Książka pt. „Pozytywna psychologia porażki” Pawła Fortuny była jedną z trzech zaplanowanych na wrzesień i jedną z dwóch przeczytanych pozycji. Udało mi się jeszcze przeczytać „Hobbita” Tolkiena w oryginale, ale to tylko dzięki własnej ambicji, bo fabuła do mnie nie przemówiła. A książka „Bogaty ojciec biedny ojciec” R. Kioysaki musi niestety poczekać na lepszy czas…
Tak jak pisałam w jednym z pierwszych komentarzy pod wrześniową notką „Pozytywna psychologia porażki” z podtytułem: „Jak z cytryn zrobić lemoniadę” posiada w sobie znacznie więcej psychologii niż pozytywnej porażki. Ba! To jest sama psychologia. Pierwsze skojarzenie, które przyszło mi do głowy, czytając książkę to… praca licencjacka. Ten sam styl pisania, mnóstwo odwołań i cytatów. Ale zacznijmy od początku…
Tak jak pisałam w jednym z pierwszych komentarzy pod wrześniową notką „Pozytywna psychologia porażki” z podtytułem: „Jak z cytryn zrobić lemoniadę” posiada w sobie znacznie więcej psychologii niż pozytywnej porażki. Ba! To jest sama psychologia. Pierwsze skojarzenie, które przyszło mi do głowy, czytając książkę to… praca licencjacka. Ten sam styl pisania, mnóstwo odwołań i cytatów. Ale zacznijmy od początku…
Książka została mi sprezentowana i przypuszczam, że darczyńca nie miał pojęcia co tak naprawdę ma w ręce. Tytuł książki jak i sama okładka wyglądają bardzo zachęcająco i sugerują treści bliższe poradnikowi niż… rozprawie o porażce. Oczywiście okazało się, że jest całkowicie na odwrót, czego niezmiernie żałuję, bo po przebrnięciu przez 250 stron lektury, odłożyłam ją na półkę z ulgą i … pustką w głowie. Nic z tej książki nie zostało w mojej pamięci na dłużej. Wynika to zapewne z faktu, że jak coś do mnie nie przemawia, to zwyczajnie nie kłopoczę się z zapamiętywaniem.
Nie podważam treści merytorycznej, bo patrząc na blisko 30 stron bibliografii, to książka jest wręcz „przeładowana” informacjami. No właśnie – informacje to nic innego jak suche fakty wyciągnięte z innych książek i zebranych w jedną nową książkę. Ponadto książka jest bogata w opisy badań. Każdy wie, że Amerykanie robią badania na niemalże każdy możliwy temat, a czytając tą pozycję, miałam wrażenie, że autor postawił sobie za cel zebranie ich wszystkich w jednym miejscu. Opis badania poprzedzony jest opisem innego badania tylko po to, by na koniec umieścić opis jeszcze innego badania.
Zabrakło mi w tej książce prostego języka i własnych przemyśleń. Z drugiej strony skoro autor pisał wszystko, bazując na opracowaniach innych ludzi, nie mógł ni stąd ni zowąd wyskoczyć z własnym zdaniem. Chociaż, kiedy piszę ten wpis, myślę, że można było podzielić książkę na część czysto naukową i luźniejszą, własną – może bardziej praktyczną?
Książka jest przeładowana trudnymi słowami, które są pisane pogrubionym drukiem, jakby chciały krzyknąć: „popatrz! To nas nie rozumiesz!”. Czytając, czułam się jakby ktoś sobie ze mnie kpił. Bo jak można pisać o „atraktorze szczęścia” (dlaczego Word zmienia słowa na traktor?! – już to daje do myślenia ;) ), „doświadczeniu egzystencjalnie znaczącym” „kulcie natychmiastowości jako przejawu kultury instant”, „kontestacji sukcesu”, „rezyliencji”, „eudajmonizmie”, „tendencji transcendencyjnej”… i wielu, wielu podobnych. Autorem jest wykładowca uczelniany, więc zapewne stąd ten cały język akademicki z dziedziny psychologii. Jeżeli jej nie studiujecie, odpuście sobie tą książkę.
