granita - z arbuza, malin i czerwonej porzeczki

Gdyby sierpień był deszczowy albo w wersji optymistycznej – byłoby słonecznie, ale temperatura nie przekraczałaby 25 stopni, to trochę byłoby mi żal. Wynikałoby z tego, że jedyne lato tego lata było w lipcu, kiedy siedziałam zakopana w książkach. Tak mam prawdziwie południowe wakacje z równie suchym powietrzem i ciepłymi nocami. To mnie cieszy, bo nigdzie nie wyjeżdżając mam podobne warunki do osób, które spędzają obecnie czas na Zakynthosie (właściwie to mam nawet cieplej niż oni, ale nie będę drobiazgowa) lub w Splicie (tam mają o kilka kresek chłodniej).

Czasem denerwują mnie uwagi obcych ludzi, spotykanych w sklepach. Narzekają na temperaturę. Bo za wysoka. Kiedy w lipcu po fali upałów nadeszły deszcze i burze, słyszałam że to już koniec lata i prawie „czuć jesień w powietrzu”. Wtedy mimowolnie zgrzytałam zębami.

Przyszło lato rodem z basenu morza śródziemnego, ale to też źle. Jest za ciepło. Rozumiem, że taka temperatura nie służy wielu ludziom a już przede wszystkim osobom starszym. Osoby aktywnie uprawiające sport również mogą łatwo przeholować. W tym miesiącu jak rzadko kiedy musimy zachowywać się z głową i przede wszystkim dostarczać organizmowi dużo płynów i unikać przebywania na słońcu podczas jego największej ekspozycji. To wszystko może utrudniać zwyczajne funkcjonowanie, ale przecież nie może go w ogóle blokować!

Przykład z dzisiaj. Byłam z mamą oglądać materiał na firany w jednym sklepie. Mama zapytała o konkretny wzór i kolor, na co ekspedientka powiedziała: „wie Pani, tutaj na sklepie tego nie mam. Ale przyszła dostawa, która jest na zapleczu i prawdopodobnie to tam będzie, ale ja tego nie będę rozpakowywać.” Pani sprzedawczyni pożegnała nas z westchnieniem ulgi, że nie kazałyśmy jej nurkować w te szmatki na zapleczu. Nie zrobiłyśmy tego, bo zwyczajnie zamówimy materiał przez Internet. Tracimy tyle, że trzeba będzie poczekać parę dni na dostawę. Pani w sklepie straciła zarobek, ale jest tak ciepło, że nawet nie chce mi się tego analizować. Tej Pani również się nie chciało.

Nie dajmy się zwariować. Pogoda może utrudniać życie, ale nie uniemożliwiać! Inaczej wszystkie kraje południowe byłyby skazane na porażkę gospodarczą z racji klimatu. Podobno ludzki organizm potrzebuje ok. 3 tygodni na aklimatyzację do nowych warunków, a więc powinniśmy czuć się już znacznie lepiej ;-) Zresztą, przecież to tylko sytuacja przejściowa, więc nie pozwólmy marnować sobie dni z tego powodu. Za niedługo wrócimy do naszych starych nawyków, poprzedniej wydajności w pracy/sporcie i życiowej aktywności oraz założymy ulubiony sweter. To naprawdę będzie chwila...

Jeżeli czujemy taką potrzebę, zwolnijmy tempo (nie zawsze musimy żyć na 100% i wyciskać dzień jak cytrynę), ale proszę – żyjmy! ;-)

A jak u Was z odczuwaniem ciepła? Stawiacie na życie czy przechodzicie w stan hibernacji?

10 komentarzy:

  1. Ja najlepiej funkcjonuję w temperaturze około 25 stopni - to, co się teraz dzieje jest dla mnie straszne :D Aczkolwiek każda pogoda ma swoje dobre i złe strony :) Staram się skupiać na tych dobrych, choć zdarza mi się narzekać ;) Ale jakoś trzeba sobie przecież ulżyć :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też troszkę ponarzekałam, bo nie ukrywajmy - nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego klimatu. Ale wolałam skupiać się na pozytywach i po prostu TROSZKĘ sobie odpuścić zamiast zaniechać działania całkowicie.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Nie da sue ukryć, że jest gorąco. Bardzo gorąco. Piekielnie gorąco. Ja jednak z wolę taką pogodę niż deszczowe lato i 20°C. Wiadomo, idealnie byłoby z temp. nie przekraczającą 25°C, ale uważam, że powinno nas cieszyć tropikalne lato. My aktualnie urlopujemy w Tatrach, jest ciężko, ale mimo tego aktywnie spedzamy każdy dzień :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podoba mi się Twój sposób rozumowania. Nie potrafię wyjść z podziwu nad tegorocznym słonecznym sierpniem. Zaplanowałam sobie na koniec miesiąca 2 dni na sprzątanie w komputerze/zgrywanie plików itp. itd., bo zakładałam pogorszenie pogody... A skoro jest tak słonecznie to szkoda siedzieć przed monitorem :-)
      Podziwiam nadprogramową aktywność ;-)

      Usuń
  3. Ja w te upały ostatnio chodzę nad jezioro po południu. Mam krótką przerwę z uwagi na to, że jestem zbyt pogryziony przez komary :-P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mówią, że w tym sezonie jest wybitnie mało komarów... ;-)

      Usuń
  4. Żyjemy, tylko nam się pory aktywności zmieniły. Np. na plac zabaw wychodzimy po 7.00, żeby o 9.00 być w domu. Może dla ludzi wygląda to dziwnie, ale junior i tak wstaje o 6.00, więc nam to różnicy wielkiej nie robi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się też zmienił tryb życia przez te upały. Zaczęłam się wcześniej budzić, bo w pokoju jest zwyczajnie za ciepło i wstaje koło 5-6 rano. Dla mnie to niepojęta zmiana nawyku. Zyskałam z rana czas np. na ćwiczenia, bo wieczorami nie dało rady wysiedzieć w moim pokoju a co dopiero mówić o jakimś dodatkowym ruchu.
      Wszystko można, tylko trzeba z głową ;-)

      Usuń
  5. Ja ledwo mogę wytrzymać. rzeczywiście wydaje mi się, że temperatura ok 25 stopni jest taką optymalną. Powyżej niej jest już mi trudno wytrzymać. Na szczęście teraz nie muszę chodzić do pracy, ale wydaje mi się, że z efektywnością nie było by dobrze. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno efektywność podczas takich upałów spada o 20% i... nie dziwię się temu ;-) Nasz organizm nie jest przyzwyczajony do takich warunków, więc trudno go winić. Jak się ma wolne/wakacje, to nic tylko korzystać, bo wtedy nawet wyższe temperatury są znacznie lepiej postrzegane ;-)
      Pozdrawiam!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...