czwartek, 30 kwietnia 2015

Winna z powodu czasu wolnego!

Zrobiłam sobie kawę i zasiadłam do laptopa po raz pierwszy w dniu dzisiejszym, ale za to po raz n-ty w tym tygodniu. Dobrze, że zdarzają mi się przerwy na sen, bo to jedyny moment, kiedy moje palce odklejają się od klawiatury. W tym tygodniu miałam (i mam nadal) szał na prezentacje i referaty… Wszystko skomasowało się do takiego stopnia, że w środę jedną prezentację przedstawiłam na zajęciach, napisałam tekst innej prezentacji , wysłałam do oceny trzecią prezentację, a wieczorem w domu zasiadłam do referatu (z którego wnioski w późniejszym terminie również będą wrzucone do kolejnej prezentacji). A to są tylko zaliczenia, które czekają mnie w przyszłym tygodniu… Reszta maja zapowiada się równie uroczo.

Większość z tych prezentacji przeszłaby bez echa, gdyby nie nadchodzący weekend majowy. Wspomniane referaty i prezentacje to tak zwana praca w grupie, więc siłą rzeczy każdy powie co o tym wszystkim myśli. Ludzie dzielą się na takich, co za wszelką cenę chcą ze wszystkim zdążyć przed weekendem, bo „weekend jest od tego, żeby był wolny”. Inni z premedytacją planują, że właśnie wtedy będą pisać prace dyplomowe na przemian z referatami. Zdarzają się też jednostki, które na ten weekend zaplanowały wyjazd. Część z nich pakuje się i wyjeżdża, a część pakuje się, wyjeżdża i… odczuwa wyrzuty sumienia.

Dwa dni temu rozmawiałam z D., która na weekend majowy jedzie na drugi koniec Polski do rodziny. Spędzi 5 dni bez dostępu do komputera i Internetu, bo rodzina mieszka w urokliwej wiosce. Z jednej strony D. czuła radość, bo zobaczy się z krewnymi i pooddycha czystym powietrzem. Z drugiej strony nie zdążyła jeszcze wyjechać, kiedy wyrzuty sumienia zaczęły ją przygniatać…

Pod wpływem chwili napisała do mnie: „pewnie pojadę i będę cały czas myśleć o tym, co mnie czeka w nadchodzącym tygodniu i ile jeszcze muszę zrobić, więc wyjazd już nie będzie taki przyjemny.” Nie wiem, czy liczyła, że pokiwam głową (chociaż i tak nie mogłaby tego zobaczyć przez ekran) i ponarzekam? Mam nadzieję, że nie po to do mnie napisała, bo przyjęłam zupełnie inną postawę. Zdopingowałam ją, bo przecież super że wyjeżdża i zmienia otoczenie na kilka dni – takie wyjazdy dają niesamowitego kopa do późniejszego działania. Poradziłam jej również… odpuścić. Przez najbliższe dni ma nie myśleć o tym, co będzie po weekendzie tylko skupić się na tym, co tu i teraz. Niech czerpie radość ze spotkania z rodziną, niech ładuje akumulatory i niech pozwoli sobie na odpoczynek. Niczym niezmącony odpoczynek – wolny od wyrzutów sumienia, że nie siedzi się przed laptopem i nie stuka się kolejnych literek referatu.

Wyjazd z poczuciem winy niczego nie wnosi. Po pierwsze, człowiek nie odpocznie, bo myślami ciągle będzie w domu przy obowiązkach które porzucił. Po drugie, katowanie się myśleniem „jeszcze tyle muszę zrobić” niczego nie zmieni, bo jak nie ma odpowiednich warunków (Internet, komputer, książka), to nie napisze się referatu. To taki nieprzyzwoicie łatwy sposób na bycie nieszczęśliwym, że właściwie nie powinno mi być żal takich ludzi.