Czy jest w tej książce coś, co zrozumiałam? Tak! Podsumowanie każdego jednego rozdziału, które było już pisane przez samego autora bez oparcia o inną literaturę. Po pierwsze, podsumowanie zawierało wszystkie ważne informacje w pigułce – główne przesłanie każdego rozdziału pozbawione wszelkich elokwentnych słów i opisów badań. Dlatego z 250 książek polecam przeczytanie raptem 5-6 stron i zapewniam Was, że wyniesiecie z tej lektury, tyle samo co ja ;)
W pewnym momencie lektury odniosłam dziwne wrażenie, że albo ja się pogubiłam, albo autor. Przeczytałam, że lęk przed porażką odczuwają zarówno ci, co odczuwają duże parcie ze strony rodziców na to, że muszą być najlepsi jak i ci, których rodzice cały czas powtarzają: „robisz to dla siebie”. Wniosek nasuwa się sam – wszyscy odczuwamy lęk przed porażką. I co tym autor chciał przekazać? Nie wiem.
Co wyniosłam z tej książki?
Jedną myśl. Notabene myśl ta nawet nie jest autora, tylko jest cytatem słów Aldous Huxley:
Dlaczego piszę o czymś, czego nie polecam? By pokazać, że nie wszystkie książki, które pretendują do bycia poradnikiem (na co wskazuje podtytuł: jak z cytryn zrobić lemoniadę) naprawdę nimi są. Bo porady teoretyczne sprawdzają się tylko w teorii… Uważnie czytajcie nie tylko okładki książek, które brzmią podobnie do tej: „Autor przekonuje nas, że porażka do doskonała informacja zwrotna umożliwiająca zweryfikowanie celów życiowych i sposobów ich realizacji. Książka zawiera wiele przykładów potwierdzających, ze jest to też niezastąpiony element kształtowania pokory i poczucia własnej wartości oraz samodoskonalenia.”. Nie opierajcie się również na spisie treści, który może obiecywać gruszki na wierzbie. Czasem zwyczajnie przeczytajcie kilka stron (byleby nie było to podsumowanie ;) ) i zobaczcie jakim językiem jest napisana… To naprawdę już wiele Wam wyjaśni. Powodzenia w szukaniu ciekawych pozycji! Ja szukam dalej i przy okazji znowu coś na ten temat napiszę ;)
Nie podważam treści merytorycznej, bo patrząc na blisko 30 stron bibliografii, to książka jest wręcz „przeładowana” informacjami. No właśnie – informacje to nic innego jak suche fakty wyciągnięte z innych książek i zebranych w jedną nową książkę. Ponadto książka jest bogata w opisy badań. Każdy wie, że Amerykanie robią badania na niemalże każdy możliwy temat, a czytając tą pozycję, miałam wrażenie, że autor postawił sobie za cel zebranie ich wszystkich w jednym miejscu. Opis badania poprzedzony jest opisem innego badania tylko po to, by na koniec umieścić opis jeszcze innego badania.
Zabrakło mi w tej książce prostego języka i własnych przemyśleń. Z drugiej strony skoro autor pisał wszystko, bazując na opracowaniach innych ludzi, nie mógł ni stąd ni zowąd wyskoczyć z własnym zdaniem. Chociaż, kiedy piszę ten wpis, myślę, że można było podzielić książkę na część czysto naukową i luźniejszą, własną – może bardziej praktyczną?
Książka jest przeładowana trudnymi słowami, które są pisane pogrubionym drukiem, jakby chciały krzyknąć: „popatrz! To nas nie rozumiesz!”. Czytając, czułam się jakby ktoś sobie ze mnie kpił. Bo jak można pisać o „atraktorze szczęścia” (dlaczego Word zmienia słowa na traktor?! – już to daje do myślenia ;) ), „doświadczeniu egzystencjalnie znaczącym” „kulcie natychmiastowości jako przejawu kultury instant”, „kontestacji sukcesu”, „rezyliencji”, „eudajmonizmie”, „tendencji transcendencyjnej”… i wielu, wielu podobnych. Autorem jest wykładowca uczelniany, więc zapewne stąd ten cały język akademicki z dziedziny psychologii. Jeżeli jej nie studiujecie, odpuście sobie tą książkę.
Czy jest w tej książce coś, co zrozumiałam? Tak! Podsumowanie każdego jednego rozdziału, które było już pisane przez samego autora bez oparcia o inną literaturę. Po pierwsze, podsumowanie zawierało wszystkie ważne informacje w pigułce – główne przesłanie każdego rozdziału pozbawione wszelkich elokwentnych słów i opisów badań. Dlatego z 250 książek polecam przeczytanie raptem 5-6 stron i zapewniam Was, że wyniesiecie z tej lektury, tyle samo co ja ;)
W pewnym momencie lektury odniosłam dziwne wrażenie, że albo ja się pogubiłam, albo autor. Przeczytałam, że lęk przed porażką odczuwają zarówno ci, co odczuwają duże parcie ze strony rodziców na to, że muszą być najlepsi jak i ci, których rodzice cały czas powtarzają: „robisz to dla siebie”. Wniosek nasuwa się sam – wszyscy odczuwamy lęk przed porażką. I co tym autor chciał przekazać? Nie wiem.
Co wyniosłam z tej książki?
Jedną myśl. Notabene myśl ta nawet nie jest autora, tylko jest cytatem słów Aldous Huxley:
„Co należy zrobić po upadku? To, co robią dzieci: podnieść się.”
Dlaczego piszę o czymś, czego nie polecam? By pokazać, że nie wszystkie książki, które pretendują do bycia poradnikiem (na co wskazuje podtytuł: jak z cytryn zrobić lemoniadę) naprawdę nimi są. Bo porady teoretyczne sprawdzają się tylko w teorii… Uważnie czytajcie nie tylko okładki książek, które brzmią podobnie do tej: „Autor przekonuje nas, że porażka do doskonała informacja zwrotna umożliwiająca zweryfikowanie celów życiowych i sposobów ich realizacji. Książka zawiera wiele przykładów potwierdzających, ze jest to też niezastąpiony element kształtowania pokory i poczucia własnej wartości oraz samodoskonalenia.”. Nie opierajcie się również na spisie treści, który może obiecywać gruszki na wierzbie. Czasem zwyczajnie przeczytajcie kilka stron (byleby nie było to podsumowanie ;) ) i zobaczcie jakim językiem jest napisana… To naprawdę już wiele Wam wyjaśni. Powodzenia w szukaniu ciekawych pozycji! Ja szukam dalej i przy okazji znowu coś na ten temat napiszę ;)
nie miałam okazji przeczytać tej książki
OdpowiedzUsuńmoje szczęście ;)
mam za to nadzieję, że wkrótce przeczytasz coś
interesującego i będzie okazja do napisania
pozytywnej recenzji :D
Na szczęście, to dopiero pierwsza z takich książek, której nie polecam. Uznałam, że tak jak warto zachęcać innych do sięgania po coś wartościowego, tak samo warto ich "ostrzegać" :-)
UsuńNie wiem dlaczego tylko do licencjackiej pracy porównujesz, do magisterki również pasuje a nawet bardziej skoro tyle bibliografii :P
OdpowiedzUsuńBo tylko licencjacką znam ;-)
UsuńTo może od razu doktorat? Chociaż tam już jest trochę więcej wkładu własnego, więc nie wiem...
jak wspomniałaś we wcześniejszej notce o tej książce to też pokładałam w niej większe nadzieje, czytałam kilka książek tego typu, coś w rodzaju poradników i żadna mnie nie zawiodła, z każdej wyłuskałam coś wartościowego :) psychologia mnie bardzo kręci, ale jak mówisz, że większość książki to naukowy bełkot, to pewnie też niewiele bym zrozumiała :D prostota jest ważna, jak inaczej dotrzeć do ludzi? :)
OdpowiedzUsuńszukaj dalej, liczę na coś godnego polecenia :)
pozdrawiam ciepło :)
Ja zazwyczaj też "wyłuskuję" coś dobrego, ale ta przerosła moje zdolności "łuskania" ;-)
Usuń"Naukowy bełkot" brzmi jakbyś co najmniej czytała tą książkę, bo nie pomyliłaś się w opinii ani na jotę!