D. przyznała mi rację, ale dodała, że „łatwo się nakręcić – i co wtedy?”. Fakt – zaczyna się od drobnego szczegółu, że w tym czasie zamiast na spacer po lesie można było się wybrać do biblioteki albo poprawić ten trzeci rozdział z pracy dyplomowej, a kończy na panice że na pewno coś się zawali na całej linii. W takim razie co robić? Uciszyć swojego wewnętrznego panikarza, wytrącając mu z ręki argument po argumencie. Po pierwsze, należy zrozumieć co konkretnie mnie przeraża. Po drugie, zaakceptować, iż nie wszystko musi być zrobione na tip top. Po trzecie, obiecać sobie okres pełnej mobilizacji (skoro teraz jest okres pełnego odpoczynku). Po czwarte, rozważyć poproszenie kogoś o pomoc. Może tym razem ktoś zrobi większą część prezentacji, a Ty odwdzięczysz się kolejnym razem? Po piąte, zająć się czymś relaksującym, a zarazem na tyle absorbującym uwagę, żeby nie mieć czasu na myślenie „i co wtedy?”.

Wieczorem pomyślałam, że problem D. nie jest problemem jednostki, ale jest to powszechny stereotyp działania. Niby planuję wyjazd, niby się na niego cieszę, niby na niego wyjeżdżam, ale… umysł zostawiam w domu. Dlatego powstaje pytanie jak odpocząć skoro jesteśmy w dwóch miejscach jednocześnie? To tak jakby robić dwa razy więcej, a więc dwa razy szybciej się męczyć i dwa razy szybciej się wypalić.

Dlaczego współcześnie tak trudno jest nam uznać, że zasługujemy na wolne? Nie jesteśmy robotami, którym wystarczy pół godzinna konserwacja w jakimś zakładzie, by potem znów móc pracować przez pół roku bez najmniejszej awarii.

Może przy lepszej organizacji czasu D. nie miałaby podobnego dylematu: cieszyć się z wyjazdu czy być zamartwiona? Tylko, że kiedy problem już się pojawił, to głupio mówić o tym jak można było mu zaradzić. Trzeba wyciągnąć wnioski na przyszłość, a póki co działać z tym co się ma. A ma się wolną wolę i możliwość decydowania: odpoczywam czy żałuję tego, na co już nie mam wpływu?

Nieraz jestem kategoryczną osobą, ale z przyznawaniem sobie dnia wolnego w ciągu tygodnia miewam problem. Raz się udaje, a raz jestem jak D. Niemniej za każdym razem dochodząc do wniosku, że takie stanie na rozdrożu do niczego mnie nie doprowadza.

Zdarzają się niedziele, kiedy wyłączam telefon, odchodzę od laptopa i spędzam dzień na tym, na co akurat mam ochotę. Nie myślę o nadchodzącym tygodniu, o prezentacjach, o problemach. Po prostu żyję i cieszę się, że jestem tu gdzie jestem i że jestem jaka jestem. Restartuję się i zyskuje energię, by w poniedziałek nie powiedzieć sobie „o Boże, kolejny weekend dopiero za 5 dni”, a zamiast tego pytam się: „to co dobrego zrobisz w tym tygodniu?”.

Przed nami trzy dni wolnego i wybaczcie, ale nie będę narzekać „jak to kiepsko w tym roku wypadło, że zyskaliśmy tylko jeden dzień wolnego”. Zamiast tego chcę dzisiaj i w sobotę skończyć to, co musi być zrobione na przyszły tydzień. W piątek i niedzielę robię sobie czas dla siebie i dla mojej rodziny. Ładuję akumulatory i pozwalam sobie nie odczuwać wyrzutów sumienia, że „tyyyle jest do roboty, a Ty siedzisz z uśmiechem na ustach i jedynie patrzysz przez okno”. Moje okno? Moje! Może tylko je umyję, żeby lepiej się patrzyło ;-)


Życzę udanej majówki, niezależnie czy siedzicie w domu, czy wyjeżdżacie. W jednym i drugim przypadku zorganizujcie sobie przynajmniej jeden dzień (albo pół!) poświęconemu lenistwu i odczujcie radość z tego lenistwa!

10 komentarzy:

  1. Zgadzam się - czasem trzeba się ogarnąć i zamiast zamartwiać się o przyszłość, żyć TERAZ. Jak będziemy ciągle myśleć o tym, co będzie jutro, to nigdy go nie przeżyjemy, bo zawsze będziemy patrzeć dalej. Z drugiej strony - jaka ironia, że jedni ludzie ciągle myślą o przyszłości i nie mogą przestać, natomiast innych kompletnie ona nie obchodzi i żyją chwilą. I tak źle, i tak niedobrze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jak z gonieniem króliczka ;-) Nie dogonisz przyszłości, ani nie wypoczniesz w chwili obecnej, więc szybko dopadnie Cię frustracja. W konsekwencji ani człowiek się obejrzy jak zasili szeregi wiecznie marudzących.
      Trzeba wiedzieć, kiedy realizować zadania, a kiedy zwyczajnie usiąść na czterech literach i odpuścić ;-)

      Usuń
  2. Często zdarzało mi się zarywać noce, bo przecież ile ciekawych rzeczy można zdziałać po pracy... Jednak jedna myśl mnie dopinguje do odpoczynku - człowiek wyspany i wypoczęty wygląda świeżo i przyjemnie dla oka, kiedy zarywamy noce i przepracowujemy się wyglądamy jak zombie i czujemy się jakoś tak ;-) Po co się wyniszczać bez powodu? Rozumiem, kiedy istnieje wyższa konieczność, ale siedzenie po nocach, kiedy nic tak czy inaczej się nie zawali to już lekka przesada :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu nawet nie chodzi o wygląd po zarwanej nocy, ale o podejście. Jak jestem zmęczona to automatycznie widzę wszystko w ciemniejszych barwach i zwyczajnie mi się nie chce.
      W ostatnie wakacje miałam tak, że chodziłam spać bardzo późno w nocy i wydawało mi się to całkiem w porządku. Teraz wróciłam do normalnej pory chodzenia spać i jestem szczęśliwsza. Pewnie, że czasem trzeba "przysiedzieć" i coś zrobić, ale naprawdę jak coś zależy wyłącznie ode mnie to tak sobie wszystko rozplanuję, że nie zarywam nocy ;-)

      Usuń
  3. Dzień lenistwa miałam w piątek - bez wyrzutów sumienia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Post trafiony w sedno sprawy, ile razy gdzieś jedziemy, zastanawiamy się co w tym czasie byśmy zrobili, jakie sprawy lub pracę nadrobili, ale dobrze, że nasze myślenie możemy kontrolować i sprowadzić na właściwe tory.

    Ja dzień wolny, całkowicie od wszystkiego totalny odpoczynek z robiłam sobie w poniedziałek bo miałam dzień wolny w collegu i naprawdę się zrelaksowałam, mimo tego że w środę (dziś) miałam dość ważny egzamin w collegu i trochę się nim przejmowałam, ale na szczęście jak dojechałam nad jeziorko to automatycznie przestałam o nim myśleć tylko skupiłam się na widokach które mnie otaczają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze to "złapać się" na takim nieproduktywnym myśleniu. Potem sprawa jest już prosta ;-)
      Taki dzień wolnego to super sprawa - zalecany jest przynajmniej raz w tygodniu. W maju (o dziwo!) tak mi się udaje. Dzisiaj nie myślałam o niczym ani o nikim, a roboty przede mną huk. Niemniej wychodzę z założenia, że organizm który wypocznie znacznie lepiej pracuje w późniejszym czasie. U Ciebie egzamin też zapewne zdany śpiewająco ;-) W końcu nie bez powodu mówią, że lepiej być na egzaminie wyspanym, bo wtedy mózg lepiej pracuje i kojarzy znacznie więcej niż wtedy gdy dzień wcześniej zapamiętywał regułki do późnej nocy (wczesnego ranka?)...

      Usuń
  5. Raz na jakiś czas trzeba sobie zrobić taki dzień "lenia" bo inaczej to człowiek nie dałby rady. Cały czas na pełnych obrotach - stanowczo mówię nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie jestem za! W końcu nawet Bóg siódmego dnia odpoczął ;-) Nie wiem dlaczego człowiek często myśli, że jemu odpoczynek nie jest potrzebny...

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...