Pozdrawiam równie ciepło ;-)
Rzeczywiście rynek księgarski zarzucony jest bylejakością. Takie perełki jak "Magia wiary" czy "Potęga podświadomości" Josepha Murphy`ego zdarzają się rzadko (ale to klasyka klasyki, jak w muzyce, po prostu najlepsza:). Z nowszych warto zajrzeć do "Synchronizacja kwantowa" Kinslow`a. Pozdrawiam:)
Usuń"Potęgę podświadomości" miałam okazję czytać i przyznaję, że trochę daje do myślenia. O "synchronizacji kwantowej" nie słyszałam, ale sądząc po samym tylko tytule nie należy do lekkiej lektury, prawda?
UsuńDobrze, że napisałaś tę recenzję. Warto pisać także o tych nieciekawych książkach, bo nie jedną osobę może zwieść dobrze brzmiący tytuł czy interesujący spis rozdziałów, a okazuje się, że środek wypełniony jest nieciekawą i nic nie wnoszącą treścią ;)
OdpowiedzUsuńKiedy napisałam recenzję na "nie", zaczęłam się zastanawiać, czy jest sens publikowanie czegoś, czego nie polecam. W końcu jednak uznałam, że jest. Ku przestrodze ;-)
UsuńA taki zachęcający mam tytul.
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że zrobilas recenzje i streścilaś nam w kilku zdaniach co tam się znajduje i nie musimy jej czytać. Nie lubie czytać suchej teorii, najlepiej czyta się książki typu poradniki jak ktoś pisze i daje przyklady ze swojego życia bądź życia jego znajomych.
Magia tytułów, czy też marketingu? Innego wytłumaczenia dla takiego zabiegu nie mam.
UsuńCieszę się, że masz taką a nie inną opinię na temat mojej "recenzji". Ja też lubię przykłady z życia, bo to znacząco motywuje ;-)
Nienawidzę takiego lania wody. Po co pisać książki o niczym albo wiersze o niczym?
OdpowiedzUsuńChyba tylko dla kasy. Forma jest ważna, ale treść też powinna być ważna, by mieć szacunek czytelników.
Pozdrawiam:)
Dla kasy - to była moja odpowiedź na Twoje pytanie, zanim przeczytałam odpowiedź. Może co poniektórzy jeszcze podbudują sobie w ten sposób ego.
UsuńPozdrawiam ;-)
Szkoda... tytuł fajny. Jednym zdaniem nie ma co oceniać po okładce. Pozwolę sobie króciutko napisać o książce, którą miałam przeczytać i napisać parę słów. Mówię o "Eksperymencie intencjonalnym". Niestety nie dałam rady jej przeczytać do końca, jest napisana naukowym językiem, w dodatku pod kątem fizyki, która nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem. I jakieś molekuły kwantowe wcale do mnie nie "przemawiają". Odłożyłam ją w kąt, bo jeszcze wpadłabym w depresję, że tak mało rozumiem :)
OdpowiedzUsuńDoskonale Cię rozumiem! Do tego fizyka też nie jest moją mocną stroną, więc ani nie będę się chwytać za "Eksperyment intencjonalny". Czasem taka wymiana zdań na temat tego, czego nie warto przeczytać może być wielce pożyteczna. Chyba jeszcze kiedyś napiszę coś w tym stylu ;-)
UsuńReklama dźwignią handlu ;)
OdpowiedzUsuńOd wieków i na wieki - ten model się sprawdzał, sprawdza i będzie sprawdzać.
Usuń